„Przestałem być potrzebny żonie, gdy dostała spadek po babci. Myśli, że kasa zastąpi jej wszystko, nawet rodzinę”
„Staruszka żyła bardzo oszczędnie i zapisała mojej żonie całkiem pokaźną sumkę, nie licząc mieszkania w świetnej lokalizacji. Ten spadek pokazał mi bardzo wyraźnie prawdziwe oblicze mojej żony. Byłem w szoku”.

- Listy do redakcji
Wychowałem się w przekonaniu, że dla kobiet bycie utrzymanką bogatego męża stało się reliktem przeszłości. Moja matka była prężnie działającą kobietą sukcesu (oczywiście na miarę swoich możliwości). W bliższej i dalszej rodzinie były co prawda panie pracujące w domu, ale nawet one nie polegały wyłącznie na swoich małżonkach w kwestiach finansowych. Uważałem więc, że odrobina niezależności – mimo wspólnego rodzinnego budżetu – to zdrowa rzecz.
Wiedziała, czego chce
Malwinę znałem jeszcze ze szkoły średniej. Była ode mnie dwa lata młodsza, chodziłem do klasy z jej bratem. Siłą rzeczy spotykaliśmy się czasem na imprezach, szkolnych dyskotekach czy u Juliana w domu. Później nasze drogi się rozeszły, poszedłem na studia do większego miasta i kontakt ze starymi znajomymi siłą rzeczy mocno się rozluźnił.
Jakież było moje zdziwienie, gdy po paru latach dosłownie wpadłem na Malwinę na ulicy miasta, w którym powoli układałem sobie dorosłe życie. Uznałem nasze spotkanie za znak od losu i zaprosiłem ją na kawę, a ona bez wahania to zaproszenie przyjęła. Okazało się, że zdecydowała się kontynuować edukację w większym mieście, bo kryło w sobie więcej możliwości, jak mówiła. Świetnie nam się rozmawiało, więc na tym jednym spotkaniu nie poprzestaliśmy.
Malwina jawiła mi się jako dziewczyna przebojowa, energiczna i zdecydowana. Wiedziała, czego chce od życia, miała całkiem fajne pomysły na siebie. Na dodatek miała niezłą prezencję: dbała o sylwetkę, ubierała się w sposób podkreślający jej wdzięki, nosiła modną fryzurę, stonowany makijaż i wypielęgnowane paznokcie. Niewątpliwie była kobietą atrakcyjną, co z pewnością również działało na mnie jak magnes.
Wzięliśmy ślub
Gdy postanowiliśmy się pobrać, podjęliśmy decyzję, że poprzestaniemy na ślubie cywilnym. Malwina nie była osobą religijną, ja też w kościele byłem rzadkim gościem. Poza tym szkoda nam było pieniędzy na tę całą ceremonię w kościele i wystawne weselisko. Zaplanowaliśmy obiad w restauracji dla najbliższej rodziny, co podobno spotkało się z krytyką wyłącznie dalszej rodziny, tej, o której istnieniu nawet nie wiedzieliśmy.
Po tej kameralnej uroczystości wyjechaliśmy w krótką podróż poślubną do Włoch. Odwiedziliśmy kilka popularnych turystycznie miejsc, choć miałem wrażenie, że na mojej małżonce największe wrażenie zrobiły jednak tamtejsze butiki.
– Spójrz na te sukienki! – wykrzykiwała, zatrzymując się przed kolejnymi wystawami. – Myślisz, że dobrze bym w nich wyglądała?
– Kochanie, ty we wszystkim wyglądasz pięknie – odpowiadałem niezmiennie.
– Tak tylko mówisz… – dąsała się.
– Przymierz, to nic nie kosztuje.
Ostatecznie wybrała dla siebie dwie kreacje i parę przepięknych czółenek z mięciutkiej skórki. Jakież było jej zdziwienie, gdy po powrocie do domu znalazła w swoim bagażu suknię, która była jej zdaniem za droga, by ją kupić.
– Kocie, skąd ona się tutaj wzięła? – Malwina nie potrafiła ukryć swojej radości.
– Wyglądałaś w niej zjawiskowo. Musiałem po nią wrócić – wyjaśniłem.
– Jesteś najwspanialszym mężem świata!
To zdanie słyszałem potem jeszcze niejednokrotnie, za każdym razem, gdy moja małżonka otrzymywała ode mnie jakiś drogi upominek: kultowe perfumy, firmową torebkę czy kreację od projektanta światowej sławy. Mogłem sobie na to pozwolić, gdyż całkiem dobrze zarabiałem. Ona, co prawda, też pracowała, ale to akurat wystarczało na codzienne wydatki oraz fryzjera i kosmetyczkę.
Zostaliśmy rodzicami
Gdy Malwina zaszła w ciążę, bardzo szybko skorzystała z możliwości przejścia na zwolnienie lekarskie. Niby wszystko było w porządku, ale tłumaczyła mi, że praca ją za bardzo stresuje, ponadto w pozycji siedzącej robi jej się słabo, no i te poranne mdłości bardzo ją wyczerpują. Najwyraźniej lekarz kupił jej argumentację, bo zalecił odpoczynek i liczne spacery na świeżym powietrzu, a moja żona sumiennie te zalecenia wypełniała.
Justynka przyszła na świat wiosną, Malwina więc całkiem chętnie wychodziła na spacery z niemowlakiem w wózku. Kupiłem im bardzo lekki i zwrotny wózek, tak by zapewnić mojej żonie jak największy komfort. Wieczorami to jednak głównie ja zajmowałem się naszą córką: podobno zdecydowanie lepiej kąpałem ją i przewijałem, miałem też w sobie znacznie więcej spokoju, jak mawiała Malwina.
Nie protestowałem, Justynka była zdecydowanie córeczką tatusia. Choć moja żona opóźniała powrót do pracy jak tylko się dało, to ja miałem z dzieckiem silniejszą więź. Nie przeszkadzało mi to, wręcz przeciwnie, byłem dumnym tatą, dla którego szczęście Justynki liczyło się najbardziej na świecie. Obawiałem się nawet, czy Malwina nie jest zazdrosna, ale ponieważ opłacałem jej trenera personalnego i wizyty w salonie piękności, to nie kręciła nosem.
Żona nie bardzo chciała wracać do pracy
Gdy Justynka skończyła trzy latka uznałem, że powinna pójść do przedszkola – kontakt z innymi dziećmi rozwija umiejętności społeczne, a chciałem dla mojej córki wszystkiego, co najlepsze. W związku z tym dalsze siedzenie w domu mojej żony wydawało mi się nieuzasadnione. Postanowiłem z nią o tym porozmawiać.
– Kochanie, myślę, że Justynkę trzeba zapisać do przedszkola – zacząłem.
– Ale po co? – zdziwiła się moja żona.
– Potrzebuje kontaktu z rówieśnikami, żeby się lepiej rozwijać.
– Skoro tak mówisz… – zgodziła się nadspodziewanie szybko.
– Znalazłem fajną, kameralną placówkę. Justynce na pewno się spodoba.
– Oby.
– W tej sytuacji nie ma chyba potrzeby, żebyś odkładała w nieskończoność swój powrót do pracy.
– No wiesz? – oburzyła się. – Nie sądzisz, że jako mąż powinieneś utrzymać swoją żonę i matkę swojej córki?
– Oczywiście, mogę utrzymywać matkę mojej córki. Ale moja żona wielokrotnie powtarzała, jak ważna jest dla niej kariera i niezależność finansowa. Coś się zmieniło?
