Reklama

Codziennie wstaję o 5:40. Nie dlatego, że lubię poranki. Potrzebuję czasu, żeby się wyszykować. Makijaż, włosy, idealnie dopasowany płaszcz, który wygląda na drogi. Tylko ja wiem, że kosztował 15 zł. Z lumpa. Miał dziurę pod pachą – zszyłam ręcznie. I teraz? Nikt się nie domyśla. W biurze uchodzę za Natalię z klasą. Specjalistkę od marketingu z nienagannym stylem.

– Piękny płaszcz, wygląda jak z wybiegu – rzuciła dziś szefowa w drzwiach windy.

Uśmiechnęłam się tylko. Co miałam powiedzieć? Że to z drugiej ręki? Że szukałam go godzinę między zmechaconymi swetrami i kurtkami z pleśnią?

Czasem czuję się jak oszustka. Ale wiem, że w tej grze chodzi o pozory. W kuchni Agnieszka opowiadała o nowej kolekcji w znanej sieciówce, popijając latte w filiżance z logo firmy. Ja tylko kiwałam głową. Nie stać mnie na to. Lumpeksy to moja codzienność. I lęk, który znam od dziecka. Przed biedą. Przed tym, że znowu czegoś zabraknie. Więc gram. Codziennie. Tylko kiedy zdejmuję wieczorem ten płaszcz, czasem patrzę na siebie i myślę: kim ja właściwie jestem?

Plotkowały o mnie

Wyszłam na chwilę do łazienki. Wracając, usłyszałam swoje imię. Zatrzymałam się. Głos Agnieszki, wyraźnie rozbawiony.

– Natalia zawsze taka elegancka... Ale zauważyłaś? Nigdy nie pokazuje metek. Ciekawe, co?

Może po prostu nie lubi się chwalić – odpowiedziała druga dziewczyna, Dominika.

– Albo nie ma czym – prychnęła Agnieszka. – Znasz kogoś, kto nosi takie stylówki codziennie i nie wrzuca choć jednego story na Insta? Dziwne to jakieś.

Zrobiło mi się gorąco. Wróciłam do biurka jakby nigdy nic, ale w głowie już dudniło. „A jeśli się domyśliły? A jeśli ktoś mnie przyłapie?” Z każdą minutą czułam, jak moje poczucie kontroli się kruszy.

Na lunchu siedziałam cicho. Grzebałam widelcem po sałatce, której nie miałam ochoty jeść. Gdy wróciłam do biurka, zerknęłam na monitor i... zamarłam. Agnieszka polubiła moje zdjęcie na Instagramie. To sprzed tygodnia – w płaszczu.

– Fajna fota – rzuciła, przechodząc obok.

Czy to była ironia? Ostrzeżenie? Przypadek? Nie wiedziałam. Ale w jednej sekundzie wszystko zaczęło się we mnie trząść. Moja iluzja, mój płaszcz za 15 zł, moje idealne ja – wszystko zaczęło się chwiać. Zaczęłam się zastanawiać, ile jeszcze dam radę udawać.

Byłam zmęczona

W piątek po pracy pojechałam do mamy. W jej mieszkaniu zawsze pachniało kiszoną kapustą i tanią kawą. Usiadłam przy stole, z którego kiedyś razem wybierałyśmy guziki z porwanych ubrań, bo „kiedyś się przydadzą”.

Co taka cicha jesteś? – zapytała, stawiając przede mną kubek z uszczerbkiem.

– Zastanawiam się... – zawahałam się. – Mamo, a jeśli ktoś by się dowiedział, że... że nie stać mnie na drogie rzeczy?

Mama spojrzała na mnie, jakby nie rozumiała pytania.

– Że noszę rzeczy z lumpeksów. Że jestem modna tylko na pokaz.

– A może właśnie cię stać – powiedziała spokojnie. – Bo umiesz liczyć. Bo wiesz, co ważne. Bo nie wstydzisz się wygrzebać czegoś za grosze i zrobić z tego cudo. To nie jest powód do wstydu, Natalka.

Chciałam jej uwierzyć. Ale przecież ona nie zna mojego świata. Świata, w którym wszystko się liczy: marka, metka, logo. W którym wystarczy jedna złośliwa uwaga przy ekspresie do kawy i jesteś spalona.

A jak ktoś mnie zdemaskuje?

– To zobaczy tylko, że jesteś prawdziwa.

Wieczorem Tomek z innego działu napisał. „Kawa w weekend?” Serce mi zabiło. I wtedy pomyślałam: w co się ubiorę? Jak nie wyjdę na oszustkę?

Bo co jeśli nawet on zobaczy, że ja tylko gram?

To było żenujące

Firmowy event miał być „luźny”, ale i tak przez godzinę wybierałam, co na siebie włożyć. Padło na ten sam płaszcz. Mój ulubiony. Ten za 15 zł. Bo w nim czułam się silna. Jak ktoś, kim chciałam być. Spotkanie odbywało się w klubokawiarni z przeszkloną ścianą i widokiem na miasto. Agnieszka, jak zwykle, wyglądała jak z katalogu. Rozmawiała z kilkoma osobami, śmiejąc się zbyt głośno.

Wyszłam na chwilę na zewnątrz, zaczerpnąć powietrza. Wtedy to usłyszałam.

– Ej, widzicie tę babkę? – pisnęła Agnieszka, pokazując palcem w stronę chodnika.

Starsza kobieta siedziała na ławce, otulona czymś... znajomym.

Ona ma identyczny płaszcz jak Natalia! Hahaha, serio?

Kilka osób podeszło do szyby.

– Ej, Natalia, to nie twój płaszcz? – rzucił ktoś z tłumu.

Wszyscy się roześmiali. Ktoś jeszcze dodał coś o „wiejskim vintage”. Krew odpłynęła mi z twarzy.

To nie jest śmieszne – powiedziałam cicho, ale nikt nie słyszał.

Odłożyłam kieliszek i wyszłam. Każdy krok bolał. Na chodniku starsza kobieta uśmiechnęła się do mnie, zupełnie nieświadoma. A ja? Poczułam, że właśnie runęło coś, co budowałam przez lata. I nie wiedziałam, czy chcę to jeszcze odbudować.

Wszystko mu powiedziałam

Nie przyszłam do pracy w poniedziałek. Ani we wtorek. Na firmowym czacie napisałam tylko: „urlop na żądanie”. Kłamstwo. Potrzebowałam ciszy. Potrzebowałam... zniknąć.

Tomek napisał jako jedyny: „Wszystko okej?”. Długo nie odpisywałam. W końcu: „Nie. Ale kawa wciąż aktualna?”. Odpowiedział natychmiast.

Spotkaliśmy się wieczorem. Byłam w swetrze, który miał zmechacone rękawy i był po prostu... mój.

Nie wyglądasz dziś jak zawsze – powiedział.

– Bo to właśnie jestem ja – odpowiedziałam. – Ta prawdziwa.

Opowiedziałam mu wszystko. O lumpeksach. O tym, jak bardzo boję się, że zabraknie mi pieniędzy.

Tomek słuchał uważnie, bez przerywania.

– Wiesz, że naprawdę mnie tym ujęłaś? – powiedział cicho. – Serio. Nie wiem, jak to ująć, ale... jesteś prawdziwa. I to robi wrażenie.

Ale ja całe życie gram – odpowiedziałam. – I nikt się nie kapnął. Albo nie chciał się kapnąć. Może tak było wygodniej.

Przez chwilę milczeliśmy. Czułam się naga. Ale pierwszy raz od dawna – nie jak oszustka. Jak ktoś, kto w końcu przestał trzymać fason.

I nagle pomyślałam: a co jeśli nie każdy mnie potępi? A co jeśli... ja sama jestem swoim największym katem?

Potrzebowałam takich słów

Wróciłam do pracy w czwartek. Biuro było takie jak zawsze – szum drukarek, zapach kawy, stukot obcasów. Niektórzy udawali, że mnie nie widzą. Inni patrzyli ukradkiem, z mieszaniną ciekawości i współczucia. Agnieszka? Nawet nie powiedziała „cześć”. Tylko podniosła brew i wróciła do telefonu.

W południe dostałam maila: „Proszę na chwilę do gabinetu”. Szefowa. Weszłam z sercem w gardle.

– Usiądź, Natalia. – Jej głos był spokojny. – Słyszałam o… incydencie z eventu.

Zamrugałam. Czekałam na reprymendę. Na coś chłodnego. Zawstydzającego.

– Słuchaj. Wizerunek to nie wszystko. Oczywiście, w naszej branży jest ważny. Ale nie najważniejszy. Twoja praca mówi sama za siebie. I mówi dobrze.

Zaskoczyła mnie. Zupełnie.

– Dziękuję – szepnęłam, niepewna, co jeszcze usłyszę.

– Natalia, jeśli kiedykolwiek pomyślisz, że musisz coś ukrywać, żeby być „wystarczająca” – to się mylisz. Bądź sobą. To więcej niż myślisz.

Wyszłam z gabinetu z mętlikiem w głowie. Ludzie mijali mnie na korytarzu, a ja nie wiedziałam, co myślą. Może nadal się śmieją. Może nie. Ale coś we mnie się uspokoiło.

– Może nie jestem idealna – pomyślałam, otwierając laptopa. – Ale może już nie muszę być.

Boję się biedy

Każdego dnia, gdy zakładam buty i patrzę w lustro, staję przed wyborem. Grać dalej – czy zaryzykować bycie sobą. Bo prawda jest taka, że łatwiej jest udawać. Łatwiej mówić, że wszystko jest okej, że masz styl, że ogarniasz. Trudniej przyznać się, że boisz się biedy jak potwora spod łóżka. Że nie możesz spać, bo kalkulujesz, ile zostanie ci do pierwszego. Że płaszcz za 15 zł był najlepszą inwestycją tego miesiąca.

Tomek czasem dopytuje, jak się czuję. Odpowiadam półprawdami. Uczę się, że nie muszę wszystkiego wyjaśniać. Że nie muszę być bohaterką. Bo może życie nie polega na tym, żeby ciągle wszystkim imponować. Może chodzi tylko o to, żeby w końcu móc odetchnąć. Bez wstydu. Bez presji. Nie wiem, czy kiedykolwiek przestanę patrzeć na cenówki z lękiem. Ale pierwszy raz od lat – nie patrzę na siebie z pogardą. A może to już coś.

Natalia, 30 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama