„Prasowałam prześcieradło w kancik, a mąż szedł spać brudny. Nie mogłam ścierpieć, że tak ma wyglądać moje życie”
„Nie dość, że zapuścił korzenie w kanapie, to był na bakier z higieną. Jak chodzi normalnie do pracy, to jeszcze się jakoś ogarnia, ale gdy ma wolne, zamienia się w troglodytę. Patrzyłam wtedy na niego i się zastanawiałam, jak to możliwe, że wciąż jestem jego żoną”.

- Listy do redakcji
To był kolejny piątek, jakich wiele w moim życiu. Wróciłam z pracy i ręce mi opadły. Mąż od paru dni siedział na urlopie, ale nawet palcem nie kiwnął, aby zrobić coś w domu. Tkwił na kanapie z puszką piwa w dłoni i wzrokiem utkwionym w telewizor. Miał na sobie koszulkę poplamioną jakimś sosem. Westchnęłam ciężko i zabrałam się za robotę.
Ten piątek już na zawsze utkwi mi w pamięci, ponieważ to właśnie w tym dniu coś we mnie pękło. Patrząc na Andrzeja, który wyglądał jak siedem nieszczęść, dosłownie poczułam mdłości. Nie chcę mówić, że mój mąż ma lata świetności za sobą, ale faktem jest, że strasznie się zaniedbał. Nie dość, że zapuścił korzenie w kanapie, to był na bakier z higieną. Jak chodzi normalnie do pracy, to jeszcze się jakoś ogarnia, ale gdy ma wolne, zamienia się w troglodytę. Patrzyłam wtedy na niego i się zastanawiałam, jak to możliwe, że wciąż jestem jego żoną.
Posprzątałam kuchnię, nastawiłam ziemniaki i poszłam do sypialni zmienić pościel. Zaprasowałam w kant prześcieradło i poszewki, mając nadzieję, że przed udaniem się na nocny spoczynek Andrzej weźmie prysznic. Ale gdzie tam! Burknął, że jest wykończony i zaległ brudny w świeżej pościeli. Myślałam, że mniecoś trafi.
Zaczęłam wątpić w sens tego związku
– Mamo, co dziś na obiad? – syn przyszedł z sobotniego treningu bardzo głodny.
– Twoje ulubione danie – uśmiechnęłam się do niego łagodnie.
– Mielone? Super! – nie krył zadowolenia.
Z salonu doleciało do moich uszu ciężkie sapnięcie. To Andrzej raczył wyrazić niezadowolenie, bo miał ochotę na schabowego, a ja znowu dogadzam synowi. Wzruszyłam ramionami. Takie teksty były na porządku dziennym, zdążyłam się już do nich przyzwyczaić. Kiedy zasiedliśmy we troje do stołu, uważnie przyglądałam się mężowi. Jadł szybko i łapczywie, nie zważając na tłuszcz kapiący na T-shirt. Wiedziałam, że w tej koszulce będzie chodził przez resztę dnia, a co więcej, zapewne pójdzie w niej spać. Wzdrygnęłam się na samą myśl o tym.
– Mamo, wszystko w porządku? – zapytał syn.
Mateusz ma piętnaście lat. Jestem bardzo z niego dumna. Pilnie się uczy, trenuje od kilku lat piłkę nożną i jest bardziej zdyscyplinowany, aniżeli jego ojciec.
– Tak – wyrwałam się z zadumy.
Stał się cud, bo mąż wstawił swój talerz do zlewu, ale niestety, nie omieszkał przy tym beknąć. Ja i Mateusz spojrzeliśmy tylko po sobie, a syn zaczął chichotać. Mnie natomiast wcale nie było do śmiechu. Podpatrywałam Andrzeja w różnych sytuacjach i doszłam do wniosku, że jemu w ogóle nie zależy na tym, aby się dobrze prezentować. Był niechlujny, a do tego leniwy. Nic więc dziwnego, że poziom mojej irytacji niebezpiecznie rósł.
Albo mąż się ogarnie, albo się wyprowadzi
Jesteśmy małżeństwem od dwóch dekad. Na początku się starał, a potem stopniowo zaczął odpuszczać. Ja z kolei akceptowałam taki stan rzeczy, pomimo że w środku aż się gotowałam. Miałam tego serdecznie dość. Jeżeli tak właśnie ma wyglądać reszta mojego życia, to ja dziękuję. Mateusz czasami posyłał mi takie spojrzenie, jakby chciał powiedzieć, że wie, o co chodzi i mi współczuje. Sama sobie współczułam i nie chciałam dłużej tego znosić.– Słuchaj, czy możesz wyjaśnić, dlaczego tak się zachowujesz – zapytałam Andrzeja wprost, bez owijania w bawełnę.
– To znaczy jak? – nawet nie oderwał wzroku od telewizora.
– No właśnie tak, jak teraz. Na wszystko masz wywalone.
– Kryśka, znowu przesadzasz.
Próbowałam mu wytłumaczyć to i owo, ale niespecjalnie się tym zainteresował. Doszło do nieprzyjemnej wymiany zdań, po której znów miałam wrażenie, że uderzam grochem w ścianę. Postanowiłam zatem działać, przysięgając sobie, że jeżeli nic się nie zmieni, to ja zmienię faceta. Wieczorem wyniosłam do salonu poduszkę i kołdrę Andrzeja.
– Od dziś śpisz na kanapie – zakomunikowałam, a on jedynie popatrzył na mnie wielce zdziwiony.
Sypialnię zamknęłam na klucz na wypadek, gdyby chciał tu przyjść. Doskonale wiem, że kanapa w salonie do najwygodniejszych nie należy i nie śpi się na niej zbyt dobrze. Na tym nie poprzestałam. Przestałam także zmywać – skoro gotuję, to niby z jakiej racji mam także zajmować się czyszczeniem naczyń po posiłku? Przez kilka dni Andrzej nie zwracał uwagi na garnki i talerze piętrzące się w zlewie, aż w końcu czystych zabrakło i nie przygotowałam obiadu.
– Jedzenia dziś nie będzie? Chyba żartujesz – bardzo się oburzył.
– Nie mam, w czym go przyrządzić ani na czym podać.
– Przecież możesz umyć to, co potrzebne.
– Ty również możesz się tym zająć.
Byłam zawzięta
I tak upłynął następny tydzień. Zawzięłam się mocno. Mąż chyba uznał, że nic nie wskóra, więc klnąc pod nosem, zabrał się za zmywanie. Przestałam też prać jego rzeczy.
– Tak ci ciężko wrzucić je do pralki?
– Po co? I tak wiecznie łazisz w poplamionych – odgryzłam się z ironią.
Raptem okazało się, że mam znacznie więcej czasu dla siebie. Ani mi się śniło go marnować. Zapisałam się na siłownię i częściej wychodziłam z koleżankami na kawę. Mówiłam im, jaką mam sytuację w domu. Dodawały mi otuchy i wsparcia oraz podziwiały za odwagę. Nie wiem, czy to rzeczywiście była odwaga, czy akt desperacji. Jasno powiedziałam Andrzejowi, co mi się nie podoba, ale zamiast ze mną porozmawiać, obraził się. Funkcjonowaliśmy tak dość długo i byłam już niemal pewna, że rozwód to jedyne wyjście. Któregoś razu przypadkiem usłyszałam, jak mąż szukał wsparcia u Mateusza.
– Mama wcale nie oszalała – syn był z nim szczery do bólu. – To ty traktujesz ją jak służącą, a siebie masz za Boga. Lepiej spójrz w lustro.
Od tamtej pory następowały zmiany. Niewykluczone, że Andrzej musiał usłyszeć coś tak dosadnego od własnego dziecka. Co prawda wciąż się nie odzywał, ale przynajmniej ruszył cztery litery z kanapy. W kwestii domowych obowiązków zaczął zachowywać się jak partner, a nie gość. Nie musiałam mu gadać o wyniesieniu śmieci czy pozmywaniu naczyń. Przypomniał sobie nawet, gdzie jest odkurzacz i do czego służy. Pewnego wieczoru stanął w drzwiach sypialni cały wypachniony.
– Czy mogę już wrócić z wygnania? – w jego głosie nie było cienia złośliwości.
– Jasne – odparłam.
Położył się obok i przytulił do mnie.
– Przepraszam – wyszeptał. – Obiecuję, że będę się starał.
Mam nadzieję, że słowa dotrzyma i że nie jest to tylko chwilowa zmiana – czas to zresztą pokaże.
Krystyna, 45 lat
Czytaj także:
- „To miał być rodzinny weekend na Mazurach, ale przeczuwałam kłopoty. Nawet komary i deszcz były lepsze od moich rodziców”
- „Wyjechałem na wakacje do Hiszpanii i dałem klucze sąsiadowi. Po powrocie nie mogłem uwierzyć w to, co zastałem w domu”
- „Matka uważała, że mam pusto w głowie, bo tylko maluję paznokcie. Gdy zobaczyła mój PIT, szybko zmieniła zdanie”

