Reklama

Święta od zawsze były dla mnie czasem refleksji i ciepła, ale też przewidywalnej rutyny. Z mężem jesteśmy razem od dziewięciu lat – tyle wystarczy, by znać się na pamięć, ale i zgubić gdzieś po drodze iskrę. Z roku na rok czułam, że między nami robi się ciszej. Nie chodziło o brak miłości, lecz o to, że wszystko stawało się zwykłe. Tego grudnia nie spodziewałam się niczego nadzwyczajnego. Tym bardziej nie oczekiwałam prezentu, który odwróci wszystko, co dotąd myślałam o nas dwojgu. Nie pod choinką go znalazłam, ale za drzwiami naszej sypialni.

Ostatni dzień przed Wigilią

Dzień przed Wigilią zawsze wyglądał podobnie – kuchnia pełna zapachów, hałas miksera, sterty papierów do pakowania prezentów i wieczne pytanie: „Gdzie są baterie?”. Tym razem jednak byłam dziwnie spokojna. Może to przez to, że wszystko przygotowałam wcześniej, a może przez to, jak dziwnie uważny był mój mąż od kilku dni.

– Pamiętałaś o migdałach do kutii? – zapytał rano, całując mnie w czoło, zanim wciągnął płaszcz.

– Są w szufladzie obok przypraw, tak jak mówiłeś – odpowiedziałam, uśmiechając się pod nosem.

Nie zdarzało mu się przypominać o takich detalach. Był raczej typem od „to już jutro?” niż od planowania. Coś było na rzeczy, ale nie miałam czasu się nad tym zastanawiać. Zakupy, telefon od mamy, ciasto drożdżowe, które wyrosło za bardzo. A potem, gdy już myślałam, że dzień się kończy, zadzwonił do mnie z pytaniem:

Dasz radę być gotowa o dwudziestej? – zapytał z tajemniczym tonem.

– Gotowa na co?

– Po prostu bądź. I załóż coś, co lubisz, tylko dla siebie.

Rozłączył się, zanim zdążyłam odpowiedzieć. Stałam w kuchni, w rękach trzymałam ściereczkę, a w głowie miałam tysiąc scenariuszy. Może kolacja? Może prezent wcześniej? Może coś nowego, coś jego? Zrobiło mi się ciepło na samą myśl, choć przecież znałam go od lat. Zazwyczaj wiedziałam, co planuje, zanim sam o tym pomyślał. Tego wieczoru jednak coś było inaczej. Czułam, że nie chodzi tylko o święta.

Nie wiedziałam, o co chodzi

O dziewiętnastej czterdzieści pięć stałam przed szafą w samej bieliźnie, z rozpuszczonymi włosami i dylematem godnym nastolatki przed pierwszą randką. Czarne body z koronką? Satynowa koszulka, którą kiedyś podarował mi na rocznicę? W końcu postawiłam na coś prostego, ale takiego, w czym czułam się kobieco – ciemnoczerwona halka i rozpinany sweter. Tylko dla mnie. Dokładnie tak, jak powiedział.

Punkt dwudziesta usłyszałam dźwięk klucza w drzwiach. Weszłam do salonu i zamarłam na chwilę. Stał tam on – mój mąż – z bukietem amarylisów, których nigdy wcześniej mi nie kupił, i tym samym spojrzeniem, które pamiętałam z czasów, gdy dopiero się poznawaliśmy.

– To nie było na liście świątecznych zakupów – powiedziałam z uśmiechem, wskazując na kwiaty.

– A ja dzisiaj nie mam rzeczy z listy. Jestem tym, co zapomniałaś, że lubisz – odpowiedział, podając mi bukiet.

Pocałował mnie w policzek, potem w szyję, spokojnie, z taką uwagą, jakby chciał sprawdzić, czy jeszcze potrafimy być tylko dla siebie. Pachniał cynamonem i chłodnym powietrzem z zewnątrz. Zaprosił mnie do sypialni, w której świeciły się świece. Nigdzie nie było prezentów. Żadnych ozdób. Tylko światło i zapach wanilii.

– Dzisiaj to ty jesteś moim prezentem – szepnął, zamykając za nami drzwi.

I nagle poczułam, jak wszystko, co znałam – rutyna, zmęczenie, ciche niedopowiedzenia – po prostu znika. Byliśmy tylko my. Inni niż dawniej, dojrzalsi, ale tak samo głodni tej bliskości, jak dziewięć lat temu.

Sypialnia pachnie cynamonem

Sypialnia wyglądała inaczej niż zwykle. Zniknęły z niej porozrzucane ubrania i ładowarki. Na komodzie paliły się świece, ich ciepłe światło drgało na ścianach. Pachniało cynamonem, wanilią i czymś jeszcze – czymś miękkim, znajomym, jak dotyk jego dłoni na moich plecach. Stanęłam w progu, nie mówiąc ani słowa. On był już przy łóżku, zdjął marynarkę i zawiesił ją starannie na krześle. Był spokojny, ale w jego ruchach czułam napięcie – to dobre, oczekujące, które miał, kiedy pierwszy raz mnie rozbierał.

– Wszystko zaplanowałeś? – zapytałam, robiąc krok w jego stronę.

– Tylko jedną rzecz – odpowiedział. – Żebyś poczuła się tak, jak wtedy, kiedy jeszcze się starałem.

Nie zdążyłam odpowiedzieć. Zbliżył się i pocałował mnie powoli, tak jak kiedyś, bez pośpiechu. Znałam jego usta, a mimo to ten pocałunek był inny. Miał w sobie coś z niedopowiedzenia, coś z przeprosin i z pragnienia. Rozpiął mi sweter, jakby rozpakowywał najcenniejszy prezent. Leżąc obok niego, patrząc mu w oczy, pomyślałam, że przez ostatnie lata zgubiliśmy coś, co wciąż w nas było. Chodziło o to, że znowu byliśmy dla siebie ważni. Naprawdę. Tu i teraz.

Cisza, która rozpala

Po wszystkim nie było słów. I dobrze. Nie były potrzebne. Leżeliśmy pod kocem, w półmroku, każde z zamkniętymi oczami, ale czujni, obecni. Jego dłoń gładziła moje ramię w jednostajnym rytmie. Zwykle po takich chwilach zasypiał od razu, odwrócony na bok, odcięty. Tym razem zostało między nami coś więcej niż tylko ciepło ciała – była cisza, która nie przygniatała, tylko budowała.

– Pamiętasz, jak się poznaliśmy? – zapytałam szeptem, nie otwierając oczu.

– Pamiętam każdą minutę z tamtego dnia – odpowiedział, przysuwając się bliżej.

– A pamiętasz, co mi powiedziałeś po naszej pierwszej wspólnej nocy?

Uśmiechnął się lekko.

– Że nie wiem, jakim cudem istniałaś, zanim cię spotkałem.

Zaśmiałam się cicho.

– Brzmiało to wtedy tak niewiarygodnie.

– Bo było. A jednak było prawdziwe.

Odwróciłam się twarzą do niego. Jego oczy były spokojne, bez śladu napięcia czy zmęczenia, które widziałam ostatnio zbyt często. Wyciągnął rękę i dotknął mojego policzka z taką delikatnością, że poczułam łzy pod powiekami. Nie ze smutku. Z ulgi. Może wcale się nie zgubiliśmy. Może po prostu życie przygłuszyło to, co w nas najlepsze. Teraz przypomniał mi, że wciąż możemy siebie wybierać. Nawet po tylu latach.

– Co się zmieniło? – spytałam cicho.

– Zrozumiałem, że nie chcę czekać na idealny moment. Chcę, żebyś wiedziała, że wciąż jesteś dla mnie najważniejsza. Nie tylko od święta.

W tej ciszy czułam więcej niż przez całe tygodnie rozmów. I wiedziałam, że to nie koniec – to początek.

Ranek bez słów

Obudziłam się wcześnie, zanim światło zaczęło sączyć się przez zasłony. Leżałam w tym samym miejscu, w tym samym łóżku, ale wszystko wydawało się inne. Obok spał on – mój mąż, z twarzą spokojną, ramieniem luźno opartym na poduszce, jakby ostatnia noc również dla niego była czymś więcej niż tylko chwilą.

Nie chciałam się ruszać. Nie chciałam, żeby cokolwiek zakłóciło ten spokój. Leżałam i wsłuchiwałam się w oddech, w ciszę domu, w bijące cicho serce – swoje i jego. Wtedy dotarło do mnie, że najcenniejszym prezentem, jaki mogłam dostać, był właśnie ten moment. Nie rzeczy, nie błyskotki pod choinką, nie słowa zapisane na kartkach. Tylko to jedno: że znowu byliśmy dla siebie obecni.

Po chwili on się poruszył, otworzył oczy i spojrzał na mnie z uśmiechem, który znałam z innych czasów. Takim, który kiedyś sprawiał, że miękły mi kolana.

– Dzień dobry, piękna – szepnął, przeciągając się lekko.

– Dzień dobry – odpowiedziałam cicho, nie ruszając się spod kołdry.

Przyciągnął mnie do siebie bez słowa. Pocałował w czoło, potem w dłoń. Wszystko było takie proste, a jednak pełne znaczenia. Tego ranka nie było potrzeby nic mówić. Wszystko, co ważne, wydarzyło się nocą – między dotykiem, spojrzeniem, oddechem. Zanim wstaliśmy, zanim zapach kawy rozlał się po domu, obiecałam sobie jedno: nie pozwolę już, byśmy się zgubili. Bo teraz wiedziałam, że wciąż możemy się odnajdywać – jeśli tylko chcemy.

Przypomnieliśmy sobie dawne czasy

Tego roku nie dostałam pod choinkę niczego, co można zapakować w papier i przewiązać wstążką. Nie znalazłam też niczego, co można położyć na półce, sfotografować, pochwalić się znajomym. A jednak to był najważniejszy prezent, jaki dostałam od niego od lat. Przypomniał mi, że miłość nie znika. Może się przykurzyć, może przycichnąć, może ustąpić miejsca zmęczeniu, obowiązkom i codzienności, ale nie znika tak po prostu. Wystarczy jeden gest. Jedna noc, w której znów spojrzymy na siebie jak kiedyś – z ciekawością, z czułością, z pragnieniem, które nie gaśnie, tylko czeka na odpowiedni moment.

Nie chodziło tylko o seks. Chodziło o to, że tego wieczoru nie byliśmy dla siebie współlokatorami, rodzicami, współpracownikami w związku. Byliśmy dwojgiem ludzi, którzy wciąż potrafią siebie zaskoczyć. I którzy chcą.

Zamknęłam oczy, leżąc na jego piersi, i pomyślałam, że to właśnie takie chwile składają się na szczęście. Nie wielkie słowa, nie spektakularne gesty, ale to, że ktoś o tobie myśli. Że planuje dla ciebie coś więcej niż rachunki i obowiązki. Że patrzy na ciebie tak, jakbyś była wszystkim, czego mu trzeba.

To była tylko jedna noc. I aż jedna noc. Mam męża, który nauczył mnie, że prawdziwe prezenty nie zawsze mają metkę. Czasem mają smak cynamonu, dotyk znajomej dłoni i ciche „jesteś dla mnie wszystkim” bez użycia słów.

Eliza, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama