„Przepisałem mieszkanie na wnuka, bo wierzyłem w jego rozsądek. Ta naiwność okazała się gwoździem do mojej trumny”
„Przez kolejne lata wnuk koncentrował się głównie na swoich studiach. O częstym wpadaniu i obiecanej opiece było cicho. Ale w końcu ja nie byłem obłożnie chorym staruszkiem. Sam sobie radziłem ze wszystkim wyśmienicie”.

- Listy do redakcji
Zawsze myślałem, że rodzina to świętość. Że jak człowiek całe życie dba o kogoś, to potem ktoś zadba o niego. Życie mi jednak pokazało, że nie wszystko jest jednak takie proste, a świat wcale nie jest taki czarno-biały, jak mogłoby się wydawać. Czasami pojawiają się też inne, mniej oczywiste kolory, a dobre chęci nie każdy potrafi docenić.
Miałem taką potrzebę
Po śmierci mojej żony Basi zrobiłem to, co uznałem za słuszne. Postanowiłem przepisać dom na mojego wnuka, Kamila. Był wtedy jeszcze na studiach, młody chłopak, ale wydawał mi się inteligentny i bystry. Czułem, że ma dobrze poukładane w głowie i doceni ten gest. Gdy tylko usłyszał o moim pomyśle, strasznie się do niego zapalił. Od razu zaczął obiecywać, że będzie mnie odwiedzał, że mnie nigdy nie zostawi.
– Zawsze ci pomogę, dziadku. Przecież wiesz, że możesz mi zaufać. Kto w końcu opowiadał mi najfajniejsze bajki w dzieciństwie i nauczył mnie jeździć na rowerze? – Kamilowi aż świeciły się oczy, gdy mi to mówił.
A ja mu wierzyłem, bo niby dlaczego miałbym nie wierzyć? W końcu to mój własny wnuk, krew z krwi, kość z kości. Zawsze byłem zdania, że rodzina powinna się wspierać. Ten świat i życie i tak są już wyjątkowe ciężkie, więc trzeba trzymać się razem.
Umówiłem nas do notariusza i dokonałem wszystkich potrzebnych formalności. Na spotkanie do kancelarii poszedłem w swoim najlepszym garniturze, białej koszuli i lśniących od pasty butach. Tymczasem Kamil zjawił się w swoim zwyczajnym stroju. Założył wytarte spodnie jeansowe i za dużą bluzę z kapturem.
– No cóż, młodość – wskazałem dyskretnie wnuka sekretarce, starszej pani w eleganckiej garsonce, która spoglądała na nas znad okularów.
Był zapracowany
Styl ubierania nie był jednak dla mnie żadną wartością mierzenia człowieka. Kamila nadal uważałem za całkiem mądrego i odpowiedzialnego młodego człowieka. Z tym, że oni wszyscy teraz już nie przywiązują takiej uwagi do konwenansów jak nasze pokolenie.
Przez kolejne lata wnuk koncentrował się głównie na swoich studiach. O częstym wpadaniu i obiecanej opiece było cicho. Ale w końcu ja nie byłem obłożnie chorym staruszkiem. Sam sobie radziłem ze wszystkim wyśmienicie i nie potrzebowałem na co dzień jego wsparcia. Miałem jednak ochotę na częstsze wizyty i rozmowy. Wierzyłem jednak, że chłopak ma mnóstwo nauki. Kolokwia, projekty, egzaminy, staż w biurze architektonicznym – tak przynajmniej powtarzał. Nie miałem więc do niego pretensji.
– Niech się chłopak uczy, zdobywa wykształcenie i doświadczenie. Tego nikt nigdy mu nie odbierze. Niech ma dobrą pracę i łatwiej w życiu – mówiłem do Staszka, swojego kolegi, z którym co tydzień spotykałem się na partyjkę szachów.
Zaskoczył mnie
Trzy lata później Kamil skończył architekturę i obronił pracę magisterką. Później dostał swoją pierwszą poważną pracę w zawodzie. Właśnie wtedy zapukał do moich drzwi. Zanim zdążyłem nastawić czajnik na herbatę, powiedział:
– Dziadku, wprowadziłbym się już, tylko potrzebuję zrobić mały remont.
Zgodziłem się od razu. Przecież to jego dom, po to mu go zapisałem, żeby kiedyś ze mną zamieszkał. To mój ukochany wnuk. Byłem naprawdę szczęśliwy.
Nie mówiłem tego nikomu, ale zaczynałem czuć się naprawdę samotny. Cały czas brakowało mi Basi. Naszych wspólnych śniadań, parzenia kawy, oglądania seriali, wyjść na spacer do parku, siedzenia wieczorami na balkonie.
Byłem na emeryturze i miałem mnóstwo wolnego czasu, z którym nie za bardzo miałem co robić. Codziennie rano chodziłem do pobliskiej piekarni po bułki. Po drodze do domu kupowałem gazetę i jakieś krzyżówki. Później robiłem śniadanie i zasiadałem w fotelu, czytałem. Co drugi dzień wychodziłem na niewielki bazarek na naszym osiedlu. W piątki wieczorem spotykałem się ze Staszkiem na szachy. Moje życie było po prostu nudne i przewidywalne do bólu.
Czułem się samotny
Liczyłem, że przeprowadzka wnuka wniesie do domu coś nowego. Jakąś młodzieńczą radość i energię, których mi brakowało. Liczyłem na wspólne poranki przy kawie, popołudniowe obiady, wyjścia na zakupy, może nawet jakiś wypad na ryby w weekend. Wiem, że młodzi mają swoje własne sprawy, ale jak człowiek z kimś mieszka, to siłą rzeczy uczestniczy się też w jego życiu. A ja bardzo chciałem znowu dzielić z kimś swoją codzienność. Kamil wydawał mi się idealnym kandydatem do tej roli.
Na początku spałem w swoim starym pokoju, który przez długie lata był sypialnią moją i Basi. Ale potem zaczęła się prawdziwa inwazja. Ekipa remontowa, nowe meble, kabina prysznicowa w eleganckiej wersji. Zrywanie parkietów, wymiana okien, malowanie na żywsze kolory. Rozumiałem potrzebę remontu i odświeżenia wnętrz, ale zamach tego całego przedsięwzięcia naprawdę mnie przeraził. W końcu miałem już swoje lata i przyzwyczajenia, a ludzie od remontu zwyczajnie je zaburzali. Pewnego dnia usłyszałem:
– Dziadku, tam na górze będzie moja sypialnia z pracownią. Ale w piwnicy jest sporo miejsca. Da się tam fajnie urządzić.
Myślałem, że to żart
Wnuk pokazał mi mój „nowy pokój” w suterenie. Zimny, z jednym małym okienkiem przy suficie, meblami z demobilu i łóżkiem polowym. Nawet pies nie chciał tam zejść, a ja miałem mieszkać na stałe?
Nie powiedziałem nic. Spakowałem swoje rzeczy w dwie torby i zszedłem na dół. Było mi przykro, ale wiedziałem już, że ten chłopak nie ma dla mnie ciepłych uczuć.
Tymczasem mój wnuk nie zwrócił uwagi na pewien szczegół. Otóż, zaaferowany tym przepisaniem przeze mnie domu, nawet nie przeczytał dokładnie treści aktu notarialnego. A tam, czarno na białym stało, że nadal pozostaję współwłaścicielem nieruchomości. Dokładnie tej połowy, która na własność Kamila miała trafić dopiero po mojej śmierci.
Mijały tygodnie. Kamil zamienił nasz dom w showroom z Instagrama. Słyszałem, że tak właśnie wyrażał się do swoich znajomych, którzy licznie go odwiedzali. Wszystko musiało być pod linijkę. Nawet mleko w lodówce musiało stać na odpowiedniej półce.
Nie narzekałem
Siedziałem cicho w swojej piwnicy, rozwiązywałem krzyżówki, wychodziłem do parku i na ławkę, byleby jak najwięcej czasu spędzać poza domem. Ale plan we mnie dojrzewał. Cichy. Konkretny. Precyzyjny.
Pewnego dnia zadzwoniłem do znajomego prawnika. A tydzień później poznałem nowego współwłaściciela. Pan Jacek – emerytowany hydraulik z drygiem do majsterkowania – kupił ode mnie połowę domu za uczciwe pieniądze. I co najlepsze: miał pełne prawo wprowadzić się na górę. Dokładnie tam, gdzie Kamil robił „swoją przestrzeń do rozwoju osobistego”.
– Dziadku, co ty najlepszego zrobiłeś? – wykrzyczał, gdy przedstawiłem mu pana Jacka. – To jakiś żart, prawda? Tylko tak ze mnie się zbijacie? To za tą piwnicę?
– Nie. To życie. Pan Jacek chce zamieszkać. Ma takie prawo.
– Ale przecież to mój dom!
– Nasz, Kamilku. Nasz. A ja właśnie swoją część sprzedałam panu Jackowi.
Zaczął się szamotać z Jackiem o kuchnię, o salon, o gniazdka elektryczne. Tymczasem pan Jacek rozkładał się ze swoimi narzędziami, gdy mojego wnuka akurat odwiedzali jego znajomi. A ten nic nie mógł na to poradzić. Tymczasem ja już nie byłem intruzem – byłem mistrzem gry. A gra dopiero się zaczęła.
Zdziwił się
Wkrótce mój wnuk zaczął szukać mieszkania. Po miesiącu się wyniósł. Zostawił wiadomość: „Dziadku, może i wygrałeś. Ale narobiłeś mi wstydu wśród znajomych”. Odpisałem krótko: „Nie zrobiłem ci wstydu. Dałem ci nauczkę”.
Czy żałowałem? Nie. Bo nie o dom chodziło, tylko o szacunek, o to, że nie można traktować ludzi jak mebli, które się przestawia, kiedy nie pasują do wnętrza. Dzisiaj mieszkam na górze, a pan Jacek w suterenie – odnowionej, przytulnej, pełnej życia. Gotujemy sobie na zmianę. On lubi bigos, ja naleśniki.
A Kamil? Cóż, na razie nie chcę go widzieć, bo bardzo mnie rozczarował swoim zachowaniem. Cofnąłem darowiznę tej połowy domu i pomyślę, co zrobić z testamentem.
Stanisław, 70 lat
Czytaj także:
- „Teściowa wtrącała się w nasze życie, a mąż nie widział problemu. Musiało dojść do tragedii, by otworzył oczy”
- „Na procesji Bożego Ciała teściowa szła w 1. rzędzie, a miała diabła za skórą. Tak dwulicowej osoby nigdy nie poznałam”
- „Zabraliśmy teściów na urlop marzeń, a już 1 dnia wywołali awanturę. Tych perfidnych słów nigdy nie zapomnę”

