„Przepis na żurek od babci Jadzi sprawił, że porzuciłam staropanieństwo. Miłość naprawdę działa przez żołądek do serca”
„Mikołaj stanął w drzwiach, wciągnął powietrze i uśmiechnął się błogo. – No, powiem ci, siostra, że pachnie cudownie! – Uśmiechnęłam się lekko, mieszając w garnku, choć wciąż byłam lekko spięta. – Pytanie tylko, czy będzie też tak smakować”.

Miałam względnie dobre życie – a przynajmniej sama nie miałam w zwyczaju narzekać. Tyle tylko, że rodzina nie potrafiła zrozumieć, dlaczego wciąż jestem sama. Cóż, mnie samej trudno było odpowiedzieć na to pytanie. W liceum rzeczywiście trochę latałam za chłopakami, ale później znalazło się sporo ważniejszych rzeczy. Na studiach chciałam jak najlepiej wypadać na kolejnych egzaminach, potem zależało mi na zdobyciu dobrej pracy. Udało mi się, podobnie zresztą jak z mieszkaniem w całkiem niezłej dzielnicy.
Wciąż mi się obrywało
Już wtedy matka i ciotka zaczęły narzekać, że z „tym wszystkim” byłoby łatwiej, gdybym tylko znalazła sobie faceta. Przez pewien czas wtórowała im babcia Jadzia, a kiedy odeszła, do ogólnej nagonki dołączył też ojciec. Tylko Mikołaj, mój dwa lata młodszy brat, nie uczestniczył w tym szaleństwie. Może to dlatego, że w jakiś irracjonalny sposób czuł się tej sytuacji winny.
A wszystko dlatego, że on bardzo sprawnie i szybko znalazł miłość swojego życia – Renatę. Dwa lata po ślubie natomiast doczekali się uroczych bliźniaków, które wszyscy w rodzinie ubóstwiali. A ja? Ja byłam tą czarną owcą, która za nic miała dobre imię rodziny i wciąż pozostawała singielką.
– Na pewno kogoś sobie znajdziesz – przekonywał mnie brat, chociaż sama zaczynałam w to powoli wątpić. Marudzenie wszystkich wokół też temu nie pomagało.
– Mam znajomą, która ma dokładnie to samo – pocieszała mnie Renata. – Też jej cały czas trują i trują, a jej jest po prostu dobrze samej.
Nie tłumaczyłam jej, że mnie w sumie jakoś super dobrze nie było, tylko że zwyczajnie z facetami miałam w swoim życiu nie po drodze. Wierzyłam, że to się zmieni, choć stała presja otoczenia doprowadzała mnie do białej gorączki.
Zostałam oddelegowana do pichcenia
To był Wielki Tydzień. Dowiedziałam się, że „skoro nie chcę uszczęśliwić rodziców jakimiś dojrzałymi decyzjami (miałam już przecież prawie czterdziestkę, jak zdążono mi wypomnieć), powinnam się na coś przydać i zorganizować jedzenie na święta”. Nie spierałam się – skoro chociaż na chwilę mieli odpuścić temat mojego nieodpowiedniego życia, mogłam się zgodzić na gotowanie.
Zaplanowałam sobie wszystko już wcześniej, żeby za dużo nie improwizować i postanowiłam się na tym skupić, żeby nikt mnie niczym nie rozpraszał. Od razu pomyślałam o cudownym, wręcz legendarnym żurku babci. Problem w tym, że przepis zaginął dawno temu gdzieś na strychu w domu dziadków, który teraz stał pusty. Mieliśmy go z czasem wynająć, ale jakoś nikt się do tego nie kwapił.
Co gorsza, niespodziewanie dowiedziałam się, że na święta do domu rodziców, w którym mieliśmy się spotkać, miał też przyjechać jakiś kumpel Mikołaja. Podobno dopiero co rozstał się z dziewczyną, został bez prawdziwego dachu nad głową, w ciasnej kawalerce i miał spędzić święta sam jak palec. Kiedy o tym słuchałam, miałam ochotę przewrócić oczami, ale matki nie było szans przegadać.
– Biedaczek – załamywała ręce. Jej głos był wówczas przepełniony autentycznym współczuciem. – No nie możemy pozwolić, żeby w taki czas przesiadywał sam w domu! U nas jest sporo miejsca. Zmieścimy się przecież wszyscy.
W końcu znalazłam przepis
Uznałam, że nic mi się nie stanie, jeśli odwiedzę dom dziadków i trochę się rozejrzę. A może jakimś cudem natrafiłabym na cudowny przepis? Z początku uważałam, że to raczej przegrana sprawa. Kiedy weszłam na strych i zaczęłam przeglądać zalegające tam rzeczy, nie miałam nawet nadziei na to, że gdzieś pośród tej sterty wszystkiego znajdę akurat pojedynczą kartkę, na której babcia dawno temu zapisała przepis na żurek.
A może wcale nigdy tego nie zapisała? Może miała go tylko w głowie? Przejrzałam tonę zdjęć, przekopałam setki pudełek, przewertowałam górę zeszytów i kalendarzy książkowych. Kiedy z cichym westchnięciem postanowiłam wyjść, przewróciłam kolejne pudełko, z którego wypadło trochę papierów, a wśród nich – a jakże – przepis na żurek.
– No nie wierzę – szepnęłam sama do siebie.
Przejrzałam na szybko to, co znalazłam, zastanawiając się nad tym, czy na pewno chodziło o tę samą zupę. Stuprocentowej pewności nie miałam, jednak mogłam zaryzykować. I tak nigdy nie robiłam żurku, więc co mi szkodziło? Postanowiłam podjąć się wyzwania.
Byłam stremowana, choć szło dobrze
Nie powiedziałam nikomu, co planuję na święta. Chciałam, żeby mieli niespodziankę, a… może po prostu starałam się nikogo nie rozczarować, jeśli nic by z tego mojego planu nie wyszło. W każdym razie zajęłam się przygotowaniami, byle tylko nie słuchać marudzenia matki.
– Ty się wcale nie zmieniasz, Dorota – utyskiwała jak zwykle. – Tylko praca i praca. Jak niby miałabyś poznać kogoś sensownego? Jak miałabyś poznać kogokolwiek?
– Nie wiem, mamo – rzuciłam zmęczona. – Mogę się zająć gotowaniem? Bo inaczej będziemy jeść dopiero w przyszłym życiu.
Trochę jeszcze ponarzekała, ale ostatecznie dała sobie spokój. Może rzeczywiście uznała, że nigdy nie zjemy. Wiedziałam, że chwilę temu zjawił się Mikołaj razem z tym swoim kumplem. Arek mu było na imię, czy jakoś tak.
Przez chwilę miałam ciszę i spokój w kuchni. Potem przyszła na moment Renata.
– Ojej, świetnie pachnie! – pochwaliła z entuzjazmem.
Uśmiechnęłam się do niej, ale nic nie powiedziałam. Miałam nadzieję, że będzie dobrze.
– Pomóc ci jakoś? – spytała.
Potrząsnęłam głową.
– Nie, nie trzeba.
Chwilę jeszcze postała ze mną, a potem poszła. Byłam sama pięć, może dziesięć minut. Później objawił się mój brat. Mikołaj stanął w drzwiach, wciągnął powietrze przez nos i uśmiechnął się błogo.
– No, powiem ci, siostra, że pachnie cudownie!
Uśmiechnęłam się lekko, mieszając w garnku, choć wciąż byłam lekko spięta.
– Pytanie tylko, czy będzie też tak smakować.
Zaśmiał się głośno.
– Myślę, że źle nie może – stwierdził i poklepał mnie po ramieniu. – Masz talent kulinarny, siostra. Serio.
Nadal trochę się obawiałam rezultatu, ale już jakby trochę mniej. W końcu, kiedy udało mi się ze wszystkim uporać, zasiedliśmy do stołu.
Nie spodziewałam się takiej reakcji
Wszyscy zachwalali jedzenie, a w szczególności żurek. Ten z przepisu babci.
– Nigdy nie jadłem tak dobrego żurku – odezwał się nagle Arek. – Jesteś prawdziwą mistrzynią, Dorota.
– Taak, moja siostra jest zdolna – podchwycił natychmiast Mikołaj. – Mówiłem ci.
Uniosłam brew.
– Mówiłeś? – spytałam, patrząc na brata spode łba.
Mimo to przyglądałam się Arkowi. Wszyscy opowiadali, że podobno odkąd przyszedł, siedział jak struty i z nikim nie chciał za bardzo gadać. A tu nagle taki rozmowny, uśmiechnięty, powiedziałabym, że rozentuzjazmowany.
A co najlepsze, po jedzeniu zaczął mnie zagadywać. Dopytywał, co robię, czy często gotuję i jak to się stało, że żaden facet jeszcze mnie nie docenił. Choć mówił o rzeczach, które z reguły mnie krępowały, z nim akurat bardzo dobrze mi się rozmawiało. Był całkiem miły, a w dodatku czułam się, jakbym znała go od dawna. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy Mikołaj kiedyś mi go już nie przedstawiał. W każdym razie te święta wielkanocne okazały się zdecydowanie najprzyjemniejszymi spośród tych, które w ogóle pamiętałam.
Nie żałuję, że poznałam Arka
Właściwie nie żałowałam tego ani przez chwilę. Choć byłam trochę zaskoczona, zaproponował mi wyjście na kawę już w kolejnym tygodniu. Zgodziłam się – bo i czemu miałam się nie zgodzić? Była to jedna z najlepszych decyzji w moim życiu.
Teraz od trzech miesięcy jesteśmy małżeństwem. Ja często mu gotuję, bo Arek utrzymuje, że nigdy nie znał kobiety, która robiłaby to lepiej. Ani słowem nie zająknął się o swojej byłej, więc mam nadzieję, że zdążył się z niej już skutecznie wyleczyć. Oczywiście matka od początku wiedziała najlepiej, dlatego była przekonana, że znalazłam przyszłego męża. Nie powiem, żeby się pomyliła. Poza tym ja i Arek jesteśmy razem naprawdę szczęśliwi.
Świetnie się uzupełniamy – ja przygotowuję posiłki, a on dba o to, by wszystko w domu działało bez zarzutu. Jest świetny w usuwaniu usterek, z którymi do tej pory miałam poważny kłopot.
Nie wiedziałam, że dzięki żurkowi babci zdobędę męża. Jestem natomiast przekonana, że byłaby zadowolona.
Dorota, 39 lat
Czytaj także:
- „Na Wielkanoc na wsi zabrałam narzeczonego z miasta. Zamiast szukać zajączka kazali mu sprzątać chlew”
- „Co roku w Wielkanoc rodzina pyta, kiedy w moim brzuchu będzie nasionko. Mam ochotę opluć ich żurkiem”
- „Żona wyszła do sklepu tylko po majonez na Wielkanoc i już nie wróciła do domu. Może to i dobrze?”

