„Prezenty na rocznicę od męża zawsze musiały być praktyczne. Gdy dostałam książkę kucharską, dałam mu nauczkę”
„Tego dnia mieliśmy rocznicę. Weszłam do mieszkania po pracy, a Andrzej już siedział przy stole. Na blacie leżała torebka prezentowa. Podsunął ją w moją stronę z tym swoim udawanym uśmiechem, który kiedyś odbierałam jako ciepły, a teraz coraz częściej jako obojętny. No nie! Książka kucharska... Czyli co? Nie umiem gotować? To jeszcze zatęskni za moją kuchnią”.

- Redakcja
Czasem, kiedy patrzę na nasze małżeństwo z Andrzejem z dystansu – a coraz częściej łapię się na tym, że robię to mechanicznie, jakby z przyzwyczajenia – zastanawiam się, kiedy właściwie zaczęło nam się wymykać z rąk to, co kiedyś było takie ciepłe i oczywiste.
Kiedyś… Boże, kiedy to było? W pierwszych latach rocznice były jak małe święta. Pamiętam kwiaty kupowane po pracy, nawet jeśli już lekko oklapnięte, i te jego głupie liściki – krótkie, koślawe, „twój mąż, który ciągle nie wierzy, że cię ma”. Pamiętam kolacje z niczego i śmiech do łez. To był czas, w którym oboje jeszcze mówiliśmy do siebie. O wszystkim. O głupotach. O tym, czego chcemy. Czego nie chcemy.
A teraz? Teraz coraz częściej mam wrażenie, że całe nasze małżeństwo jedzie na jakimś autopilocie, którego nie potrafię wyłączyć. Robię to, co trzeba. Andrzej robi to, co powinien. Rachunki, praca, zakupy, pranie. I cisza. Czasem stoję nad zlewem albo w korku i nagle ogarnia mnie myśl, że gdybym przestała mówić w ogóle, nie wiem, czy on by to zauważył. A może to ja zauważyłam za późno, że sama zaczęłam milczeć? Że z roku na rok wyrzucałam z siebie coraz mniej, bo on nie wiedział, co z tym zrobić?
– Wiesz, że jutro nasza rocznica…? – powiedział od niechcenia, ziewając i wciskając guziki w ekspresie do kawy.
– Pamiętam. – odpowiedziałam. Sucho.
– Może… coś zjemy wieczorem? – zaproponował, nie patrząc na mnie, tylko na spienione mleko.
– Może.
Cisza. Taka między zdaniami, co to rozciąga się jak niewygodna guma od majtek. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ten wieczór wszystko zmieni.
„Praktyczny prezent”
Rocznica przyszła tak zwyczajnie, jak przychodzi poniedziałek po wolnym weekendzie. Bez oczekiwań, bez emocji, bez napięcia. Weszłam do mieszkania po pracy, a Andrzej już siedział przy stole. Na blacie leżała torebka prezentowa. Podsunął ją w moją stronę z tym swoim udawanym uśmiechem, który kiedyś odbierałam jako ciepły, a teraz coraz częściej jako obojętny.
– Pomyślałem, że to… taki praktyczny prezent. Będzie ci łatwiej wymyślić coś nowego – powiedział, drapiąc się po karku.
Otworzyłam torebkę i zobaczyłam twardą okładkę z napisem, który aż zakuł mnie w oczy: „Jak gotować lepiej”. Poczułam, jak wewnątrz robi mi się zimno, choć na twarzy trzymałam spokojną maskę. Pomyślałam, że chyba nie wystarcza mu to, co robię. Może od dawna nie wystarczało. A może wcale nie chciał niczego od serca, tylko znów postawił na wygodę.
– Dziękuję – powiedziałam. Nic więcej.
Nie spojrzał na mnie do końca. Wyglądał, jakby nie czuł, że cokolwiek we mnie uderzył. Albo nie chciał tego widzieć.
Odłożyłam książkę na komodę, starając się nie patrzeć na nią zbyt długo. Chciałam zapytać, dlaczego akurat to. Chciałam zrobić awanturę albo chociaż westchnąć, pozwolić mu zobaczyć, że mnie to zabolało. Ale moje gardło było jak zaciśnięte. Milczałam więc, bo w naszym domu łatwiej było przemilczeć niż rozmawiać.
