„Przepisałam synowi mieszkanie, bo obiecał, że się mną zaopiekuje. Po 2 miesiącach kazał mi spakować walizki”
„– Mamo, przecież wiesz, że cię kocham – Marek nalał mi herbaty, a ja aż się wzruszyłam. Rzadko bywał taki czuły. – Chcę, żebyś była bezpieczna. Żebyś się niczym nie martwiła. Tylko tyle. Nic się nie zmieni. Dalej będziesz tu mieszkać, wszystko zostaje po staremu. Ale ja będę mógł zająć się papierami, w razie czego pomóc ci przy formalnościach... Tak mi mówił”.

- Redakcja
Gdy mówię, że jestem wdową od ponad dwudziestu lat, ludzie zazwyczaj kiwają współczująco głowami. Ale tak naprawdę przez te wszystkie lata to ja sobie radziłam najlepiej, jak potrafiłam. Sama wychowywałam Marka, sama płaciłam rachunki, sama walczyłam z chorobami i samotnością. I nie narzekałam. Bo miałam dom. Mój. Ciepły, bezpieczny, własny.
Marek był trudnym dzieckiem. Jeszcze trudniejszym nastolatkiem. Ale... był moim dzieckiem. Jedynym. Mówiłam sobie, że to tylko taki wiek, że się zmieni, że z czasem się ustatkuje. I może rzeczywiście – po trzydziestce wydawało się, że zmądrzał. Zaczął częściej dzwonić, zaglądać na obiady, martwić się o moje zdrowie.
Wtedy pomyślałam – może rzeczywiście mnie kocha. Może rzeczywiście chce dla mnie dobrze.
I wtedy zaproponował, żebym przepisała mu mieszkanie.
Obietnice i akt notarialny
– Mamo, przecież wiesz, że cię kocham – Marek nalał mi herbaty, a ja aż się wzruszyłam. Rzadko bywał taki czuły. – Chcę, żebyś była bezpieczna. Żebyś się niczym nie martwiła. Tylko tyle. Nic się nie zmieni. Dalej będziesz tu mieszkać, wszystko zostaje po staremu. Ale ja będę mógł zająć się papierami, w razie czego pomóc ci przy formalnościach.
– No ale… przepisanie mieszkania to poważna sprawa, synku.
– A kto ma je dostać, jak nie ja? – uśmiechnął się i dotknął mojej dłoni. – Przecież nie jesteś głupia. Wiesz, że i tak kiedyś będzie moje.
Tego dnia byłam wyjątkowo zmęczona. Kręciło mi się w głowie, bolały mnie kolana. Bałam się, że Marek zauważy, że słabnę. I może właśnie dlatego tak łatwo mu uległam. Bo kiedy człowiek zaczyna czuć się niepotrzebny, gotów jest chwycić się każdej iskierki nadziei.
Dwa dni później siedzieliśmy u notariusza. Pomieszczenie było chłodne, wszystko działo się zbyt szybko. Marek co chwilę zerkał na zegarek.
– Dobrze, mamo, podpisz tu. I tu.
Podpisałam.
– To tylko formalność… – szepnęłam do siebie, ale moje serce biło jak oszalałe. – Przecież Marek to mój syn. Mój jedyny syn.
Nie przytulił mnie po wszystkim. Nie powiedział, że będzie dobrze. Odprowadził mnie tylko do windy i rzucił szybko:
– Zadzwonię jutro, dobra?
Nie zadzwonił.
Pierwsze dni po podpisaniu
– Nie widzę już Marka u ciebie. Wszystko w porządku? – zapytała Jadwiga, gdy wpadła na herbatę.
– Aaa, Marek… zapracowany jest. Wiesz, jaki ma zawód. Zlecenia, klienci, wieczny bieg.
Pokręciła głową z niedowierzaniem. Wiedziała, że kłamię. A ja wiedziałam, że ona wie. Ale udawałyśmy obie. Tylko że kiedy poszła, zamknęłam drzwi i poczułam ten dobrze znany ucisk w gardle.
Zadzwoniłam do niego. Raz. Drugi. Trzeci. Włączała się poczta.
Po tygodniu jego rzeczy zniknęły z pokoju, który dawniej nazywał „swoim azylem”. Stara koszula, którą zawsze zostawiał na oparciu fotela – zniknęła. Szczoteczka do zębów – zniknęła. Butelka ulubionej wody po goleniu – pusta półka.
Przecież mówił, że nic się nie zmieni.
