Reklama

Kiedyś myślałam, że miłość można przeżyć tylko raz – tę wielką, prawdziwą, która wbija się w serce i zostaje tam na zawsze. Ale życie nauczyło mnie, że można żyć inaczej. Można kochać stabilnie, spokojnie, bez szaleństwa, bez bólu, bez tej drżącej niepewności, która odbiera oddech. Można wybrać bezpieczeństwo.

Reklama

Świętowaliśmy złote gody

Z Antonim byliśmy małżeństwem od pięćdziesięciu lat. Ludzie mówili o nas „zgodna para”. Nie kłóciliśmy się, nie było u nas dramatów ani wielkich uniesień. Antoni był dobrym człowiekiem – pracowity, cierpliwy, uczciwy. Zawsze mogłam na niego liczyć. Kochał mnie tak, jak tylko on potrafił – cicho, wiernie, bez słów. A jednak…

Są w życiu rzeczy, o których się nie mówi. Tajemnice, które nosi się w sobie jak zamknięte w szkatułce listy, których nigdy nie wolno otworzyć. Ja też miałam taką tajemnicę. W młodości pokochałam kogoś innego. I on pokochał mnie. Ale nie było nam dane być razem. Może to było przeznaczenie, a może zwykła moja ucieczka przed tym, co nieznane.

Wybrałam Antoniego – stabilność, życie bez niespodzianek. Francesco został tylko wspomnieniem, które z biegiem lat zamknęłam w sobie głęboko, jak kamień wrzucony w studnię. Aż do teraz. Podróż do Watykanu była naszym wspólnym marzeniem. Antoni oszczędzał na ten wyjazd latami, skrupulatnie odkładając każdą złotówkę. Miał w sobie tę dziecięcą radość, kiedy wreszcie wsiedliśmy do samolotu. Dla niego była to pielgrzymka, duchowe przeżycie. Dla mnie – niepokój, który nie opuszczał mnie od momentu, gdy tylko przekroczyliśmy próg bazyliki. Czułam go w powietrzu.

To dziwne uczucie – jakby przeszłość wracała do ciebie cichym szeptem, niby nic się nie dzieje, ale serce zaczyna bić szybciej. Nie wiedziałam jeszcze, że wkrótce spojrzę w oczy komuś, kogo nigdy nie miałam już zobaczyć. Że los ma dla mnie jeszcze jedno spotkanie. Że Francesco nie odszedł na zawsze.

Spotkanie po latach

Tego dnia Watykan był pełen turystów. Wszędzie przewodnicy opowiadali coś podekscytowanym grupom, pielgrzymi ściskali różańce, a w sklepikach księża w białych sutannach sprzedawali medaliki i obrazki z papieżem. Antoni szedł kilka kroków przede mną, zapatrzony w przewodnika, który tłumaczył coś o Kaplicy Sykstyńskiej.

– Popatrz, Marysiu, te freski! – zawołał.

Ale ja nie mogłam patrzeć na freski. Coś mnie zatrzymało. Dziwne uczucie – jakby ktoś za mną stał, jakby czyjeś spojrzenie paliło mnie w plecy. Serce nagle zaczęło mi bić szybciej, dłonie zrobiły się wilgotne. Obróciłam się. I wtedy go zobaczyłam. Stał kilka metrów dalej. Starszy, posiwiały, ale wciąż ten sam. Francesco.

Nagle czas się rozmył. Nie byłam już siedemdziesięciodwuletnią Marią, żoną Antoniego, babcią czwórki wnuków. Byłam tamtą dziewczyną z Polski, która kiedyś marzyła o miłości tak wielkiej, że była gotowa rzucić wszystko, byle tylko z nim być. On też mnie rozpoznał. Widziałam to w jego oczach – to samo zaskoczenie, to samo niedowierzanie. Przez chwilę oboje staliśmy w miejscu, jak dwie postaci z przeszłości, które los przypadkiem postawił naprzeciwko siebie.

– Maria? – powiedział cicho.

Jego głos… Nic się nie zmienił.

– Tak… Francesco…

– Myślałem, że już nigdy cię nie zobaczę – wyszeptał.

Gdzieś w oddali Antoni pytał, gdzie zniknęłam, ale ja go nie słyszałam.
Bo oto stanęłam twarzą w twarz z miłością, którą kiedyś wybrałam zapomnieć.

Wszystkie emocje wróciły

– Nie mogę w to uwierzyć… – Francesco patrzył na mnie tak, jakby bał się, że zniknę, jeśli się poruszy.

Głos ugrzązł mi w gardle. Chciałam coś powiedzieć, ale nie potrafiłam. Może dlatego, że czułam, jak w jednej chwili pęka coś, co przez pół wieku starałam się trzymać w ryzach.

– Maria… – zrobił krok w moją stronę. – Jest tyle rzeczy, które chciałem ci powiedzieć.

Tyle rzeczy… Czy ja też miałam coś do powiedzenia? Spojrzałam w bok. Antoni stał przy grupie pielgrzymów, zagadany, niczego nieświadomy. Miał na sobie ten sam kapelusz, który kupił specjalnie na tę podróż. Mój mąż. Mężczyzna, z którym spędziłam życie. A jednak serce rwało się w inną stronę.

– Przejdźmy się – powiedziałam nagle.

Francesco skinął głową i ruszyliśmy wolnym krokiem w stronę dziedzińca.

– Myślałem, że nigdy cię już nie zobaczę – powiedział cicho. – Nie odpowiadałaś na listy.

– Bo nie mogłam – odparłam, wciąż nie patrząc mu w oczy.

– Dlaczego? – Jego głos był pełen bólu.

Zatrzymałam się. Nie chciałam wracać do tamtych dni. Do tego, jak go zostawiłam. Jak uciekłam, nie mając odwagi pożegnać się osobiście.

– Francesco… Ja musiałam wybrać inne życie.

Przez chwilę milczał.

– A gdybyś mogła cofnąć czas? – zapytał nagle.

To jedno pytanie rozdarło mnie od środka. Gdybym mogła cofnąć czas?
Nie odpowiedziałam. A może odpowiedzią było to, że wciąż tu stałam. Przy nim.

Musiałam zmierzyć się z prawdą

Wracałam do hotelu jak w transie. Każdy krok odbijał się echem w mojej głowie, a w piersi czułam coś, co trudno było nazwać. Wzruszenie? Ból? Żal?
Francesco. To imię wciąż brzmiało w mojej głowie. Jego oczy, głos, dotyk jego dłoni, gdy pożegnaliśmy się przed kościołem… Wszystko wróciło. Wszystko, co tak bardzo chciałam zapomnieć. Gdy otworzyłam drzwi do pokoju, Antoni spojrzał na mnie uważnie.

– Jesteś jakaś inna… Coś się stało?

Zdjęłam kapelusz i powiesiłam go na wieszaku, byle zyskać na czasie.

– Spotkałam kogoś z przeszłości – powiedziałam ostrożnie.

– Kogo? – zmarszczył brwi.

Czułam, jak serce wali mi w piersi. To była ta chwila. Mogłam skłamać. Mogłam powiedzieć, że spotkałam dawną koleżankę, jakąś polską turystkę… Ale nie.

– Francesca.

Antoni zmrużył oczy, jakby próbował sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek o nim mówiłam.

– Francesco?

Nie odpowiedziałam. Nie musiałam. Po raz pierwszy od wielu lat spojrzał na mnie w inny sposób. Nie jak na swoją żonę, kobietę, którą znał na wylot, ale jak na kogoś obcego. Kogoś, kto przez całe życie nosił w sobie tajemnicę.

– Kim on jest? – zapytał cicho.

Zacisnęłam palce na obrączce. Miałam dwie możliwości. Mogłam opowiedzieć mu wszystko. Albo skłamać i pozwolić, by to spotkanie pozostało tylko moim wspomnieniem. Nie byłam gotowa, by wybrać.
Nie teraz.

– Nikim ważnym – wyszeptałam i odwróciłam wzrok.

Pożegnanie z przeszłością

Nie spałam całą noc. Leżałam w hotelowym łóżku obok Antoniego i patrzyłam w sufit, słuchając jego spokojnego, miarowego oddechu. On spał. Ja nie mogłam. Francesco. Jego imię pulsowało mi w skroniach, wracało w każdym zamknięciu powiek. To było nie do zniesienia. Wstałam cicho, narzuciłam płaszcz i wyszłam. Rzym nocą był piękny – puste, wąskie uliczki, światła lamp rzucające długie cienie. Szłam szybko, choć nie do końca wiedziałam, dokąd. A może wiedziałam. Może od początku wiedziałam.

Francesco czekał przed kościołem. Nie byłam zaskoczona.

– Wiedziałem, że przyjdziesz – powiedział cicho.

Patrzyliśmy na siebie długo, aż w końcu usiedliśmy na kamiennej ławce.

– Pamiętasz? – zapytał po chwili. – Chciałem dla ciebie porzucić kapłaństwo.

Pamiętałam.

– Wiem – odpowiedziałam, spuszczając wzrok. – Ale ja wtedy… bałam się.

– A teraz? Nadal się boisz?

Uniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy. Czy się bałam? Tak. Ale bardziej niż strachu czułam coś innego. Coś, co kazało mi wstać i dotknąć jego dłoni ostatni raz.

– Francesco… – powiedziałam drżącym głosem. – To, co było, już nie wróci.

Przymknął powieki, jakby chciał zapamiętać ten moment na zawsze.

– Wiem – szepnął.

Odeszłam. Nie odwróciłam się ani razu. Nie mogłam.

Wybrałam stare rzeczy

Kiedy wróciłam do hotelu, Antoni już nie spał. Siedział na skraju łóżka, ubrany, z dłońmi splecionymi na kolanach.

– Gdzie byłaś? – zapytał cicho.

Nie odpowiedziałam od razu. Nie chciałam kłamać. Ale nie chciałam też mówić prawdy, która mogłaby go zranić.

– Potrzebowałam przewietrzyć myśli – powiedziałam w końcu.

Antoni skinął głową, ale nie wyglądał na przekonanego. Podszedł do okna i spojrzał na rozświetlone miasto. Przez dłuższą chwilę milczeliśmy, każde we własnym świecie.

– Wiesz, Mario… – odezwał się w końcu. – Znam cię od pięćdziesięciu lat. Myślałem, że znam cię na wylot. Ale chyba nigdy tak naprawdę nie wiedziałem, co nosisz w sercu. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Po raz pierwszy od lat zobaczyłam w jego oczach smutek. Nie złość, nie zazdrość – tylko smutek. Zrobiłam krok w jego stronę, położyłam mu dłoń na ramieniu.

– Antoni… – zaczęłam cicho.

Odwrócił się do mnie i spojrzał mi prosto w oczy.

– Czy ty mnie kochasz? – zapytał nagle.

Czy go kochałam? Nie tak, jak kiedyś kochałam Francesca. Ale Antoni był moim życiem. Był obok, gdy płakałam, gdy się śmiałam, gdy nasze dzieci dorastały. Był stały jak skała, której mogłam się trzymać, gdy wszystko inne traciło sens.

– Tak – odpowiedziałam szczerze.

Może nie była to miłość płomienna i szalona. Ale była prawdziwa. Antoni skinął głową i uśmiechnął się smutno. A ja zrozumiałam, że niektórych marzeń nie spełni nawet pielgrzymka.

Maria, 72 lata

Reklama

Czytaj także:
„Po rozwodzie mąż zażądał zwrotu obrączki, a ja go wyśmiałam. Sknerus chciał ją wcisnąć na palec swojej kochance”
„Matka zorganizowała mi randkę w ciemno. Dla niej to niedopuszczalne, by kobieta w moim wieku marnowała się bez faceta”
„Mąż był na każde zawołanie mojej matki. Myślałam, że to przyjaźń zięcia z teściową, ale ukrywali coś niemoralnego”

Reklama
Reklama
Reklama