– Zamówimy coś? – zapytał później, przeglądając w telefonie ulubione lokale.
– Możemy – odparłam, siadając na kanapie. – To co chcesz?
– Obojętnie. Jak zawsze – odpowiedział bez zastanowienia.
To krótkie zdanie zjechało po mnie jak lodowata woda. Jak zawsze. Obojętnie. Wypadło mu z ust tak mechanicznie, że aż zabolało.
W tym czasie myślałam tylko o tym, dlaczego akurat dziś przyniósł mi książkę kucharską. Czy był to przypadkowy wybór? Czy może ukryta wiadomość, że powinnam się bardziej starać, mimo że od miesięcy robiłam wszystko na pamięć? I czy moje własne życie też nie stało się takim „jak zawsze”?
Kiedy jedzenie przyszło, siedzieliśmy przy stole w ciszy, która była gęsta jak mgła. Jadłam bez smaku, bo cokolwiek czułam, schowałam do środka, jak wiele innych rzeczy w ostatnich latach.
Nie wiedziałam jeszcze, że to, co we mnie kipiało, znajdzie wyjście rano. Że w końcu zrobię coś, co sama uznam za dziecinne, ale jednocześnie poczuję w tym dziwną ulgę. Chciałam, żeby on też coś poczuł. Cokolwiek.
Może to głupie, ale nie mogłam inaczej
Obudziłam się wcześniej niż zwykle. Leżałam chwilę, patrząc w sufit, myśląc o tej książce, którą zostawiłam wieczorem na komodzie. Wiedziałam, że coś we mnie narosło. Nie był to wielki gniew, raczej drobna, uparta zadra, która uwierała od środka. Usiadłam na łóżku i nagle przyszła mi myśl, która powinna była zostać tylko myślą.
Poszłam do kuchni, otworzyłam książkę na przepisie, który wyglądał najprościej. Jajecznica. „Proste na początek” – brzmiał nagłówek. Poczułam w środku coś w rodzaju gorzkiego śmiechu. Rozgrzałam patelnię, wrzuciłam masło i jajka. Wiedziałam, że wystarczy smażyć trochę za długo, żeby zrobiła się niesmaczna. I to właśnie zrobiłam. Dlaczego? Sama nie potrafiłam na to odpowiedzieć. Może chciałam, żeby poczuł coś choć przez chwilę. Cokolwiek.
Andrzej wszedł do kuchni zaspany, w koszulce, którą nosił od lat.
– Trochę… dziwna – powiedział, próbując pierwszy kęs.
– Przepis tak mówi – odparłam, nawet na niego nie patrząc.
Zawiesił spojrzenie na mnie na dłuższą sekundę, jakby chciał coś dodać, ale zrezygnował. Jadł dalej w ciszy. Udawał, że wszystko jest w porządku, a ja udawałam to samo. Oto byliśmy: dwoje dorosłych ludzi, którzy nie potrafili powiedzieć sobie prostego zdania o tym, co boli.
Po pracy weszłam do łazienki i wyjęłam z szafki nową szczoteczkę do zębów, którą kupiłam kiedyś przy okazji. Tanią, w plastikowym opakowaniu, z dużym napisem: „dla początkujących”. Chwyciłam ją, zanim zdążyłam choć chwilę pomyśleć. Już wtedy wiedziałam, że to przegięcie. Że zachowuję się gorzej niż nastolatka. Ale coś w środku pchało mnie dalej.
Wieczorem, kiedy wrócił, stałam w przedpokoju i podałam mu tę szczoteczkę, trzymając ją delikatnie, jakby była czymś ważnym.
– Pomyślałam, że… taki praktyczny prezent – powiedziałam, prawie cytując jego ton z wczoraj.
Wziął ją do ręki i tylko skinął głową.
– Aha.
Nic więcej. Żadnego zdziwienia. Żadnej rozmowy. Żadnej reakcji, która złamałaby ten mur, jaki rósł między nami od miesięcy.