– Marek, to ja, mama. Odezwij się, dobrze? – mówiłam do automatycznej sekretarki. – Chciałam tylko zapytać, czy wszystko w porządku. Martwię się…
Zaczęłam nie spać po nocach. Każdy szmer wydawał mi się jego krokami. Każdy telefon – nadzieją. Ale to nie był on. Nigdy.
Przestałam gotować obiady „dla dwojga”. Herbatę parzyłam tylko w jednym kubku.
Przesiedziałam wieczór w jego pokoju. Na środku łóżka leżał paragon z drogerii i jakiś niedopałek papierosa.
– Nie, to niemożliwe – szeptałam. – Może się coś stało. Przecież obiecał…
Ale serce już wiedziało. Serce wiedziało pierwsze.
On nie wrócił – on przyszedł po resztę
Stałam przy kuchence, wylewając herbatę do zlewu, gdy zadzwonił dzwonek. Ręce mi zadrżały. Przez chwilę byłam pewna, że to Jadwiga, jak zwykle, z kawałkiem sernika i nowymi plotkami z osiedla.
Ale to był Marek.
– Cześć, mamo – powiedział tak, jakby wyszedł tylko po mleko.
Zatkało mnie. Przez długą chwilę wpatrywałam się w niego bez słowa, jakby wrócił duch, a nie człowiek z krwi i kości.
– Marek?! Co ty sobie wyobrażasz?! Gdzie byłeś?! – głos mi się załamał.
– Nie rób scen – westchnął, odwracając wzrok. – Musimy pogadać.
– Teraz chcesz gadać?! Po dwóch miesiącach ciszy?! Po tym, jak zniknąłeś?! – krzyczałam. – Dzwoniłam, pisałam, chodziłam jak głupia! A ty... ty się nawet nie pofatygowałeś, żeby powiedzieć, że żyjesz!
– Mamo... sprzedałem mieszkanie.
Nie zrozumiałam od razu. Stałam jak wryta.
– Co… co ty powiedziałeś?
– Sprzedałem. Potrzebowałem pieniędzy. Nie miałem wyjścia. Pojawiła się dobra oferta... – zaczął, jakby tłumaczył się z pękniętej szklanki, nie zdrady.
– Sprzedałeś? Sprzedałeś mój dom?! Mój pokój, moją kuchnię, moje życie?! Ty... ty kłamco, ty złodzieju! – wrzeszczałam.
– Przestań. Nie dramatyzuj. Masz gdzie mieszkać. Jeszcze chwilę możesz tu być. Oni nie wchodzą od razu...
– Jeszcze chwilę?! – przerwałam mu, rzucając ściereczką o stół. – Ja ci dałam wszystko, co miałam! A ty… ty mnie po prostu sprzedałeś razem z tą kanapą i starym kredensem!
Patrzył na mnie z tą swoją obojętną twarzą, z tą pustką w oczach.
– Całe życie byłem nikim przy tobie – rzucił nagle. – Ty i twój wieczny żal, twoje poświęcenie, twoje: „ja ci wszystko dałam, Mareczku”. Nigdy nie miałem życia dla siebie. Teraz mam.
– Masz? To gratuluję. Tylko wiesz co? Jedną rzecz zapamiętaj sobie na stare lata. Mieszkanie można sprzedać. Ale pogardy za to już się nie odkupi.
Nie odpowiedział. Wyszedł.
A ja stałam na środku kuchni, ze ściśniętym gardłem i pustym domem.
Nie ma dokąd wracać
Noc po tej rozmowie była najdłuższa w moim życiu. Leżałam na kanapie w kuchni, bo w sypialni czułam się jak intruz. Mój dom przestał być mój. To miejsce już mnie nie chciało.
Z każdą godziną nadchodziło coś, czego nie znałam – bezdomność. Nie ta z reklam kampanii społecznych. Tylko taka zwyczajna, cicha, starcza. Gdzieś między szafą z pościelą a schodami na klatkę schodową przestałam być panią własnego życia.
Nad ranem zaparzyłam herbatę. Bez cukru, bo zabrakło. Zrobiłam ją i tak – z przyzwyczajenia. Usiadłam przy stole i zaczęłam się gapić na ścianę.
– Gdzie ja mam iść? – zapytałam półgłosem. Nikogo to już nie obchodziło.
Do Marka? Śmieszne. Nawet nie podał mi adresu. Do Jadwigi? Nie mogę się na niej uwiesić. Ma swoje życie, swoją starość.
Spojrzałam na telefon. Cisza. Nikt nie dzwonił. Nikt nie zapyta, czy zjadłam śniadanie, czy mam czym opłacić rachunki, czy bolą mnie dziś kolana.
Pomyślałam o tym, żeby pójść na policję, do prawnika. Ale co ja im powiem? „Przepisałam wszystko synowi, bo obiecał, że będzie mnie kochał?” Przecież sama podpisałam. Sama uwierzyłam.
I teraz... teraz zostałam z torbą starych swetrów i kubkiem herbaty, której nie miał kto wypić ze mną.
Zadzwoniłam do Jadwigi.
– Jadźka... Mogę przyjść na chwilę? Tylko na chwilę, dobrze?
Nie pytała o nic. Po prostu powiedziała:
– Przyjdź.
Spotkanie na ulicy
Wyszłam od Jadwigi dopiero po dwóch godzinach. Zjadłam zupę, posiedziałyśmy chwilę w ciszy. Ona rozumiała. Nie musiała zadawać pytań. Tylko powiedziała:
– Nie jesteś pierwsza. Ale boli tak, jakbyś była.
Szłam powoli, wzdłuż pawilonów. Nie miałam dokąd wracać, ale nogi same niosły mnie w kierunku mieszkania. Nagle, przy przystanku, zobaczyłam go. Stał z jakąś dziewczyną, młodą, ładną, śmiał się. W dłoni trzymał papierowy kubek z kawą.
Zamarłam.
– Marek! – krzyknęłam. Głośno. Ludzie się obejrzeli.
Spojrzał. Zbladł. Dziewczyna odsunęła się o krok.
– Mamo... nie teraz – wymamrotał.
– Nie teraz?! – zrobiłam krok w jego stronę. – Przez dwa miesiące nie było „teraz”! Przez dwa miesiące byłam dla ciebie duchem, a teraz co, przeszkadzam?
– Uspokój się – syknął. – Ludzie się patrzą.
– Dobrze! Niech patrzą! Niech wszyscy widzą tego syna, co sprzedał matkę razem z mieszkaniem! – krzyczałam. – Co obiecywał, że się mną zaopiekuje, a potem nawet nie zadzwonił!
Dziewczyna zrobiła się czerwona, spojrzała na Marka, potem na mnie, i po prostu odeszła. On został. Sam.
– Wiesz co... – zaczął. – Całe życie byłem nikim przy tobie. Wiecznie mówiłaś, że wszystko ci zawdzięczam. Że bez ciebie bym nie istniał. A ja... ja chciałem tylko żyć po swojemu. Czy to takie złe?
Patrzyłam na niego i czułam tylko jedno: pustkę. Nie złość. Nie ból. Pustkę.
– Ty nie rozumiesz – powiedziałam cicho. – I chyba nigdy nie zrozumiesz.
Odwróciłam się i odeszłam. Nie zatrzymał mnie. Nawet nie zawołał.
Wszystko, co zostało mi z życia
Jadwiga postawiła drugi materac w swoim pokoju i powiedziała:
– Zmieścimy się. Jakoś się ułożymy. Nie takie rzeczy się znosiło.
Patrzyłam na swoje rzeczy – dwie torby, poduszka, stary szalik. Wszystko, co zostało mi z życia. Mieszkanie, które Marek sprzedał, stało teraz puste. Podobno nowy właściciel zaczyna remont za tydzień. Deweloper. Zburzą ścianki działowe, wymienią okna, pomalują ściany na biało. Z mojego domu zrobią katalogową przestrzeń.
A ja?
Ja zaczęłam pisać. Notatki. Wspomnienia. Wszystko to, co miałam, zanim oddałam mu ostatni kawałek siebie. Nazwałam ten zeszyt: „Rzeczy, których nikt mi nie zabierze”.
Jadwiga czasem czyta przez ramię.
– Ty powinnaś była pisać książki, nie wychowywać dzieci – mówi i śmieje się smutno.
A ja odpowiadam:
– Może. Ale wiesz co? Ja się jeszcze nie skończyłam. Mieszkanie można stracić. Nawet rodzinę można stracić. Ale nie godność. A ja jestem jeszcze, cholera, kobietą z godnością.
I tego nikt mi nie odbierze.
Helena, 68 lat
Czytaj także:
- „Poszłam na randkę z wymarzonym chłopakiem. Czar prysł, gdy próbował mnie nawrócić i wyznał, że modli się za moją duszę”
- „Po rozstaniu dałam się wyciągnąć na wakacje. Pod hiszpańską altanką usłyszałam coś, po czym do dziś dochodzę do siebie”
- „Mąż po latach wyznał mi, że skoczył na inny kwiatek. No to w moim ogródku już grilla nie zrobi”

