Reklama

Mam żonę, dwójkę dzieci, kredyt, stabilną pracę w agencji reklamowej. Na papierze – klasyczne życie czterdziestolatka. W praktyce? Od roku jestem kimś, kogo sam nie poznaję. Z jednej strony – tata, mąż, facet odwożący dzieci do szkoły. Z drugiej – facet, który po pracy spotyka się z młodszą o dwanaście lat Kasią. Koleżanką z biura.

Wszystko zaczęło się od drobiazgów. Lunch, śmiechy przy ekspresie, wspólny wyjazd służbowy. Potem pierwszy pocałunek. I nagle moje życie rozszczepiło się na dwa równoległe światy.

Z Martą… jesteśmy, bo jesteśmy. Nie rozmawiamy już o niczym ważnym. Nie pamiętam, kiedy mnie ostatni raz dotknęła z czułością. A z Kasią? Jest namiętnie, młodo, intensywnie. Ale nie potrafię wybrać tylko jednego.

Dziwny to paradoks: rano robię dzieciom kanapki, wieczorem przytulam obcą kobietę. Każdego dnia obiecuję sobie, że z tym skończę. A potem słyszę od Kasi:

Chciałabym cię mieć na wyłączność. Nie jako kochanka. Jako partnera.

Wiem, że dłużej tak się nie da. Ale zanim coś postanowię, muszę odpowiedzieć sobie na jedno pytanie: kiedy tak naprawdę przestałem być mężem? Może wtedy, gdy Marta przestała mnie dostrzegać. A może… kiedy sam zacząłem uciekać.

Prowadziłem podwójne życie

Każdy mój dzień wyglądał jak źle zmontowany film. Rano śniadanie z Martą i dziećmi, rozmowy o niczym, czasem krótkie „podrzucę Franka”, „odbierzesz Hanię?” i koniec interakcji. Potem szybki prysznic, marynarka, laptop – i już byłem Andrzejem z agencji: dowcipnym, energicznym, bez skazy. W oczach Kasi – kimś więcej niż tylko kolegą z biura.

– Wyślesz mi tę prezentację? – zapytała pewnego dnia, nachylając się tak blisko, że poczułem jej zapach. Lawenda. Albo coś podobnego.

– Jasne – uśmiechnąłem się, patrząc, jak jej palce delikatnie musnęły mój nadgarstek, zanim odeszła.

Te drobiazgi robiły ze mną wszystko. Znów czułem się ważny. Widziany. Z Martą ostatni raz przytuliliśmy się może rok temu. Z Kasią... robiliśmy więcej w jeden wieczór niż ja z żoną przez ostatnie lata.

Kiedy mówiłem Marcie, że mam spotkanie po pracy, kiwała głową bez zainteresowania.

– Dobrze – odpowiadała, nawet nie pytając z kim. Może i tak wiedziała, że ściemniam. Tyle że już jej to nie obchodziło.

Kasia coraz częściej zaczynała mówić o nas.

– Andrzej, ja nie chcę tak żyć w cieniu. Nie chcę być tą drugą.

Milczałem. A potem całowałem ją tak, jakby to miało zatrzymać czas. I zmienić bieg zdarzeń.

Czasem patrzyłem na Martę i zastanawiałem się, czy wie. Czy przeczuwa. A może... już dawno przestała się przejmować? Gubiłem się między tymi światami. Wiedziałem, że długo tak nie pociągnę.

Chciałem wziąć winę na siebie

To była środa. Zwyczajna, bez pogody, bez emocji. Marta siedziała przy stole, coś sprawdzała w telefonie. Dzieci już spały. W tle buczała zmywarka, a mnie dudniło w głowie jedno zdanie: „Musisz jej to powiedzieć”.

Nie dlatego, że miałem już plan. Nie dlatego, że wszystko sobie poukładałem. Po prostu dłużej nie mogłem udawać. Kasia przestała być „romansikiem”. Zaczęła planować życie. Mieszkanie, wakacje, wspólne święta. A ja… ja się dusiłem. Ale wiedziałem jedno – nie mogę już siedzieć na dwóch stołkach.