Malwina nic na to nie odpowiedziała. Miesiąc później wróciła do pracy, ale swoim przyjaciółkom opowiadała, jak to zagoniłem ją do roboty, bo nie jestem w stanie jej utrzymać, a na jej głowie przecież dom, dziecko i wszystkie obowiązki… Gdy życzliwi powtórzyli mi słowa mojej żony, po raz pierwszy zrozumiałem, że Malwina od lat traktuje mnie jak przenośny bankomat…
Żona dostała spadek
Lata mijały, Justynka rosła i wspaniale się rozwijała. Więź między nami systematycznie się pogłębiała, choćby dlatego, że poświęcałem swojej córce dużo więcej czasu i uwagi, niż moja małżonka. Malwina może nie była złą matką, ale nie potrafiła okazać dziecku wystarczająco dużo serdeczności. Justynka, jako dziecko wrażliwe, z każdym problemem przychodziła do mnie. Nawet się nie zastanawiałem nad tym, czy rzeczywiście tak powinno to wyglądać.
Aż przyszedł dzień, który zmienił wszystko. Malwina otrzymała wezwanie do kancelarii notarialnej, gdzie podczas odczytania testamentu okazało się, że została niemal wyłączną spadkobierczynią swojej babci. Staruszka żyła bardzo oszczędnie i zapisała mojej żonie całkiem pokaźną sumkę, nie licząc mieszkania w świetnej lokalizacji. Ten spadek pokazał mi bardzo wyraźnie prawdziwe oblicze mojej żony.
Zaczęła od zakupów. Jej garderoba nigdy nie należała do małych, ale teraz ilości ciuchów, jakie pojawiły się w naszym domu, zaczynały przekraczać wszelkie granice. Kiedy próbowałem jej zwrócić uwagę, warknęła: „za swoje kupuję!” i jeszcze dodała, że z pewnością jej zazdroszczę. Aha, i że ma nadzieję, że jest mi głupio, bo to ja jako mąż powinienem jej to wszystko zapewnić.
Kasa ją zmieniła
Malwina szastała pieniędzmi na prawo i lewo, a gdy któryś raz z kolei próbowałem jej przemówić do rozumu, postanowiła się wyprowadzić. Trochę to trwało, nim spakowała wszystkie swoje rzeczy, ale w końcu dwóch miłych panów tragarzy wyniosło piętrzące się w naszym domu pudła i walizki. Załadowali je do całkiem sporego dostawczaka i odjechali w siną dal.
Od tego czasu minęły już prawie dwa lata. Justynka o Malwinie wspomniała tylko raz – gdy w szkole organizowano uroczystą akademię z okazji Dnia Matki, zapytała mnie, czy mógłbym przyjść, bo mama z pewnością nie jest tym zainteresowana. Żona rzeczywiście nie utrzymuje z nami kontaktu. I, szczerze mówiąc, jakoś nie narzekam z tego powodu. Nie życzę jej źle, ale jestem dziwnie spokojny, że gdy się opamięta, może być za późno.
Przyjaciele namawiają mnie, bym złożył pozew o rozwód oraz przyznanie opieki nad córką. Muszę się nad tym poważnie zastanowić, podobno nieuregulowane sprawy z małżonką mogą mi (i mojej córce) w przyszłości mocno utrudniać życie. Na szczęście mam przy sobie wspaniałą młodą kobietę – Justynka nie jest materialistką, ma w sobie mnóstwo empatii i wrażliwości. Całe szczęście, że nie wrodziła się w swoją matkę!
Sebastian, 44 lata
Czytaj także:
- „Z mężem uwiłam bezpieczne gniazdko, ale to przyjaciel kusił mnie do grzechu. Zamiast wybierać, wolę mieć ich obu”
- „Siostra chciała zgarnąć całą ojcowiznę, a mnie traktowała jak intruza. Kto pod kim dołki kopie, ten sam w nie wpada”
- „Nakryłam męża z inną kochanką, ale nie to było najgorsze. To, co powiedział potem, zwaliło mnie z nóg”