Reklama

Upał dawał się we znaki. Obie popijałyśmy mrożoną herbatę, siedząc przy kuchennym stole i gawędząc, ale jakoś nie potrafiłam skoncentrować się na słowach cioci. Mój wzrok ciągle uciekał w stronę szeroko otwartych drzwi prowadzących na balkon.

Zwiewne firanki falowały lekko na wietrze, zupełnie jakby kusiły, by wyjść do tego niewielkiego, zielonego zakątka. Ogromnie pragnęłam znaleźć się tam teraz, usiąść wśród bujnej roślinności i zaczerpnąć świeżego powietrza. Ciocia zerknęła na mnie ze skruchą.

– Słuchaj, jeśli masz ochotę, to idź na balkon i tam sobie usiądź. Ja w tej chwili nie dam rady, bo sama wiesz, że o tej godzinie jest tam gorąco jak w piekle – wymamrotała z ciężkim westchnieniem.

Musiałam niemalże oderwać wzrok od zielonej oazy, by popatrzeć na ciocię. Przycupnęła w najsłabiej oświetlonym zakątku pokoju. Drobniutka, chuda, w szykownej peruce i bluzeczce z batystu o długich rękawach, skrywających szpetne blizny na przedramionach, kuliła się w głębi, by uchronić się przed promieniami słonecznymi i żarem.

– Kryję się przed słońcem niczym wampirzyca – zachichotała cicho. – Ale kiedy tylko słoneczko się przemieści, wyjdę do mojego zielonego królestwa i zaczerpnę świeżego powietrza…

Starsza pani również z utęsknieniem spojrzała w stronę balkonu. Rokrocznie go przeobrażała, bawiąc się aranżacją, coś usuwając, coś dodając, kreując kipiące barwami kompozycje i zielone ściany. Ilekroć spoglądałam na jej małe królestwo, musiałam sobie przypominać, że nie znajdujemy się na wsi, a w samym sercu wielkiego, niezbyt urodziwego miasta. Podzieliłam się z nią tą myślą, jak zresztą robiłam to za każdym razem, niezmiennie wywołując uśmiech na jej twarzy. I tym razem kąciki jej ust uniosły się lekko. Obie kontemplowałyśmy tę zieloną enklawę.

Skrywała się przed słońcem

Już wiele lat minęło od czasu, gdy ciocia stworzyła swoją kwiatową krainę, niedługo po feralnym zdarzeniu. W wyniku nieszczęśliwego wypadku doznała bardzo poważnych oparzeń i od tamtej pory musiała unikać światła jak ognia. Ponoć nawet najmniejszy promyk słońca powodował, że rozległe blizny stawały się bolesne, a ból był trudny do zniesienia. A przecież ciotka od zawsze uwielbiała otwartą przestrzeń, ciepłe słońce i soczystą zieleń.

Od czasu tego nieszczęśliwego zdarzenia jej wyjścia z mieszkania ograniczyły się tylko do wczesnych godzin porannych lub późnych popołudni. Zawsze ubrana w koszule zakrywające ramiona po same dłonie, nieodmiennie otulona delikatnymi, zwiewnym chustami. W ręku dzierżyła parasolkę, która osłaniała jej skórę przed nawet najdrobniejszym muśnięciem słońca. Poza tymi momentami całe dnie spędzała skryta w zaciszu swego mieszkania, z dala od promieni światła.

Przypomniałam sobie jej słowa o wampirzycy i w duchu parsknęłam śmiechem. Ponownie zerknęłam w stronę balkonu, ale nagle zamarłam z przerażenia. Za zieloną zasłoną dostrzegłam czyjąś postać. Ktoś stał tam bez ruchu, jakby wrośnięty w ziemię. Wytężyłam wzrok, aby lepiej się przyjrzeć, po czym wstałam i niby od niechcenia wyszłam na zewnątrz. Nachyliłam się nad jedną z ostatnich ogrodniczych zdobyczy cioci, ale mój wzrok skierowany był nie na roślinę, a na osobę stojącą na chodniku, tuż za kwiatową przesłoną, prawie na wyciągnięcie dłoni.

Średniego wzrostu, ale trzymał się prosto jak świeca. Stosunkowo młodo wyglądał. Zdaje się, że młodziej niż ja. Przyglądałam mu się uważnie, bo miałam wrażenie, że skądś go znam. Moment, moment, przecież kręcił się w pobliżu klatki, gdy wchodziłam do mieszkania. Nagle zdałam sobie sprawę, że to nie pierwszy raz, kiedy go spotykam. Zawsze gdzieś się pętał w okolicy, gdy odwiedzałam ciotkę, a kiedy chodziłyśmy na spacer, śledził nas jak jakiś ninja. Chyba tak przywykłam do tego gościa, że w ogóle go nie dostrzegałam, aż do dzisiaj, kiedy przylgnął do ściany tarasu jak rzep do psiego ogona. Czyżby jakiś wielbiciel starszej kobiety? Wróciłam do stołu i spytałam konspiracyjnym szeptem:

– Ciociu, a kto to taki? Tamten facet, co się chowa obok domu. Jakiś twój skryty adorator? Czemu go nie poprosisz, żeby wszedł? No powiedz mi, kto to, bo padnę z ciekawości…

Ciocia zerknęła na mnie takim wzrokiem, jakby nie rozumiała, o co ją pytam, a potem parsknęła śmiechem. Odniosłam dziwne wrażenie, że wcale nie śmieszy jej mój pomysł z tajemniczym kochankiem, tylko… ja sama.

– Serio? Zauważyłaś to dopiero dzisiaj? – znów zachichotała i uzupełniła mi szklankę zimnym napojem. – Przecież on tu ciągle sterczy. Znaczy, może niekoniecznie akurat on, ale zawsze kręci się tu ktoś od niego. Jakiś dzieciak albo kuzynek, czasem jakaś starsza osoba. Wielka ta ich familia, mają w kim wybierać.

Pewnie zrobiłam zdziwioną minę, bo ciocia ponownie parsknęła śmiechem.

– To moi strażnicy. Od wielu lat mają na mnie oko i dbają o moje bezpieczeństwo. Sądziłam, że o tym wiesz. Wszyscy nasi krewni wiedzą o obecności tych aniołów, bo to ciche towarzystwo potrafi działać na nerwy. Z nikim nie chcą wdawać się w rozmowy, nie przekraczają progu domu, ale jednocześnie nie pozwalają się wygonić. Mi to nie sprawia problemu, zdołałam się do tego przyzwyczaić, natomiast rzeczywiście kogoś, kto rzadko mnie odwiedza, taka sytuacja może irytować…

Zrobiło mi się trochę przykro, bo pomyślałam, że ciocia wytyka mi nieczęste wizyty, ale szybko zdałam sobie sprawę, że ona taka nie jest. Miała świadomość odległości, jaka nas dzieli i tego, że nie mam możliwości, by wyrwać się z codziennej rutyny. Akceptowała to, a nawet była zadowolona, widząc, jak idę do przodu, pracuję i daję sobie radę w życiu.

„Według niej jestem kompletnie zielona w temacie tych aniołów, bo w życiu ich nie dostrzegłam, a nikt z najbliższych nie raczył mnie wtajemniczyć w tę historię. Ale jeśli ją podpytam, na bank mi o wszystkim opowie” – przemknęło mi przez myśl z nadzieją, bo ciekawość mnie zżerała od środka.

– Ciociu, o co chodzi z tymi aniołami? – rzuciłam z błagalnym uśmieszkiem.

– Chodzi o bliskich tych osób, które ucierpiały w pożarze – odparła, ale szybko zrozumiała, że wciąż nie łapię, o co chodzi. – Słyszałaś coś więcej o tym pożarze?

Przytaknęłam, dając do zrozumienia, że coś mi się obiło o uszy, ale nie znam detali. Ciocia wyczuła, że moja wiedza na ten temat jest ograniczona, ale chętnie posłucham, co ma do powiedzenia. Historia sięga czasów jej młodości, gdy miała pewnie tyle lat, co ja teraz. Była wtedy zatrudniona w lokalnej przychodni, gdzie dbała o zdrowie okolicznych mieszkańców.

– Nasza okolica jest dosyć specyficzna. Zamknięta. Tutaj nie lubią przyjezdnych, a ja taka byłam, dlatego wiedzieli, kim jestem, ale omijali mnie szerokim łukiem – odetchnęła głęboko. – Pewnego wieczoru wybrałam się na przechadzkę, bo rozumiesz, ja od zawsze lubiłam włóczyć się po mieście. Trafiłam w okolice, w których jeszcze nigdy nie byłam. Mało ciekawa dzielnica. Wszędzie syf, odór i bieda. Chciałam czym prędzej stamtąd prysnąć i nagle zobaczyłam płomienie. Ogień pojawił się znienacka, chyba w momencie, gdy tam dotarłam, i błyskawicznie strawił starą, drewnianą chałupę. Najpierw osłupiałam ze strachu, a potem popędziłam z pomocą.

Płonące deski runęły prosto na jej głowę

Z mieszaniną strachu i zachwytu spojrzałam na moją ciotkę. Okazała się być prawdziwą bohaterką, a ja nie miałam o tym pojęcia! Dotarły do mnie słuchy, że przebywała w płonącym budynku i odniosła poważne obrażenia, ale nikt nie raczył wspomnieć, że wbiegła tam, by ocalić nieprzytomnych lokatorów i że w ostatniej chwili uratowała z pożogi dosłownie wszystkich – całą wielodzietną rodzinę.

Gdy wyciągała z domu ostatnie, najmłodsze dziecko, którego szukała przez dłuższą chwilę, nagle budynek runął, a płonące deski spadły prosto na jej głowę. Ogień strawił jej włosy i poparzył skórę z czaszki, przez co od tamtej pory zmuszona była nosić perukę. Mogłaby uciec bez szwanku, gdyby nie to maleństwo, ale za wszelką cenę chciała je odnaleźć i ocalić. Udało się. Własnym ciałem ochroniła trzyletnią dziewczynkę przed żywiołem. Maluchowi nic się nie stało. O rany, co za historia...

Gapiłam się na moją krewną, jakbym dopiero teraz ją poznała. Posłała mi niezręczny uśmiech i pospiesznie opuściła pokój. Zniknęła chyba w kuchni, zabierając po drodze pustą karafkę… Przeniosłam wzrok na balkon. Nieruchoma sylwetka tkwiła w tym samym punkcie co wcześniej.

„To zapewne ktoś z tych uratowanych – stwierdziłam w myślach. – Tylko co on tutaj wyrabia? Dlaczego depcze ciotce po piętach i zerka, kto ją odwiedza? No i czemu określa go mianem anioła? ”.

Kiedy ciotka wyszła z kuchni, postawiła na blacie zmrożoną karafkę wypełnioną jakimś orzeźwiającym napojem.

Dlaczego nazywa tych ludzi aniołami?

– Nie przepadam za mówieniem o tym, bo każdy reaguje identycznie jak ty. Sądzą, że jestem jakąś superbohaterką, jakbym dokonała czegoś nadzwyczajnego, a przecież w takiej sytuacji każdy postąpiłby tak samo... – umilkła na moment, po czym kontynuowała spokojnie i rzeczowo: – A przynajmniej powinien tak zrobić. Mniejsza o to, grunt, że ja wcale nie mam poczucia bycia bohaterką. Zrobiłam po prostu to, co należało, ale niezbyt fachowo, dlatego nie mam włosów i zostały mi blizny – powiedziała z uśmiechem.

Miałam ochotę ją przytulić, ale czułam, że mogłoby jej to nie ucieszyć. Zamiast tego postanowiłam poprosić o wytłumaczenie tego, co była w stanie mi powiedzieć.

– Ta osoba na zewnątrz… Należy do tej rodziny, zgadza się?

Ciocia przytaknęła.

– Pragnęli okazać mi swoją wdzięczność, ale nie mieli zbyt wielu możliwości, bo nic nie posiadali. W zamian poświęcili mi siebie i od tamtej pory stale mi towarzyszą. Niezależnie od tego, czym się zajmuję i w jakim miejscu przebywam, zawsze są gdzieś w pobliżu. Milczący i bierni. Po prostu trwają przy mnie.

– Czyli tak właśnie pokazują swoją wdzięczność? I szacunek? – zapytałam.

– Wydaje mi się, że przy okazji mają na mnie też oko. No bo wiesz, jestem już leciwa i nie ze wszystkimi rzeczami daję sobie radę, a oni zawsze są gdzieś w pobliżu, uważni i chętni do udzielenia wsparcia. Mam świadomość, że w razie czego… Gdyby miało mi się przytrafić coś niedobrego, gdyby ktokolwiek chciał mnie skrzywdzić albo gdybym sama sobie zrobiła krzywdę, potknęła się czy zasłabła, to oni zawsze będą gdzieś blisko i przyjdą z pomocą. Wiesz co… Jest ich tak wielu, że ja już nawet nie potrafię ich od siebie odróżnić.

– Mówisz o nich, że to aniołowie? – wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.

– No przecież to anioły. Zdaje mi się, że darzą mnie uczuciem. No i cechuje ich anielska cierpliwość w stosunku do mnie…

Czytaj także:
„Brat nie wie, że wychowuje moje dziecko. Przecież nie przyznam się, że na weselu obskoczyłem pannę młodą i świadkową”
„Kleiłem się do mojej kochanki jak do miodu. Szybko mi się przejadło i teraz przyprawia mnie o mdłości”
„Pracowałem całymi dniami za granicą, żebyśmy mieli dach nad głową. Przez lata tyrałem na chleb, żonę i jej kochasia”

Reklama
Reklama
Reklama