Reklama

Zawsze mieliśmy pieniądze. Ojciec miał własną firmę budowlaną, która obsługiwała coraz większych inwestorów. Zaczynał od domów jednorodzinnych, a skończył na wielkich osiedlach. Chociaż odkąd pamiętam, niczego nam nie brakowało, gdy byłam w liceum, byliśmy już naprawdę bogaci. Mieszkaliśmy w wielkim domu, mieliśmy gosposię, ogrodnika, basen i cztery samochody w garażu.

Mój dom zawsze robił ogromne wrażenie na kolegach i koleżankach ze szkoły. Dla nich imprezy i nocowanki u mnie były zawsze jak wycieczka do Disneylandu. Zdarzali się i tacy, którzy próbowali się ze mną zaprzyjaźnić tylko ze względu na kasę, ale szybko ich namierzałam i eliminowałam ze swoich kręgów. Niemniej, wobec tych, którzy byli w moim życiu ze względu na mnie, moją osobowość, byłam hojna. Lubiłam rozpieszczać ich prezentami, zawsze pomagałam, gdy brakowało im na wino przed imprezą czy obiad na mieście. Nauczyłam się tego od rodziców, którzy też zawsze byli hojni. Skąd więc miałam wiedzieć, że kiedyś to się odmieni...

Myślałam, że dostanę mieszkanie

Już pod koniec liceum wiedziałam, że po studiach przeprowadzę się do mieszkania, które kupił mi tata.

– Chcę, żebyś miała na start wszystko, czego potrzebujesz – mówił.

Byłam mu wdzięczna, ale z drugiej strony, uważałam to za pewnik. Miał tyle pieniędzy i miałby mi nie kupić mieszkania? To by przecież było żenujące.

Dostałam się na studia z marketingu i zarządzania, ale miałam z rodzicami umowę, że przez trzy lata studiów mieszkam dalej w domu.

Będziesz jeszcze miała czas na dorosłe życie i problemy. Teraz skup się na nauce. My cię przecież nie będziemy ograniczać – przekonywała mnie mama.

Na początku się trochę buntowałam. Skoro czeka na mnie mieszkanie, to dlaczego niby mam siedzieć w domu? Ale z drugiej strony, pomyślałam, że jak chcą, to niech mają. „Może po prostu ciężko im znieść odejście swojej jedynaczki?”, myślałam.

Trochę zazdrościłam znajomym, którzy na pierwszym roku studiów odkrywali swoją nową, dorosłą niezależność – nawet jeśli mieszkali w jakichś ruderach po cztery osoby. Ale faktycznie, moi rodzice nie byli uciążliwi. Nie miałam żadnych godzin policyjnych, a i dom był na tyle duży, że mogłam swobodnie wracać z imprez (których przecież na studiach nie brakowało) i nikogo nie budzić, ani nie denerwować. Oczywiście, zdarzało nam się spierać, to chyba normalne wśród wszystkich, którzy mieszkają pod jednym dachem, ale generalnie mieliśmy dobre relacje. Mimo to, z utęsknieniem wyczekiwałam końca studiów i przeprowadzki „na swoje”.

Dorosłość była trudna

Gdy skończyłam studia, zaczęłam się rozglądać za pracą. Szczerze mówiąc, myślałam, że ojciec zaoferuje mi coś w swojej firmie, ale tego nie zrobił. „No cóż, może nie ma wakatów”, pomyślałam. Chociaż przecież dla córki prezesa na pewno coś dałoby się znaleźć... Ale nieważne. Nie zaoferował, to nie zaoferował, trudno. „Może to i lepiej”, myślałam. „Przynajmniej ludzie nie będą mi mówić, że tatuś mi wszystko załatwił. Dojdę do czegoś sama”.

Oczywiście, nie muszę mówić, że moja pierwsza posada po studiach nie była najlepiej płatna. Przyjęłam ją, bo chciałam się czymś zająć, ale byłam sfrustrowana już na starcie.

– Jak można wymagać od ludzi, żeby pracowali za takie pieniądze? Oni wiedzą w ogóle, ile kosztuje życie? – powiedziałam swojej przyjaciółce przy niedzielnej kawie na mieście.

– Daj spokój, mnie płacą jeszcze mniej – westchnęła. – Ale będzie lepiej z czasem, zobaczysz. Poza tym, da radę się za to utrzymać, jak się oszczędza.

Roześmiałam się. Byłam przekonana, że żartuje.

– Chyba oszczędza na jedzeniu, prądzie, wodzie, ubraniach i... wszystkim – zarechotałam.

Spojrzała na mnie z rozbawieniem.

– Iga, sorry, ale nie masz najlepszej perspektywy. Ludzie tak żyją i mają się dobrze. Ty po prostu zawsze miałaś bardzo dużo – odparła.

Zirytowała mnie ta uwaga, ale nie chciałam się spierać, więc zmieniłam temat. Zupełnie nie uważałam, żebym miała szczególnie wygórowane wymagania – ale i nie chciałam biedować, odmawiać sobie wszystkiego i liczyć się z każdym groszem, bo co to za życie? To wegetacja.

Doczekałam się

Oczywiście, nie było nawet mowy o tym, żeby było mnie stać na umeblowanie czy wykończenie mojego nowego mieszkania, więc i to sfinansowali mi rodzice. Gdy wprowadziłam się do swojego gniazdka, w końcu poczułam się prawdziwie dorosła.

– Ale tu jest pięknie – westchnęłam, gdy rozpakowałam ostatnie pudło.

Niech ci się dobrze mieszka – uśmiechnął się ojciec. – To dobra okolica, powinno ci być wygodnie. A jeśli kiedyś postanowisz się przenieść, sprzedasz to mieszkanie za dobre pieniądze.

Zawsze był taki pragmatyczny, taki twardo stąpający po ziemi... Uśmiechnęłam się i spojrzałam na niego z rozrzewnieniem.

– Dzięki, tato.

Zebraliśmy ostatnie kartony i zanieśliśmy je do śmietnika, po czym ojciec zmył się do domu.

Na początku żyłam w euforii. Kochałam wracać do swojego mieszkanka, regularnie zapraszałam tam swoich znajomych, którzy ponownie zazdrościli mi lokum i uwielbiali u mnie przebywać, a ja lubiłam ich gościć. Te grosze, które zostawały mi z mojej pensji na przyjemności, wydawałam na nowe drobiazgi do domu. A to obrazki, a to kwiaty, a to nową pościel.

Brakowało mi kasy

W którymś momencie jednak dorosłość zaczęła mnie przytłaczać. Regularnie brakowało mi kasy do kolejnej wypłaty, a gdy tylko pojawiały się jakieś nieprzewidziane wydatki, takie jak dentysta, urodziny koleżanki czy naprawa samochodu, nie miałam z czego ich pokryć. Było dla mnie oczywiste, że w takich sytuacjach muszę zadzwonić do taty.

– Iga, przelałem ci już w tym miesiącu na rachunki – zauważył.

– Ale tylko trzy stówy przecież... Nie będę miała samochodu, jeśli nie zapłacę za tę naprawę – tłumaczyłam.

– No to może na nią uzbierasz, a w międzyczasie przesiądziesz się na autobus? – zaproponował.

Byłam pewna, że tylko się tak ze mną droczy.

– Oj, tato... Proszę cię, ja naprawdę nie zarabiam jeszcze dużo. Nie wystarcza mi – prosiłam.

Po drugiej stronie słuchawki usłyszałam westchnienie.

– Okej, ale Iga, naprawdę musisz mądrzej dysponować pieniędzmi. Zawsze odkładaj coś na czarną godzinę i nie wydawaj ponad stan, jeśli wiesz, że nie zarabiasz dużo – pouczył mnie.

Zniosłam to. „Niech mnie poucza, byle zrobił przelew”, pomyślałam. Poza tym, czym dla niego były trzy stówy za moje rachunki czy tysiąc złotych za mechanika? Większe pieniądze wydawał miesięcznie na kolacje na mieście i taksówki!

Jak mógł zostawić mnie na pastwę losu?

Już miesiąc później byłam jednak w podobnej sytuacji. „Ech, znowu będę musiała wysłuchiwać wykładów ojca. Ale trudno, pogada, pogada, a potem da kasę”, pomyślałam i wykręciłam numer. Kiedy opowiedziałam, jakie niespodziewane rzeczy przydarzyły mi się tym razem, ojciec mruknął z niezadowoleniem:

– Przykro mi, ale będziesz musiała sobie poradzić sama.

– Ale... jak to? Jak?

– Igunia, tak, jak każdy sobie radzi – odparł.

Ale tato, przecież to dla ciebie grosze! – obruszyłam się.

– Nieważne, jakie to są kwoty. Do niczego sama nie dojdziesz i nie poznasz wartości pieniądza, jeśli wiecznie będę cię sponsorował.

– Tato!

– Dostałaś na start znacznie więcej niż większość twoich znajomych. Zapłaciłem za prywatne studia, dostałaś mieszkanie, dostałaś samochód. Zaczynasz z rzeczami, na które ludzie pracują przez wiele lat. Nie płacisz żadnego kredytu. Nie widzisz, jak masz dobrze, Iga? – kontynuował wykład.

– Dziękuję, doceniam – odpowiedziałam poirytowana. – Ale teraz mam do zapłacenia rachunek i nie mam na niego pieniędzy. Co mam zrobić?

Wymyśl coś. Dorośli ludzie tak robią – skwitował, po czym rzucił, że spieszy się na spotkanie i musi kończyć.

Byłam w szoku. Jak mój własny ojciec mógł mnie tak potraktować? Żałować mi nędznych kilku stówek, kiedy przecież nawet nie zauważyłby, gdyby taka kwota zniknęła mu z konta!

Pieniądze w końcu pożyczyłam od przyjaciółki. A jeśli chodzi o ojca, postanowiłam, że przestanę się do niego odzywać. Jestem zniesmaczona jego zachowaniem. Opływać w luksusy, a własnemu dziecku pozwalać ledwo wiązać koniec z końcem? Kto się tak zachowuje?

Iga, 25 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama