„Przepisałam na syna mieszkanie w Warszawie. Kilka miesięcy później wyrzucił mnie za drzwi jak śmieci”
„– Jak długo jeszcze ona tu będzie? – zapytała Karolina, poirytowana. – Mamy dziecko w drodze, a ja muszę się potykać o jej stare kapcie. – Cicho, Karola… – mruknął Szymon. – Wszystko się załatwi”.

- Redakcja
Mam na imię Barbara. Mam 67 lat, jestem wdową i emerytką. Zawsze byłam osobą spokojną, raczej domatorką. Po śmierci męża moje życie mocno się wyciszyło, ale miałam dla kogo żyć – dla Szymona, mojego jedynego syna. I dla wnuczki, Zosi, która jest moim oczkiem w głowie.
Mieszkam w trzypokojowym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie. To tu wychowywał się Szymon, tu z mężem przeżyliśmy nasze najlepsze – i najtrudniejsze – chwile. Po jego śmierci myślałam, że się rozpadnę. Ale Szymon zawsze był. Pomagał, dzwonił, przyjeżdżał. Wydawało mi się, że mam szczęście.
Nie miałam wątpliwości
– Basiu, tylko błagam cię… Zastanów się dobrze – mówiła mi Magda, moja przyjaciółka od lat. Siedziałyśmy u mnie w kuchni, parzyłyśmy herbatę z maliną.
– Przecież to Szymon – odpowiedziałam, wzruszając ramionami. – To mój syn. Jak mogę mu nie ufać?
– A ta jego nowa… Karolina? Młoda jest. Jeszcze cię wygryzie z własnego domu – mruknęła Magda z niepokojem w głosie.
– Oj, nie przesadzaj. Karolina to miła dziewczyna. A Zosia… Zosia będzie miała pewność, że kiedyś to mieszkanie będzie jej. Chcę tylko ułatwić im życie. Żeby potem nie było zamieszania z papierami, kiedy mnie już nie będzie – westchnęłam ciężko, mieszając herbatę.
Nie słuchałam Magdy. Podjęłam decyzję. Szymon był zawsze moim największym powodem do dumy. Chciałam mu pokazać, że go kocham. Że mu ufam. Więc przepisałam mieszkanie. Akt notarialny, podpisy, wszystko oficjalnie.
– Nic się nie zmieni, mamo – powiedział, przytulając mnie po wyjściu z kancelarii. – Przecież i tak to zawsze był twój dom.
Wtedy mu uwierzyłam.
Nagle zaczęłam przeszkadzać
– Mamo, może… może przydałby ci się odpoczynek? – zapytał Szymon pewnego wieczoru, nie patrząc mi w oczy.
Siedzieliśmy w salonie, Karolina przyniosła jakieś nowe poduszki, które „lepiej pasowały do stylu wnętrza”. Zamarłam z filiżanką herbaty w dłoni.
– Co masz na myśli? – zapytałam spokojnie, choć serce zaczęło mi łomotać.
– No… może pojechałabyś do Magdy? Albo nad morze? Zmiana klimatu dobrze by ci zrobiła.
– Chcesz, żebym się wyniosła? – zapytałam wprost.
Wtedy do pokoju weszła Karolina. W ręku trzymała folder z ofertą apartamentów w Ustce.
– Myśleliśmy, że może ten pensjonat byłby idealny. Cisza, spokój… No i my tu zrobilibyśmy w końcu remont – powiedziała z uśmiechem, ale w jej oczach nie było grama serdeczności.
– A więc to twoja inicjatywa? – spojrzałam na nią, potem na syna. – Szymon?
– Mamo, nie zaczynaj. Po prostu… trochę przestrzeni by się przydało. Dla wszystkich.
– To już nie jest mój dom? – głos mi zadrżał.
Szymon westchnął.
– Musimy żyć po swojemu.
Przez chwilę zapadła cisza. Siedziałam w tej ciszy jak w zimnej wodzie. Poczułam, jak coś się we mnie łamie. A może to była tylko iluzja, która w końcu pękła?
Było mi przykro
Kilka dni później wracałam wcześniej z zakupów, bo zapomniałam portfela. Klucz zaskrzypiał w zamku, drzwi otworzyły się cicho. Z kuchni dobiegły mnie głosy.
– Jak długo jeszcze ona tu będzie? – zapytała Karolina, poirytowana. – Mamy dziecko w drodze, a ja muszę się potykać o jej stare kapcie.
– Cicho, Karola… – mruknął Szymon. – Wszystko się załatwi. Zrobię z jej pokoju pokój dla małej. Ale daj mi chwilę.
Zamarłam w przedpokoju. Przez chwilę miałam ochotę się wycofać. Udawać, że nic nie słyszałam. Ale coś się we mnie zagotowało. Weszłam do kuchni.
– A więc już zdecydowaliście – powiedziałam, patrząc prosto na nich.
Karolina spojrzała zaskoczona, ale nie speszyła się ani trochę.
– Barbaro… my po prostu musimy jakoś żyć. Mamy swoje plany.
– To ciekawe, bo jeszcze niedawno słyszałam, że nic się nie zmieni– syknęłam, wbijając wzrok w Szymona.
– Mamo, przestań dramatyzować. Jesteś dorosła. Dasz sobie radę. To nie dom starców – rzucił zimno.
Te słowa… Jak cios w brzuch. Cofnęłam się krok do tyłu. Przez gardło nie chciały przejść żadne słowa. Już nie rozpoznawałam tego chłopaka, którego tuliłam do snu, gdy bał się burzy. Mój syn… mój własny syn właśnie wyrzucał mnie z mojego życia.
Wyrzucili mnie z domu
Wyszłam z jedną walizką. Szymon nawet nie pomógł mi znieść jej do taksówki. Karolina patrzyła z balkonu, jakby obserwowała coś, co wreszcie znika z jej życia.
Magda otworzyła mi drzwi jeszcze w szlafroku.
– Boże, Basia… – wyszeptała, przytulając mnie mocno. – Chodź, wszystko mi opowiesz.
Siedziałyśmy w kuchni, znów przy herbacie. Tyle że tym razem moje dłonie trzęsły się, a oczy miałam mokre.
– On naprawdę mnie wyrzucił, Magda – mówiłam z niedowierzaniem. – Tak po prostu. Jakby nic mnie z tym mieszkaniem nie łączyło. Jakbym była meblem.
– Zawsze byłaś dla niego za dobra – powiedziała cicho. – Myślałaś sercem, nie głową. A on to wykorzystał.
– Ale ja chciałam dobrze – broniłam się, sama nie wiedząc przed kim. – Żeby miał coś po nas… żeby Zosia miała.
Próbowałam jeszcze dzwonić. Do Szymona, do Zosi. Nikt nie odbierał. Telefon milczał jak wyrzut sumienia.
W nocy długo patrzyłam w sufit. W głowie wciąż krążyło jedno pytanie: kiedy przestaliśmy być rodziną?
Nic już nie mogę zrobić
Chciałam się dowiedzieć, czy mogę coś zrobić. Usiadłam naprzeciwko prawnika. Młody, schludny, mówił spokojnym głosem, jakby tłumaczył pogodę.
– Pani Barbaro, akt darowizny jest jednoznaczny. Przekazała pani lokum dobrowolnie. Mieszkanie nie należy już do pani.
– Ale… to był mój dom. Przez ponad trzydzieści lat! – głos mi się załamał. – Przecież ja… ja tylko chciałam…
Zamilkłam. Wbiłam wzrok w stół, czując, jak coś ściska mi gardło.
– Rozumiem, to trudna sytuacja. Może warto spróbować porozmawiać? – zasugerował prawnik.
Pokiwałam głową, choć wiedziałam, że żadnej rozmowy już nie będzie. On zamknął drzwi. I nie zamierza ich otwierać. Wracając, trzymałam torebkę jak tarczę. Czułam się upokorzona. Gdy weszłam do mieszkania Magdy, zsunęłam się na krzesło i popłakałam się po raz pierwszy od lat.
Napisałam do Szymona list. Kilka kartek, pełnych żalu, miłości i niezrozumienia. Pisałam, że nie chcę już mieszkania – tylko żeby pamiętał, że kiedyś byłam jego matką. Że go kochałam ponad wszystko. Złożyłam list, wsunęłam do koperty… i schowałam na dno szuflady. Nie wyślę go. Bo wiem, że on i tak nie zrozumie.
Nie tak miało być
Dziś mieszkam u Magdy. Na początku miało być „na chwilę”, ale ta chwila trwa już kilka miesięcy. Płacę jej za pokój, bo mi głupio. Nie mam już złudzeń. Nie dzwonię do Szymona. Nie próbuję. Nie widziałam Zosi od tamtej zimy. Czasem myślę, że może jak dorośnie, odnajdzie mnie. Może zapyta „dlaczego?”, a ja wtedy powiem:
– Bo człowiek może stracić dach nad głową, ale najgorsze to stracić wiarę w tych, których się kochało najbardziej.
To boli najbardziej. Nie brak własnych ścian, ale to, że całe życie kładłam na szali dla kogoś, kto bez mrugnięcia odepchnął moją dłoń.
Ludzie mówią: „To tylko mieszkanie”. Ale dla mnie to było życie. Miłość. Wspomnienia. Dziecko stawiające pierwsze kroki, święta, zapach ciasta z jabłkami i dźwięk radia w niedzielne poranki.
Teraz mam tylko walizkę, parę zdjęć i cichy pokój w mieszkaniu Magdy. Ale mam też coś jeszcze. Coś, czego nie miałam wcześniej. Trzeźwe spojrzenie. I serce, które powoli uczy się, że miłość – nawet ta matczyna – czasem musi przestać być bezwarunkowa.
Barbara, 67 lat