Wieczorem siedzieliśmy na dwóch końcach kanapy. On przeglądał telefon, ja niby oglądałam telewizję. Pomiędzy nami wisiała cisza, gęsta i męcząca, taka, która nie pozwala oddychać swobodnie.
W mojej głowie pojawiała się jedna myśl: dokąd zmierzamy? Dlaczego poczułam ulgę, kiedy widziałam w jego oczach krótkie zawahanie? Przestraszyłam się tego. Bo to nie byłam ja. A jednak… od dawna nie pokazałam mu swoich emocji w żadnej formie. Dopiero teraz coś wydostało się na powierzchnię, nawet jeśli w krzywy sposób.
Ukrywane uczucia
Następnego dnia wróciłam wcześniej, bo w pracy odwołano spotkanie. W mieszkaniu panowała cisza, którą znałam aż za dobrze. Zdjęłam buty i już miałam iść do sypialni, gdy usłyszałam głos Andrzeja. Mówił przez telefon, stojąc w kuchni. Nie widział mnie. Zatrzymałam się, choć wcale nie miałam takiego zamiaru.
– …nie chciałem jej urazić – mówił cicho, zmęczonym tonem. – Po prostu już od dawna nie czuję, że jesteśmy blisko. A rozmawiać o tym… nie potrafimy.
Zrobiło mi się gorąco, jakby nagle ktoś odsunął podłogę spod nóg.
– Powiedz jej. Nie możesz tak żyć – odpowiedział ktoś po drugiej stronie.
– Ona i tak się już ode mnie oddaliła.
Te słowa uderzyły we mnie szybciej, niż zdążyłam pomyśleć. Wyszłam z cienia, zanim zdążyłam wymyślić cokolwiek sensownego.
– To może wreszcie powiesz mi to w twarz? – rzuciłam, stojąc w drzwiach kuchni.
Andrzej odwrócił się powoli. Zmarszczył brwi. Odłożył telefon.
– Słyszałaś wszystko… – powiedział.
Patrzył na mnie długo, a ja miałam wrażenie, że oboje stoimy na dwóch przeciwnych końcach czegoś, co kiedyś było naszym wspólnym życiem.
– Tak – odpowiedziałam. – Wszystko.
Między nami rozciągnęła się napięta cisza, inna niż te dotychczasowe. Ta była ostra, nieunikniona. Wiedziałam, że teraz nic już nie da się zakopać pod dywan.
Dość niedopowiedzeń
Stanęliśmy naprzeciwko siebie jak dwie osoby, które nagle widzą prawdę bez zasłon, choć przez lata udawały, że nic się nie dzieje. Andrzej oparł się o blat, jakby chciał zyskać dodatkową podporę, a ja wciąż stałam w drzwiach, spięta, zbyt świadoma swojego oddechu.
– Powiedz – zaczął cicho – co właściwie usłyszałaś?
– Wystarczająco – odpowiedziałam. – Usłyszałam, że od dawna nie czujesz bliskości. I że się ode mnie oddaliłam. To mnie najbardziej uderzyło.
Przesunął dłonią po czole, jakby szukał słów, które nie chciały przyjść.
– Nie chciałem tego tak ująć… To było między mną a…
– Wiem – przerwałam mu. – Między tobą a kimś, kto najwidoczniej ma więcej odwagi ode mnie i ciebie razem.
Usiadłam przy stole, ale ręce nadal miałam napięte. Przez chwilę milczeliśmy, aż poczułam, że jeśli teraz nie powiem, to już nigdy.
– Chciałam, żebyś się domyślił – zaczęłam. – Że jestem zmęczona. Że czuję się jak ktoś, kto tylko wykonuje obowiązki. Że kiedy dałeś mi tę książkę… poczułam się jak kucharka, której trzeba podpowiedzieć, jak się lepiej spisuje. Nie jak kobieta.
Andrzej usiadł naprzeciwko, ale nie dotykał stołu, jakby bał się, że każde stuknięcie wzmocni ciężar rozmowy.
– Myślałem, że to rzecz, którą możemy robić razem – powiedział. – Długo się zastanawiałem nad tym prezentem. Wyszło inaczej, niż chciałem. Ale ja naprawdę sądziłem, że… że to coś wspólnego.
Poczułam, jak w środku zbiera się we mnie gorycz.
– To trzeba było mi to powiedzieć. Zamiast podsuwać coś, co wygląda jak sugestia, że nie jestem wystarczająca.
Przełknęłam ślinę, a głos na moment mi drgnął.
– Nie wiem już, czego właściwie chcę. Czy naprawiać to, co jeszcze zostało, czy po prostu odpocząć od tego ciągłego poczucia, że jesteśmy obok siebie, a nie ze sobą.
Andrzej uniósł wzrok dopiero po dłuższej chwili.
– Nie wiedziałem, że to aż tak wygląda z twojej perspektywy.
– A kiedy ostatni raz zapytałeś, jak się czuję? – zapytałam, nie unosząc głosu, ale każde słowo brzmiało jak oddech, na który długo czekałam.
Zapanowało między nami dziwne milczenie, w którym oboje wiedzieliśmy, że przez lata omijaliśmy rozmowy, odkładaliśmy je, aż nie zostało nic poza rutyną i drobnymi ciosami, które zadawaliśmy sobie bez słów.
– Stabilne nie znaczy szczęśliwe – dodałam już ciszej.
Nie było krzyku, nie było gestów. Tylko zmęczenie, które osiadało na nas jak kurz. I świadomość, że doszliśmy do momentu, w którym trzeba w końcu mówić, bo milczenie stało się zbyt ciężkie.
Na dobrej drodze
Usiedliśmy w salonie, jakby rozmowa z kuchni była dopiero wstępem do właściwej części. Andrzej przez chwilę patrzył w okno, po czym odchrząknął, jak ktoś, kto zamierza powiedzieć coś, czego długo unikał.
– Nie chciałem cię zranić – zaczął. – Z tą książką… naprawdę myślałem, że to będzie coś, co będziemy robić wspólnie. Nie krytyka, tylko pretekst do spędzenia czasu razem. Od dawna próbowałem znaleźć cokolwiek, co mogłoby nas zbliżyć, ale za każdym razem miałem wrażenie, że… że wolisz, żebym się nie wtrącał.
Słuchałam w ciszy, nie przerywając.
– Czułem się niewystarczający – dodał po chwili. – Jakby wszystko, co powiem albo zrobię, tylko cię drażniło. A nie umiałem nazwać tego inaczej niż praktycznością. To zawsze było proste, bezpieczne. I głupio się w tym zaszyłem.
Spojrzałam na niego, a on odwzajemnił spojrzenie dopiero po dłuższym momencie.
– A ta szczoteczka… – mruknął. – Nie powiem, zabolała. Więcej, niż powinno.
– Chciałam, żebyś poczuł cokolwiek – przyznałam.
– No właśnie – odpowiedział. – I to mówi wszystko o tym, jak daleko od siebie odeszliśmy.
Na chwilę zrobiło się cicho, ale to nie była już cisza obojętności. To było coś w rodzaju zawieszenia, w którym oboje próbowaliśmy zrozumieć, ile w tym winy każdego z nas.
– Nie chcę stracić tego, co mamy – powiedział cicho. – Ale nie wiem, jak to naprawić, jeśli nie będziemy mówić. Już nie chcę milczeć. Nie umiem.
Nic na to nie odpowiedziałam. Bo nie wiedziałam, czy sama jeszcze umiem mówić. Ale wiedziałam jedno: pierwszy raz od dawna oboje byliśmy szczerzy.
Natalia, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mój mąż ma 40 lat, a zachowuje się jak dziecko we mgle. Jedyne, co potrafi wokół siebie zrobić, to rozgardiasz”
- „Gdy ja tyrałem w Niemczech, by zarobić na bułki, moja żona przyprawiała mi rogi. Nieźle to sobie zaplanowała”
- „Córka zamiast wybierać kreację na studniówkę, kupuje śpioszki. Inaczej wyobrażałam sobie jej egzamin dojrzałości”

