Reklama

Nie sądziłam, że ten wieczór skończy się upokorzeniem, które będę rozpamiętywać miesiącami. Od kilku tygodni przygotowywałam się do kolacji integracyjnej w pracy – ważne spotkanie z szefem, które mogło otworzyć mi drzwi do awansu. Postanowiłam zabrać ze sobą męża. Wydawało mi się, że to świetny pomysł – miał być moim wsparciem, dowodem, że jestem stabilna życiowo. Niestety, mój mąż potraktował całą sytuację jak kabaret. Gdy tylko otworzył usta, zrozumiałam, że popełniłam błąd życia. I że tego wieczoru nie da się już uratować.

Zapowiedź katastrofy

– Może lepiej, żebym został w domu? – zapytał mnie Jarek, siadając na kanapie z piwem w ręku. – Wiesz, że ja nie lubię takich spędów.

Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Od tygodnia mówiłam o tej kolacji. Powtarzałam, że będzie elegancko, że pojawią się ludzie z zarządu, że mam szansę porozmawiać z szefem w luźniejszej atmosferze. I że chcę, żeby był tam ze mną. Mój mąż. Nie koleżanka z biura, nie kumpel – tylko on.

– Jarek, proszę cię. Obiecałeś, że pójdziesz. To dla mnie ważne – powiedziałam spokojnie, ale stanowczo.

Westchnął i spojrzał na mnie z wyrazem rezygnacji.

– Dobra, pójdę. Ale jak będzie nudno, to nie licz, że będę udawał zachwyt nad cateringiem.

Poczułam niepokój. On taki już był – szczery do bólu. Czasem aż za bardzo. Ale miał też urok. Potrafił rozbawić towarzystwo, rzucić jakimś zabawnym komentarzem. Liczyłam, że jeśli nie doda mi punktów, to przynajmniej nie odejmie.

Tego dnia stałam przed szafą zbyt długo, jak na osobę, która nie przejmuje się wyglądem. Chciałam wypaść dobrze. Chciałam, żebyśmy wypadli dobrze. Prasowałam jego koszulę z taką starannością, jakbym od niej zależała moja przyszłość. Nie przypuszczałam, że od tej samej koszuli zacznie się najgorszy wieczór w moim zawodowym życiu.

Najgorsze pierwsze wrażenie

Już w taksówce czułam, że coś jest nie tak. Jarek wciąż sprawdzał coś w telefonie i chichotał pod nosem.

– Co cię tak bawi? – zapytałam z lekkim napięciem.

– A, memy o spotkaniach korpo. Jeden taki pasuje idealnie do was. Czekaj, pokażę ci... – zaczął klikać, ale schowałam mu telefon.

– Możesz się skupić? Proszę.

Wysiedliśmy przed restauracją. W środku – przyciemnione światło, klimatyczna muzyka, kelnerzy w białych rękawiczkach. Przez chwilę Jarek wyglądał, jakby się zaciął – zerkał niepewnie to na mnie, to na kryształowe kieliszki. Zanim zdążyłam coś powiedzieć, rzucił półgłosem:

– Ja myślałem, że to będzie jakiś grill albo pizza...

Przy naszym stole już siedzieli: szef, jego żona, kolega z działu technicznego z partnerką. Przywitałam się, przedstawiłam Jarka.

– Miło mi, jestem Jarek – uśmiechnął się szeroko i... ścisnął szefa tak mocno, że ten aż się wzdrygnął.

– Oj, przepraszam, mam mocny uścisk. Niech pan uważa, bo może pan nie wrócić z tej kolacji z kompletną ręką! – rzucił z rozbawieniem.

Zamarłam. Szef zaśmiał się, ale ten śmiech był pusty. Uprzejmy. Taki, który mówi: „Nie wiem, jak to skomentować, więc się uśmiecham”. A Jarek? Jarek dumny z siebie usiadł, rozparł się wygodnie na krześle i zapytał:

– A to co? Krem z jakiejś trawy?

Spojrzałam na zupę dnia i wiedziałam, że to będzie długa noc.

Spotkanie miało mnie wypromować

To spotkanie miało być dla mnie szansą. Szef zapowiedział, że chce lepiej poznać ludzi z zespołu – nie tylko jako pracowników, ale też prywatnie. „Cenię lojalność i stabilność, a nic nie mówi o tym więcej niż dobrze dobrana para” – usłyszałam od koleżanki, która już awansowała po podobnej kolacji.

Dlatego właśnie zależało mi, żeby wszystko poszło idealnie. Miałam opanowane anegdotki, którymi chciałam rozładować napięcie, i kilka historii o projektach, przy których błysnęłam. Niestety, jedynym, kto błyszczał – a raczej świecił jak latarnia – był Jarek. Co chwilę coś komentował: głośno, ironicznie, jakby siedział w pubie z kumplami, a nie w restauracji z zarządem.

– To muszę przyznać, że pańska żona ma lepsze poczucie humoru niż pan – rzucił do szefa, śmiejąc się z jej żartu. – Ale to nic złego, my też tak mamy. Moja to cały dzień poważna w pracy, a w domu potrafi się wygłupić.

Szef spojrzał na mnie z lekkim zdziwieniem. Poczułam, że jestem obserwowana. A Jarek tylko się rozkręcał.

A pani czym się zajmuje? – zwrócił się do żony szefa. – Bo chyba nie w tej samej korporacji co moja dama?

Kobieta uśmiechnęła się grzecznie, ale nie odpowiedziała. Szef zerknął na zegarek. A ja zerknęłam na kieliszek z winem i zastanawiałam się, czy drugi nie byłby teraz złą decyzją. Jarek za to był w swoim żywiole. I śmiał się z własnych żartów jak głupi do sera.

Zamiast partnera – klaun

Kiedy kelner przyniósł danie główne, miałam jeszcze nadzieję, że atmosfera się uspokoi. Może Jarek zje i wreszcie przestanie komentować wszystko, co się rusza. Ale nie. On najwyraźniej pomylił tę kolację z występem w jakimś stand-upie.

– Oho, wołowina! W takim wydaniu to chyba ostatnio jadłem na weselu kuzyna – zażartował, pokazując, jak elegancko kroi mięso. Rozległ się jego donośny śmiech. Tylko jego.

Poczułam, jak palę się ze wstydu. Zerknęłam na szefa. Jego twarz nie zdradzała emocji, ale w jego oczach dostrzegłam chłód. Z kolei żona szefa wymieniła spojrzenie z partnerką kolegi z technicznego. To nie było dobre spojrzenie.

– Jarek... – szepnęłam przez zaciśnięte zęby, nachylając się do niego. – Może spróbujesz mówić trochę ciszej?

– Kochanie, wyluzuj – odparł wesoło. – Przecież mieliśmy się integrować! – znowu się zaśmiał, sam z siebie.

Z każdą minutą miałam wrażenie, że kurczę się przy stole. A im bardziej ja się spinałam, tym bardziej on się rozluźniał. I ten śmiech... Głośny, szczery, niewymuszony – ale zupełnie nie na miejscu. Jakby ktoś w operze próbował opowiedzieć dowcip o teściowej. Nie mogłam już patrzeć nikomu w oczy. Czułam się, jakby Jarek był parodią partnera – klaunem w garniturze. A to wszystko miało być dla mnie zawodową trampoliną.

Szef też ma granice

Po deserze – który Jarek skomentował jako „drogi kisiel z ozdobami” – szef nagle wstał. Spojrzał na zegarek i oznajmił, że musi się już zbierać, bo ma jutro wcześnie spotkanie z klientem. Uśmiechnął się, podziękował wszystkim za obecność, a potem zwrócił się do mnie:

– Miło było zobaczyć panią w mniej formalnych okolicznościach. Proszę się odezwać w przyszłym tygodniu, porozmawiamy.

Te słowa w innych warunkach byłyby powodem do radości. Ale w jego tonie czułam wyraźny dystans. To nie było „do zobaczenia”, tylko grzeczne zamknięcie wieczoru. Moje serce zjechało gdzieś w okolice kolan. Jarek tymczasem wstał z krzesła, podszedł do szefa i znowu mocno uścisnął mu dłoń.

– Fajnie było pana poznać. Trochę sztywno, ale da się wytrzymać! – rzucił z szerokim uśmiechem.

– Tak... wzajemnie – powiedział szef. I wyszedł.

Gdy drzwi za nim się zamknęły, usiadłam z powrotem i spojrzałam na męża. On był zadowolony. W jego oczach błyszczała duma, jakby właśnie wygrał towarzyski pojedynek. A ja miałam ochotę zniknąć. Rozpaść się w fotelu, wyparować z winem.

– Myślisz, że mnie polubił? – zapytał Jarek, popijając wodę.

– Nie wiem – odpowiedziałam sucho. – Ale raczej nie zaprosi cię drugi raz.

On wzruszył ramionami.

– Luzik. I tak w korpo jestem tylko dodatkiem do ciebie, nie odwrotnie.

Wtedy poczułam, że już wiem, co powiem szefowi w przyszłym tygodniu. Ale nie o projektach.

Co ja sobie myślałam?

Jeszcze kilka dni po tej kolacji miałam nadzieję, że może przesadzam. Może tylko ja to tak odebrałam, może szef nie zwrócił aż takiej uwagi na Jarka. Ale kiedy weszłam do jego gabinetu w poniedziałek, wszystko stało się jasne.

– Dobrze, że pani przyszła – powiedział uprzejmie, ale bez uśmiechu. – Doceniam zaangażowanie, wiem, że dużo pani robi w zespole. Ale... takie spotkania pokazują też coś więcej. Na przykład, jak bardzo ktoś pasuje do naszej kultury organizacyjnej.

Nie skomentowałam. Tylko skinęłam głową. Czułam, że już po wszystkim.

– W każdym razie... trzymajmy się na razie tego, co mamy – dodał, spoglądając w dokumenty. – Nie czas jeszcze na zmiany.

Wyszłam stamtąd z podniesioną głową, ale w środku miałam ochotę krzyczeć. Miałam wrażenie, że Jarek jednym wieczorem przekreślił wszystko, na co pracowałam przez ostatnie miesiące. Że wystarczyło kilka nieśmiesznych żartów, śmiech nie na miejscu i brak taktu, żeby zepsuć moją szansę.

W domu nie mówiłam mu nic. Po prostu patrzyłam, jak beztrosko gra na konsoli i popija piwo. I zadawałam sobie pytanie: co ja sobie myślałam? Że go ubiorę w koszulę i on nagle stanie się kimś innym? Nie, Jarek był dokładnie sobą. A ja dopiero teraz widziałam to naprawdę.

Iwona, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama