„Prezent na Dzień Nauczyciela zrobiłam sobie sama. Przestałam udawać, że lubię tę pracę i rzuciłam papierami”
„– Nie chcę czekać, aż znowu mnie coś zmiażdży. Bo to już nie pierwszy raz. To wszystko zbierało się miesiącami. Braki w etatach, godziny ponadwymiarowe, dzieci, które słyszą w domu, że nauczyciel to wróg. A potem... przemówienie, które wbija cię w krzesło – powiedziałam”.

- Redakcja
Zawsze powtarzałam sobie, że nie jestem w tej pracy dla kwiatów i czekoladek. Nie dla laurkowych uśmiechów ani przelotnych „dziękuję, proszę pani”. Kochałam uczyć. Polski był dla mnie czymś więcej niż tylko przedmiotem – to była moja przestrzeń, mój azyl, moje narzędzie, by rozbudzać w młodych ludziach coś więcej niż tylko szkolne zblazowanie.
Byłam zmęczona
Ale ostatnio… coraz częściej łapałam się na tym, że wychodząc z klasy, nie czuję satysfakcji. Czuję ciężar. Obojętność. Zmęczenie. Takie głębokie, które nie znika po weekendzie ani po wakacjach.
Wchodząc do pokoju nauczycielskiego, zawsze czuję się trochę jak intruz w cudzym mieszkaniu. Szepty, ukradkowe spojrzenia, rozmowy urwane w pół zdania. Jakbyśmy wszyscy grali w jakąś grę, której zasad nikt nie zna, ale wszyscy boją się przegrać. Może to paranoja, a może po prostu się wypaliłam.
– Nie bierz tego tak do siebie, wszyscy mamy czasem dość – mówiła Karolina, popijając kawę, którą przyniosła w termosie w kotki.
Milczałam, ale w głowie aż huczało od myśli, że ja mam dość już codziennie. Czasem myślę, że zostaliśmy wszyscy wrzuceni do jakiegoś absurdalnego spektaklu. Uczniowie są coraz bardziej obojętni, roszczeniowi. Rodzice – gotowi pisać skargi, bo ich dziecko dostało trójkę. A dyrekcja? Wiktor... nie wiem, co mnie bardziej boli – jego obojętność, czy fakt, że kiedyś naprawdę myślałam, że jest liderem. Ale jeszcze się trzymam. Przecież Dzień Nauczyciela. Uroczysta akademia, kwiatki, przemówienia... Może chociaż przez jeden dzień w roku ktoś nas potraktuje jak ludzi.
To była szopka
Sala gimnastyczna była udekorowana balonami i papierowymi kwiatami, jak co roku. Uczniowie krzątali się w białych koszulach, niektórzy wciąż poprawiali krawaty i rozczochrane włosy, pod okiem pani od muzyki, która już zdążyła się spocić ze zdenerwowania. Siedziałam w pierwszym rzędzie, jak zawsze – tuż obok dyrekcji i przewodniczącego Rady Rodziców. Kwiaty złożone, uczniowie odśpiewali „Sto lat”, akademia rozpoczęta.
Wiktor wszedł na scenę wolnym, pewnym siebie krokiem. Garnitur ciemny, jak zawsze, twarz jak wykuta z kamienia. Złapałam Karolinę za rękę i szepnęłam:
– Zaraz się zacznie.
– Może w tym roku odpuści – odszepnęła, ale nie brzmiała przekonująco.
– Drodzy uczniowie, szanowni rodzice, koledzy i koleżanki – zaczął dyrektor. – Dzień Nauczyciela to nie tylko okazja do kwiatów i życzeń. To również moment refleksji.
Zacisnęłam dłonie na kolanach.
– Refleksji nad tym, czy rzeczywiście wszyscy pamiętają, że praca nauczyciela to nie etat od ósmej do piętnastej. To powołanie, które wymaga poświęcenia, pasji… i obecności. Także tej mentalnej. Bo uczniowie, proszę państwa, wszystko czują. Wiedzą, kto z nimi jest, a kto tylko udaje.
W tłumie – szmery, czyjś cichy chichot. Serce zabiło mi mocniej.
– Niektórzy z nas zapomnieli, że uczenie to nie tylko realizacja podstawy programowej – kontynuował, patrząc mi prosto w oczy. – To także postawa. I odpowiedzialność.
Szmer w tłumie przerodził się w szepty. Spojrzałam na Karolinę.
– To o mnie – powiedziałam przez zaciśnięte zęby.
Ona tylko pokręciła głową. W oczach miała współczucie.
Coś we mnie pękło
Poczekałam, aż ostatni uczniowie wyjdą z sali gimnastycznej. Uścisk dłoni, uśmiech do rodziców, podziękowania od maturzystów – mechaniczne, jakby wypowiadane z przyzwyczajenia. A ja – jak w transie, jakbym nie była sobą. Jakbym patrzyła na siebie z zewnątrz.
Kiedy weszłam do gabinetu dyrektora, nie miałam już wątpliwości. Serce waliło mi jak młot, dłonie się pociły, ale wiedziałam jedno – nie wyjdę stąd jak zawsze. Nie przełknę tego. Nie tym razem.
Wiktor siedział przy biurku, jakby nic się nie stało. Przekładał jakieś papiery, nie podnosząc na mnie wzroku.
– Można? – spytałam, choć już byłam w środku.
– Aneta. O, witam. Dzień dobry jeszcze raz. Wszystko w porządku? – rzucił od niechcenia, nadal nie patrząc mi w oczy.
– Naprawdę uważa pan, że można tak traktować ludzi publicznie? – zaczęłam bez owijania.
Wreszcie spojrzał. Chłodno.
– Proszę nie przesadzać. Jeśli ktoś poczuł się urażony, może powinien przemyśleć swoją postawę.
Zacisnęłam pięści.
– A może pan powinien przemyśleć, co mówi?
– Aneta…
– Nie. Dość. Wystarczy. Wie pan co? Ja już to wszystko przemyślałam. I wie pan, do jakiego wniosku doszłam?
Zamilkł.
– Składam wypowiedzenie.
Zapadła cisza. Ciężka, gęsta. Dyrektor patrzył na mnie przez moment, jakby nie wierzył, że to naprawdę padło z moich ust.
– Aneta… – zaczął w końcu, tonem łagodniejszym. – Nie dramatyzujmy. Przecież...
– Nie dramatyzuję. Po prostu mam dość. Dziękuję za współpracę.
Wyszłam, trzaskając drzwiami. Serce biło jak szalone, ale w środku... poczułam coś nowego. Ulga? Może. Strach? Pewnie też.
Nie miałam żadnego planu
Karolina dopadła mnie w pokoju nauczycielskim, jeszcze zanim zdążyłam wyjąć z szafki kubek. Twarz miała rozpaloną, oczy szeroko otwarte. Zamknęła za sobą drzwi i od razu zaczęła szeptać.
– Powiedz, że to żart. Że tak tylko… w emocjach. Aneta?!
Usiadłam. Właściwie opadłam na krzesło, jakby nagle ciało postanowiło, że nie ma już sensu się spinać.
– Złożyłam wypowiedzenie – powiedziałam spokojnie.
– Ale... przecież cię uwielbiają. Tomek płakał, jak mu powiedziałam, że może nie będzie już twoich lekcji. Płakał, Aneta!
Uśmiechnęłam się smutno. Tomek. Mój najlepszy uczeń. Chłopak, który jeszcze miesiąc temu przyniósł mi własnoręcznie napisany wiersz i poprosił, żebym go poprawiła „jak polonistka, ale i jak człowiek”.
– Uwielbienie uczniów nie wystarcza, kiedy traktują cię jak śmiecia na własnym święcie – odparłam cicho.
Karolina zamilkła. Usiadła obok. Przez chwilę tylko słyszałyśmy dźwięk kserokopiarki z sąsiedniego pomieszczenia i jakieś przytłumione rozmowy na korytarzu.
– A co teraz? Masz jakiś plan?
– Nie. I to jest chyba najbardziej przerażające. Nie mam nic.
– To zostań jeszcze trochę. Daj sobie czas. Przemyśl.
Pokręciłam głową.
– Nie chcę czekać, aż znowu mnie coś zmiażdży. Bo to już nie pierwszy raz. To wszystko zbierało się miesiącami. Braki w etatach, godziny ponadwymiarowe, dzieci, które słyszą w domu, że nauczyciel to wróg. A potem... przemówienie, które wbija cię w krzesło – powiedziałam.
Karolina wpatrywała się we mnie z bólem. Może też chciała kiedyś to zrobić. Może miała mniej odwagi. A może więcej złudzeń. I nagle zrozumiałam – pierwszy raz od miesięcy zrobiłam coś tylko dla siebie.
Takich uczniów było mało
Z Tomkiem spotkałam się na korytarzu po lekcjach. Czekał na mnie przy drzwiach do sali 206, jakby nie miał odwagi wejść. Trzymał w ręku książkę, ale nie czytał. Gdy mnie zobaczył, szybko schował ją do plecaka.
– Pani Aneto… To prawda? – zapytał bez żadnych wstępów.
Zatrzymałam się. Nie wiedziałam, jak mu to powiedzieć. Uczniowie potrafią być okrutni, ale Tomek... on zawsze widział więcej. Może nawet za dużo jak na swój wiek.
– Prawda – odpowiedziałam w końcu.
– Niech pani nie odchodzi. Bez pani to będzie już zupełnie inna szkoła.
Uśmiechnęłam się smutno.
– Czasem trzeba odejść, żeby iść dalej.
Stał w ciszy, jakby nie wiedział, co zrobić z rękami. Potem tylko skinął głową. Odeszłam stamtąd z dziwnym ściśnięciem w gardle. Przez dziewięć lat uczyłam dziesiątki takich jak on. Większość już nie pamięta mojego imienia. Ale ten jeden – pamiętał.
Wróciłam do pustej sali. Stały tam jeszcze kwiaty, które dostałam rano. Wzruszenie przyszło nagle. Gdy już nikt nie patrzył.
Zrobiłam to
W poniedziałek przyszłam do szkoły wcześniej. Nie było nikogo. Cisza była aż za gęsta – jakby wiedziała, że coś się kończy. Wzięłam z pokoju nauczycielskiego karton po papierze do ksero i ruszyłam do mojej sali.
Na biurku – notatki z lekcji, zakreślacze, paczka chusteczek, stary kubek z napisem „Super Polonistka”, już lekko odpryśnięty. Kiedyś dostałam go od uczennicy, która nigdy nie zdała żadnej kartkówki. Ale zawsze próbowała. Przypomniałam sobie, jak powiedziała: Nie umiem, ale panią lubię.
Pakowałam wszystko powoli. Każdy długopis, każdą naklejkę „świetna robota”, każdy stary plan lekcji – jakby były czymś więcej niż tylko przedmiotami. Jakby były kawałkami mnie. Usiadłam jeszcze raz przy biurku. Otworzyłam laptopa i napisałam wypowiedzenie. Oficjalnie, rzeczowo, z datą i podpisem. Ale zanim je wydrukowałam, dodałam jedno zdanie na końcu:
„Dziękuję za lata współpracy.”
Czy szczere? Może. Może trochę. A może tak wypadało. Sama już nie wiem. Gdy wychodziłam, w drzwiach stanęła Karolina. Trzymała w dłoni termos. Ten z kotkami.
– To nie powinien być koniec – powiedziała cicho.
Spojrzałam na nią. Miała w oczach łzy, ale nie płakała.
– Może dla mnie to dopiero początek – odpowiedziałam.
Zamknęłam za sobą drzwi ostatni raz. Przez chwilę stałam na korytarzu. Pusto. Tylko echo moich kroków odbijało się od ścian. I wtedy poczułam to wyraźnie: ulgę. Lęk też. Ale przede wszystkim… dumę. Bo wreszcie postawiłam siebie na pierwszym miejscu.
Aneta, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż mówił, że nigdy nie zarobię więcej kasy niż on. Teraz ja mam firmę, a on zasiłek dla bezrobotnych”
- „Syn ukradł mi kartę do bankomatu i wydał 300 zł na grę. Tłumaczył, że wszyscy jego koledzy tak robią”
- „Po jednej wspólnej nocy zostaliśmy rodziną. Minęło 10 lat, a teściowa wciąż traktuje mnie i mojego syna jak śmieci”