Usiadłem naprzeciw Marty. Oparła brodę na dłoni, nie podnosząc wzroku.

– Muszę ci coś powiedzieć – zacząłem i poczułem, jak robi mi się sucho w ustach. – To nie jest łatwe... Jest ktoś inny w moim życiu i…

Spojrzała na mnie i przez chwilę widziałem w jej oczach coś dziwnego. Jakby... ulgę?

– Nie trudź się – przerwała. – Domyślam się.

– Marta, ja...

Od dawna to czuję – powiedziała cicho. – Tylko czekałam, kiedy się zdecydujesz.

Zamurowało mnie. Przecież miała krzyczeć. Płakać. Rzucać talerzami. A ona siedziała spokojnie, jakbyśmy rozmawiali o rachunku za gaz.

Nie chcesz już być ze mną. W porządku – dodała. – Ale powiedz... Czy to tylko dlatego, że kogoś masz?

– Co masz na myśli?

Popatrzyła mi prosto w oczy.

– Mnie to już od dawna nie obchodzi – szepnęła. – Naprawdę myślisz, że tylko ty masz coś na sumieniu?

A ja nic nie podejrzewałem

– Co ty powiedziałaś? – zapytałem, ale głos mi zadrżał. Właściwie nie potrzebowałem powtórki.

Marta odsunęła od siebie telefon, jakby temat, który tak ją zajmował, właśnie przestał istnieć. Przez chwilę patrzyła na swoje dłonie splecione na stole. Potem westchnęła i powiedziała cicho:

Też kogoś mam. Miałam. To Tomek.

Zamarłem.

– Tomek? – powtórzyłem jak idiota. – Tomek… mój najlepszy przyjaciel?

Kiwnęła głową. Wciąż spokojna. A mnie zalała fala wściekłości i niedowierzania.

– Ty sobie chyba kpisz!

– Andrzej... To trwało od dawna. Zaczęło się przypadkiem. Parę miesięcy po tym, jak zniknąłeś. W sensie... emocjonalnie. Kiedy… zacząłeś mnie zdradzać.

– I ty mówisz to tak po prostu?! – wstałem gwałtownie. Krzesło odsunęło się z piskiem po podłodze. – Mój najlepszy przyjaciel? Facet, który u nas jadał niedzielne obiady, z którym jeździłem na ryby?! Ty z nim...?!

– Nie krzycz – ucięła. – Nie rób z siebie ofiary. Sam to zacząłeś.

Spojrzałem na nią z niedowierzaniem.

– Jak długo to trwało?

– Parę miesięcy. Potem się skończyło. I nie, nie planowaliśmy wspólnego życia. To nie było to, co ty masz z tą całą Kasią.

Wbiła mi nóż w plecy, a potem zaczęła go powoli przekręcać. Wiedziała. Oczywiście, że wiedziała. Może od dawna.

Wiedziałaś o Kasi?

– Nie trzeba być geniuszem – odparła. – Zresztą nawet Tomek coś wspominał.

Zrobiło mi się słabo. Już nie wiedziałem, czy jestem bardziej wściekły, czy załamany. Byliśmy siebie warci. A jednak... to bolało bardziej, niż się spodziewałem.

To było najgorsze

Zadzwoniłem do niego od razu. Ręce mi się trzęsły, jakby to był pierwszy raz w życiu, kiedy dzwonię do kumpla.

– Hej, co jest? – odebrał jak gdyby nigdy nic.

– Musimy pogadać. Teraz. U mnie – ton mojego głosu nie zostawił miejsca na dyskusję.

Pół godziny później stał w progu. Jak zawsze – w sportowej kurtce, z nonszalanckim uśmiechem. Na jego widok zacisnąłem pięści.

Siadaj – powiedziałem ostro, wskazując kanapę.

– Okej... – mruknął, unosząc brwi.

Usiadł powoli, obserwując mnie uważnie.

Marta mi powiedziała – rzuciłem prosto z mostu.

Zbladł. Uśmiech zniknął.

– Andrzej...

Jak mogłeś? Ty, który byłeś u nas w domu co weekend! Nasze dzieci ci mówiły „wujku”! – głos mi się załamał.

– Nie planowaliśmy tego… – zaczął, ale przerwałem mu z wściekłością.

– O, nie. Nie mów, że „tak wyszło”! Przespałeś się z moją żoną, a teraz co? Udajesz, że to było przypadkiem?

– A ty co? Ty święty, tak? Może najpierw opowiedz, co robiłeś z tą gówniarą z pracy!

Zamilkliśmy. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie jak dwaj bokserzy po ciężkiej rundzie.

Marta była samotna. A ja... cholera, sam nie wiem. To nie miało się tak skończyć.

Patrzyłem na niego z pogardą. I z bólem. Bo nie był tylko przyjacielem. Był moim bratem z wyboru. Przeszliśmy razem przez liceum, wojsko, śluby, ojcostwo. A teraz to wszystko rozsypało się jak domek z kart. I nikt nie był już niewinny. To bolało bardziej, niż zdrada ze strony żony.

Zostałem zupełnie sam

Dom był cichy. Marta spakowała dzieci i wyjechała do swojej matki. Powiedziała, że „potrzebują przestrzeni”. Nie protestowałem. Nie miałem już siły na żadne słowa.

Kasia nie odbierała telefonu. Nie wiedziałem, co się dzieje. Wysłałem jej krótką wiadomość: „Potrzebuję cię. Proszę, odezwij się”. Odpowiedź przyszła dopiero wieczorem, chłodna i ostateczna: „To jednak nie jest dla mnie. Przepraszam”. Zostałem sam.

Usiadłem na kanapie. W rękach trzymałem kubek z zimną już herbatą, której nawet nie pamiętałem, że zrobiłem. W tle leciał jakiś program informacyjny, ale nie słyszałem ani słowa. Zdradziłem. Zostałem zdradzony. Co mi zostało?

W kuchni wisiał rysunek Hani – rodzina trzymająca się za ręce, podpisany „Mama, Tata, Franek i ja”. Spojrzałem na to i poczułem, jak coś ściska mnie w środku. Takie obrazki się nie starzeją. W przeciwieństwie do nas.

Przeszedłem przez dom, zaglądając do pokojów dzieci. Ich pościel wciąż pachniała ich szamponami. Na biurku Hani leżał niezamknięty zeszyt z niedokończonym równaniem. Jakby życie zatrzymało się w połowie zdania.

Wróciłem do salonu. Położyłem się na kanapie. Sam. Bez planu. Chciałem zacząć od nowa. Miałem wszystko, a zostałem z niczym. Z ruinami dwóch światów – tego z Martą i tego z Kasią. Najgorsze było to, że... nie czułem nawet złości. Tylko tę paraliżującą pustkę.

Sam sobie zawiniłem

Minęły trzy miesiące. Marta wróciła do pracy, dzieci widuję co drugi weekend. W mieszkaniu zrobiło się dziwnie cicho. Nawet mój własny oddech brzmi tu zbyt głośno. Nie mam już z kim się pokłócić o zmywarkę, nie mam dla kogo kupować bułek z ziarnami, które lubiła Hania. Z Tomkiem nie rozmawiałem ani razu od tamtej konfrontacji. Kasia zniknęła jak sen, którego nie da się przypomnieć, choć bardzo się chce.

Martę widuję tylko wtedy, gdy przywożę dzieci. Jest uprzejma. Czasem się uśmiechnie. Ale w oczach ma mur, przez który już nigdy nie przejdę. Rozmawiamy o grafiku, o lekcjach Franka, o planie zajęć Hani. Zero osobistych słów.

Być może to sprawiedliwe. Może tak właśnie kończą się historie, w których wszyscy popełnili błąd. Każdy z nas zawiódł. Każdy szukał czegoś na boku, zamiast zawalczyć o to, co było w środku.

Siedzę wieczorem przy kuchennym stole. Przez okno patrzę na ciemne niebo i myślę, że może to wszystko było nieuniknione. Może po prostu przestaliśmy być dla siebie. Ale mimo wszystko... Nie wiem, czy bardziej boli to, że mnie zdradzili… czy to, że ja sam zacząłem pierwszy.

Andrzej, 40 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama