„Prowadzę własną firmę, ale dla ojca zawsze byłem nikim. Za dużo kwaśnego octu w życiu może zepsuć cały jego smak”
„Dopiero pod koniec, kiedy zacząłem odpowiadać na pytania z sali, kątem oka zauważyłem sylwetkę w kącie. Stał pod ścianą, lekko zgarbiony, trzymał ręce splecione z tyłu, jakby nie wiedział, co z nimi zrobić. Nie był ubrany jak inni”.

- Redakcja
Zawsze musiałem być lepszy. W szkole, na boisku, przy stole. Ojciec powtarzał to jak mantrę. Nie mówił: „kocham”, nie mówił: „dobrze ci poszło”. Mówił: „można lepiej”. Prowadzę własną firmę. Ale wystarczy, że w myślach słyszę jego głos i znowu mam dziesięć lat, i ściskam długopis, bo pomyliłem się w dyktandzie. Znowu jest mi wstyd.
Pokładał we mnie nadzieje
Mój ojciec był typem, który rozkazywał spojrzeniem. Milczał całe wieczory, a potem jednym zdaniem potrafił rozwalić człowiekowi serce. Mnie rozwalał regularnie. Na żadnym moim meczu nie był, bo „piłka to gra dla głupich”. Moja matka gotowała, sprzątała, mówiła: „Tata cię kocha, tylko nie potrafi tego okazać”. A ja myślałem: „to czemu mnie to boli?”.
Po maturze czekałem na wyniki rekrutacji na studia jak na wyrok. Było duszno, środek lata, a ja od kilku dni prawie nie spałem. Matura nie poszła mi najlepiej, szczególnie z matmy, ale próbowałem wmawiać sobie, że może jednak się uda gdzieś załapać.
Kiedy w końcu zobaczyłem wyniki, przez chwilę nie byłem pewien, czy dobrze czytam. Nie dostałem się na żadne studia. Ani do Warszawy, ani do Krakowa, ani nawet do Lublina. Same rezerwy, niskie miejsca, żadnych szans. Ojciec stanął w progu, z założonymi rękami. Patrzył na mnie wzrokiem, który znałem aż za dobrze.
– I? – zapytał krótko.
– Nie dostałem się.
Nie było krzyku. Przez chwilę nawet myślałem, że może będzie inaczej, może powie coś normalnego. Może zapyta, co teraz. Ale on tylko stał i patrzył, a potem wyszeptał coś, co zostało ze mną na zawsze:
– Wstyd. Zmarnowałeś wszystko. Zawiodłeś mnie.
Przekreślił mnie
Chciałem powiedzieć, że nie spałem po nocach, że może nie miałem talentu, ale się nie poddałem. Ale tylko spojrzałem na niego i wyszeptałem cicho:
– Próbowałem…
– Próby są dla słabych – rzucił zimno i wyszedł z pokoju.
Siedziałem tak jeszcze chwilę, a potem wstałem, spakowałem walizkę, schowałem najpotrzebniejsze rzeczy do torby i napisałem do kumpla, czy mogę u niego przekimać przez kilka dni. Matka zobaczyła mnie z torbą w przedpokoju. Spojrzała pytająco, ale nic nie powiedziała. Po prostu się odsunęła. Wyszedłem z domu i nie obejrzałem się za siebie. Czułem pustkę.
U Michała spałem na materacu. Mało wygodne, ale i tak lepsze niż wracanie do domu. On nie pytał. Miał swoją pracę, swoje sprawy. Widzieliśmy się tylko rano, zanim wyszedł, i wieczorem, kiedy wracał, zmęczony i śmierdzący piwem. Wtedy przysiadał na chwilę, zapalał papierosa przy otwartym oknie i rzucał mi:
– Ogarniesz się, zobaczysz.
A ja kiwałem głową, bo nie miałem siły odpowiadać.
Stanąłem na nogi
Pracę znalazłem po dwóch dniach. Bar przy dworcu potrzebował kogoś na zmywak. Właścicielka nie pytała o nic. Pokazała, gdzie są gąbki, zlew i rękawice. Powiedziała tylko, że jak się spóźnię, to więcej mnie nie chce widzieć.
Nie było łatwo. Ręce miałem w wodzie po osiem godzin dziennie. Pomiędzy zmianami czytałem podręczniki kupione w antykwariacie. Próbowałem sam ogarnąć to, co powinienem był zrobić w liceum. Czytałem po nocach. Matka dzwoniła czasem. Rozmowy były krótkie.
– Kacper… wszystko w porządku?
– Tak.
– Masz co jeść?
– Mam.
– Tata nie chce, żebym dzwoniła, ale…
– Wiem. Muszę kończyć.
Nie pytałem o niego. Nie miałem potrzeby. W głowie i tak słyszałem ten sam głos: „Masz być lepszy ode mnie”. Powtarzało się to jak mantra.
Stałem się kimś
Minęły lata. Skończyłem studia zaocznie. Potem była pierwsza poważna praca. Zaczynałem od dołu, ale szybko awansowałem. W końcu byłem tym, kim ojciec chciał, żebym był. Lepszym od niego. Wydawało mi się, że to coś znaczy.
Organizowałem konferencje, prowadziłem szkolenia, pisałem artykuły, zapraszano mnie na panele. Kiedy pierwszy raz wszedłem na scenę przy pełnej sali, pomyślałem: „To jest to. To ten moment”. Ale zaraz potem przyszło pytanie: „Po co to wszystko, skoro nie ma komu tego powiedzieć?”.
To miało być jedno z tych ważniejszych wystąpień. Konferencja branżowa, duża sala, transmisja w internecie. Znałem swój temat na pamięć, przetestowany, wielokrotnie powtarzany. Wyszedłem na scenę spokojny. Wiedziałem, jak mówić, kiedy zrobić pauzę, gdzie spojrzeć, żeby zatrzymać uwagę publiczności. Wszystko miałem pod kontrolą.
Dopiero pod koniec, kiedy zacząłem odpowiadać na pytania z sali, kątem oka zauważyłem sylwetkę w kącie. Stał pod ścianą, lekko zgarbiony, trzymał ręce splecione z tyłu, jakby nie wiedział, co z nimi zrobić. Nie był ubrany jak inni – miał zwykłą koszulę, wyglądał, jakby wszedł przypadkiem. To był ojciec.
Dosłownie oniemiałem
Nie wiem, jak długo tam stał i jak wszedł bez zaproszenia. Ale był. Mówiłem dalej. Zewnętrznie nic się nie zmieniło: ton, tempo, rytm. Ale wewnętrznie czułem, jak drży we mnie coś, co dawno myślałem, że już nie istnieje. Kiedy zszedłem ze sceny, spojrzałem w tamtą stronę. Już go nie było. Przez moment pomyślałem, żeby go poszukać. Może był jeszcze na korytarzu, może przy windzie, może czekał, aż podejdę. Ale nie zrobiłem ani kroku.
W drodze powrotnej, w taksówce, oparłem głowę o szybę. Mógł powiedzieć: „Jestem dumny”. Mógł. Ale przecież nie umie. Nigdy nie umiał. Nie czułem złości. To było raczej coś, co nazwałbym zrozumieniem. Był taki, jaki był. Nie zmieni się, a ja już nie czekam.
Po konferencji wróciłem do pustego mieszkania. Zdjąłem buty, rzuciłem marynarkę na krzesło i usiadłem przy stole. Nikt nie dzwonił, nie pisał gratulacji.
Nie czuję żalu
Wstałem, zrobiłem sobie herbaty, usiadłem znowu przy stole. Spojrzałem na laptopa, na kolejne zaproszenie do wygłoszenia prelekcji. Kliknąłem „zaakceptuj”, choć nie czułem żadnego entuzjazmu. Wszystko działo się już poza mną, jakbym tylko odgrywał rolę, która sama się pisze.
Pomyślałem wtedy o dzieciństwie. O małym chłopcu, który biegł z zeszytem do ojca, bo dostał piątkę z historii. Chciał się pochwalić, chciał, żeby ktoś powiedział: „Dobra robota.” Ale tamten chłopiec nie usłyszał tego nigdy.
Przypomniałem sobie zmywak. Pamiętam, jak trzymałem w ręku szczoteczkę do szorowania patelni i czułem, że coś się we mnie kończy. Że jeśli teraz nie postanowię czegoś dla siebie, nie będzie już nic. A potem przypomniałem sobie dzień, w którym wyszedłem z domu. Bez krzyku, z jedną walizką w ręku. Po prostu wyszedłem i już nie wróciłem.
Stoję teraz sam. Mam sukcesy, których nie mam komu pokazać, osiągnięcia, których nie dzielę z nikim. I czuję spokój. Jestem najlepszy, ale dla niego i tak byłbym niewystarczający. Więc zostawiłem mu ciszę. Zasłużył na nią.
Kacper, 37 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Tuż przed końcem wakacji utknęliśmy z dziećmi na odludziu. Mogłam się załamać, ale wybrałam zupełnie inne wyjście”
- „Po śmierci męża z samotności przeprowadziłam się do córki. Miałam tylko mieć towarzystwo, a dostałam listę obowiązków”
- „Teść szeptał mi do ucha, że jestem słodsza niż brzoskwinia. A ja czułam, że posuniemy się o krok za daleko”

