Reklama

Mówią, że dom bez dzieci to tylko ściany i echo. U mnie jest jedno i drugie. Ściany kiedyś rozbrzmiewały śmiechem, kłótniami, muzyką z pokoju Anity i trzaskaniem drzwi, gdy Paweł obrażony wychodził z obiadu. Teraz... cisza. Czasem aż boli w uszach.

Codziennie rano parzę sobie kawę i siadam przy kuchennym stole. Na tym samym krześle, co zawsze. Z przyzwyczajenia stawiam drugi kubek – kiedyś pił z niego Paweł, zanim wyfrunął. Potem Anita. Potem nikt.

Czemu tak cicho u ciebie ostatnio? – zapytała Zofia, moja sąsiadka, zatrzymując się przy furtce z reklamówką pełną bułek. – Dzieci nie przyjeżdżają?

– Praca, Zosiu. Wiesz, jakie to teraz czasy – rzuciłam z wymuszonym uśmiechem, ale nawet ona nie udawała, że wierzy.

– A może ty po prostu za dobra byłaś. Wszystko dawałaś, a teraz nie mają po co przyjeżdżać. Tak to jest... – machnęła ręką, jakby chciała odgonić złe myśli, i poszła dalej.

Jeszcze przez chwilę patrzyłam, jak jej drobna postać znika za żywopłotem. A potem weszłam do środka i długo patrzyłam na telefon. Czekałam, że może się odezwie.

Kiedyś... Och, kiedyś było inaczej. Wysyłałam im pieniądze ot tak, bez okazji. „Na wakacje, kochanie”, „na kurs”, „na nowy komputer”, „na wkład własny do mieszkania”. Bez pytania, bez oczekiwań. Chciałam dawać, bo czułam się potrzebna. Czy to źle? Czy matka nie powinna być właśnie od tego? Ale kiedy teraz sobie to przypominam, zaczynam się zastanawiać: czy ja chciałam dawać, czy tylko bałam się, że bez tych pieniędzy przestaną dzwonić? Bo może... już wtedy nie chodziło o mnie, tylko o te przelewy.

Córka nie miała czasu

– Anitko, może wpadniecie w sobotę? Zrobię twoje ulubione klopsiki i ciasto marchewkowe. Tylko daj znać, żebym wiedziała, ile kupić – powiedziałam z uśmiechem, ściskając telefon w dłoni.

Po drugiej stronie była cisza. Taka krępująca, nasycona niechęcią. Wreszcie westchnęła.

– Mamo, no nie wiem. Michał ma jakiś projekt do skończenia, ja mam tonę pracy… może innym razem?

– Ale to tylko obiad. Godzina, dwie. Dawno cię nie widziałam.

– Naprawdę jest ciężko – rzuciła chłodno. – Poza tym... mamo, mówiłaś ostatnio, że masz jakieś problemy finansowe.

Zamurowało mnie. To nie było pytanie z troską. To było pytanie kontrolne.

– Nie problemy… Po prostu powiedziałam, że muszę teraz trochę oszczędzać. Wiesz, emerytura... kończą się oszczędności. Tyle lat wam pomagałam, to teraz muszę też pomyśleć o sobie, prawda?

– No jasne. Rozumiem – odpowiedziała, ale jej ton nagle zrobił się jeszcze chłodniejszy. – Dobrze, to muszę kończyć, mam zebranie online. Pa, mamo.

Zanim zdążyłam coś dodać, już się rozłączyła. Patrzyłam na pusty ekran telefonu jak idiotka. Jakby mi ktoś dał w twarz. Coś w moim brzuchu się ścisnęło. Nie wiedziałam jeszcze, czy to złość, czy wstyd.

Odwiedziłam syna

Nie zapowiedziałam się. Wsiadłam w autobus i pojechałam. Serce waliło mi jak młotem, ale miałam dość tego udawania. Musiałam spojrzeć Pawłowi w oczy. Otworzył drzwi w dresie i z telefonem w ręku.

– Mamo? Co ty tu robisz?

– Mogę wejść?

Zaczął się drapać po karku.

– No jasne, tylko... trochę mam bałagan.

Nie miał. Miał czysto, cicho, chłodno. Mieszkanie pachniało płynem do szyb i samotnością. Usiadłam na kanapie, a on nieśmiało zajął fotel naprzeciwko, jakby sam nie wiedział, co z sobą zrobić.

Paweł, czemu się ode mnie odsuwacie? Ty, Anita... Jeszcze rok temu byliście u mnie co tydzień.

– Mamo, nie przesadzaj.

– Nie przesadzam. Nie dzwonicie. Nie przyjeżdżacie. A ja się zastanawiam: czy wy mnie kiedykolwiek naprawdę kochaliście?

– Mamo... – jęknął. – Przecież to nie o to chodzi. Dorosłe życie, obowiązki, praca...

– Nie mam już tylu pieniędzy, co kiedyś. I od kiedy to powiedziałam, zniknęliście.

Poczułam, jak oczy zaczynają mnie piec. Nie chciałam płakać. Nie przy nim. Ale serce miałam ściśnięte jak stara ściereczka.

– To niesprawiedliwe – odpowiedział. – Jak możesz tak mówić?

– Bo tak się czuję.

Wstałam i wzięłam torebkę. On nawet nie próbował mnie zatrzymać. Wychodząc, powiedział tylko:

– Może nie wszystko kręciło się wokół pieniędzy. Ale one na pewno nie przeszkadzały.

Zamknęłam za sobą drzwi z taką siłą, że aż zadrżały w futrynie.

Niepotrzebnie przyjechali

Przyjechali. Nie dzwonili wcześniej, nie uprzedzali. Ot, wpadli z poczucia obowiązku – tak to wyglądało. Jakby trzeba było raz na kwartał odwiedzić matkę, żeby nikt nie mógł im nic zarzucić. Żadne z nich nie przytuliło mnie naprawdę, tylko chłodne całusy w policzek, szybkie spojrzenia po mieszkaniu i pytanie, czy woda na herbatę już się gotuje.

– Długo nie posiedzimy – rzuciła Anita, zdejmując płaszcz. – Paweł musi wracać na rano – dodała, choć brat sam nic nie powiedział. Po prostu wzruszył ramionami i rozejrzał się za miejscem, gdzie można usiąść i przeczekać tę wizytę.

Zrobiłam im herbatę. Gadaliśmy o niczym. O pogodzie. O korkach. Potem wyszli na papierosa. Pod oknem, jak zawsze. Myśleli, że nie słyszę. Ale ja nie zamknęłam okna w kuchni. Stałam w cieniu firanki, nie oddychając, kiedy usłyszałam głos Anity.

Serio, nie mam już siły na te wizyty.

– To po co przyjechałaś? – Paweł zaciągnął się głośno. – Przecież to nie ma sensu. Nawet kotleta nie ma.

– Matka powiedziała, że nie będzie nam więcej pomagać. Że teraz to my mamy sobie radzić.

– Czyli koniec – rzucił Paweł z przekąsem. – Bank zamknięty. Szkoda.

– Nawet mi nie mów. Myślisz, że chciało mi się tu dzisiaj jechać? Ale miałam wyrzuty sumienia. Żeby nie było, że się nie staram. Jeszcze by kiedyś wypomniała.

– No, ale jak nie daje hajsu, to po co to ciągnąć?

– Właśnie.

Zamknęłam oczy. Łzy zapiekły mnie pod powiekami. Wrócili po chwili, śmiejąc się z czegoś. Weszli do kuchni, a ja udawałam, że nie słyszałam niczego. Że zmywam talerze. Że wszystko jest, jak powinno. Ale wiedziałam, że już nic nie będzie. Wszystko stało się jasne.

Było mi przykro

Dwa dni nie wstawałam z łóżka. Nie płakałam. Nawet nie miałam siły. Patrzyłam w sufit i próbowałam przypomnieć sobie, kiedy ostatnio powiedzieli mi „kocham cię” bez okazji. Bez cienia przymusu. Nie pamiętałam.

W czwartek wzięłam kwiaty, pojechałam na cmentarz. Grób męża był dokładnie taki sam jak zawsze – czysty, zadbany, z nieco wyblakłym zdjęciem z czasów, gdy jeszcze mieliśmy marzenia.

Gdzie popełniliśmy błąd? – zapytałam na głos, klękając przy płycie. – Wydawało mi się, że robimy wszystko dobrze. Że dzieci będą szczęśliwe. Kochane. Wsparcie, dom, ciepło. I pieniądze, tak, też dawałam. Bo mogłam. Bo chciałam. Ale czy to jedyne, co zapamiętali?

Niebo było zasnute szarymi chmurami. Przysiadłam na ławeczce obok i zaczęłam mówić, jak dawniej. Mówiłam o tym, jak Anita nie patrzy mi w oczy, jak Paweł się wycofuje. Jak boli, kiedy nie wiadomo, czy tęsknią za mną, czy tylko za tym, co mogę im dać.

Przycisnęłam dłonie do twarzy i wtedy, po raz pierwszy od lat, naprawdę się rozpłakałam. Bo mimo wszystko, mimo całego bólu, nadal ich kochałam. I nie wiedziałam, jak się przestać.

Próbowali mnie przeprosić

Przyjechali razem. Rzadko się zdarzało, żeby przyjeżdżali razem. To już samo w sobie brzmiało jak jakiś teatr.

Anita miała na sobie elegancki płaszcz, którego nigdy wcześniej nie widziałam. Paweł wyglądał, jakby nie spał całą noc – nieogolony, z podkrążonymi oczami. Usiadłam naprzeciw nich przy stole, tym samym, przy którym kiedyś odrabiali lekcje i prosili o dokładkę naleśników.

– Mamo... – zaczęła Anita, a jej głos był dziwnie wyćwiczony, jakby długo ćwiczyła w głowie, co powiedzieć. – Chcieliśmy porozmawiać.

– Słyszałam już wszystko – przerwałam spokojnie. – Ale słucham.

– My... nie chcieliśmy cię zranić – dodał Paweł. – To był głupi żart, nieporozumienie. Takie gadanie, wiesz... między nami. Nie myśleliśmy, że...

– Że was usłyszę? – dokończyłam. – A gdybyście wiedzieli, to co? Nie powiedzielibyście tego, czy tylko lepiej byście to ukryli?

Zapanowała cisza. Anita wpatrywała się w kubek z herbatą. Paweł spuścił wzrok.

– Dobrze, że przyszliście – powiedziałam cicho. – Teraz wiem, na czym stoję.

– Mamo... – Anita w końcu podniosła głowę. – Możemy to naprawić. Jakoś.

– Nie wiem, czy da się naprawić coś, co nigdy nie było prawdziwe – odpowiedziałam. – Ale spróbujcie żyć dalej, tylko beze mnie.

I wtedy zrozumiałam, że mimo ich obecności... czuję się bardziej samotna niż kiedykolwiek.

Halina, 69 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama