Reklama

Ukończyłam marketing i zarządzanie. Od zawsze chciałam pracować w agencji reklamowej. Wymagające projekty, burze mózgów, kreatywne pomysły, dobre pieniądze… Marzyła mi się błyskotliwa kariera w świecie reklamy, gdzie miałabym szansę rozwinąć skrzydła i osiągnąć życiowy sukces.

Rzeczywistość pokazała jednak, że historie, które układamy sobie w głowie nie zawsze są tym, czego tak naprawdę pragniemy. To, co na pierwszy rzut oka wydaje się tak pożądane, często szybko zaczyna odbijać się nam czkawką. I tak było w moim przypadku. Firma, do której trafiłam, wycisnęła mnie niczym cytrynę, niewiele dając w zamian. Nie mogłam pozwolić, żeby całkowicie mnie wchłonęła.

Przez dwa lata pracowałam w dość znanej agencji reklamowej na średnim szczeblu. Takiej z dużymi budżetami, klientami Premium i branżowymi nagrodami. Od środka wyglądało to jednak zupełnie inaczej niż na zdjęciach z Instagrama. Tutaj lukier spływał całymi warstwami, ukazując wewnętrzne zakłamanie, nepotyzm, chciwość i cynizm rekinów biznesu, którym tak naprawdę zależało jedynie na pieniądzach.

Dwa lata wystarczyły, żeby klapki spadły mi z oczu. Już nie było różowych okularów i wiary w to, że złapałam Pana Boga za nogi, trafiając właśnie tutaj. Nie za bardzo wiedziałam jednak, co mam zrobić, żeby to zmienić. Bo jak to tak? Mam teraz porzucić swoje marzenia o karierze? Po prostu rzucić pracę i zniweczyć cały swój dotychczasowy wysiłek? I niby jaką drogą miałam iść dalej, kiedy od lat skupiałam się na tym, aby wkroczyć dokładnie na tę ścieżkę?

Nie umiałam się wydostać

Przez kolejne dwa lata udawałam więc, że ta praca mnie satysfakcjonuje. W klimatyzowanym biurze na piątym piętrze szklanego wieżowca, z widokiem na ruchliwą ulicę, w świecie obcobrzmiących pojęć i pozorów. Dla mnie to eleganckie biuro zaczęło przypominać klatkę, w której zaczęłam się dusić. Dosłownie. Potrzebowałam świeżego powietrza, ale zupełnie nie wiedziałam, co mam zrobić, żeby go zaczerpnąć.

W międzyczasie rozstałam się z Łukaszem, moim narzeczonym.

– Lenka, my zupełnie do siebie nie pasujemy. Nasze wizje życia całkowicie się rozchodzą. Nie ma sensu ciągnąć tego dalej – stwierdził, mimo tego, że dopiero trzy miesiące temu wręczył mi pierścionek z pięknym brylantem i twierdził, że jestem cudowną kobietą, bez której nie wyobraża sobie życia.

– Hmm – wydukałam, nie bardzo wiedząc, co innego miałabym teraz powiedzieć.

– Zresztą, sama widzisz, że nawet nie masz dla mnie czasu. Wciąż tylko ta praca, kolejne projekty, terminy, spotkania. A gdzie w tym wszystkim my i nasz związek? – starał się brzmieć dramatycznie, ale wyraźnie widziałam, że coś kręci. W końcu dobrze go znałam.

Mój związek runął

Okazało się, że miałam rację. Nie chodziło o niedopasowanie. Odkryłam, że Łukasz już od dłuższego czasu mnie zdradzał. Jego aktualna dziewczyna właśnie dowiedziała się, że jest w ciąży, a mój były narzeczony stwierdził, że małżeństwo z nią bardziej mu się opłaca niż ze mną. Jej ojciec miał firmę z branży farmaceutycznej i kontakty. A on lubił pieniądze i zawsze chciał „wskoczyć na poziom wyżej”, jak często sam się wyrażał.

To rozstanie stało się dla mniej impulsem do zmiany. Do tej pory sądziłam, że to ten jedyny, z którym spędzę życie. Że kiedyś będziemy mieć wspólny dom, rodzinę, dzieci, psa, wnuki. Wszystkie te plany nagle prysły niczym bańka mydlana, a Łukasz okazał się podłym kłamcą, zdrajcą i manipulantem.

Czułam, że muszę choć na chwilę zmienić otoczenie, bo inaczej zwariuję. Nielubiana praca jeszcze bardziej zaczęła zachodzić mi za skórę. Postanowiłam rzucić wszystko i wyjechać. Nie, na razie nie w dzikie Bieszczady. Pojechałam do babci, na wieś. Do maleńkiej wioski zagubionej pośród małopolskich pól i lasów. Do miejsca, gdzie przed laty spędzałam najbardziej beztroskie wakacje i gdzie zawsze czułam się szczęśliwa. Potrzebowałam resetu, oddechu.

Rzuciłam wszystko i wyjechałam

Miał to być krótki pobyt. Tydzień, może dwa. Chciałam nacieszyć się towarzystwem starzejącej się już babci, odpocząć, chodzić na długie spacery do lasu, słuchać śpiewu ptaków, spędzać czas na hamaku w ogrodzie. Z książką lub bez. Po prostu zatapiać się w ciszy. Takiej, której nie ma w żadnym innym miejscu. Mówiłam, że miałam zostać góra dwa tygodnie? Zostałam na dwa miesiące.

Zobaczyłam go, kiedy odganiał kury spod stodoły. Serio. W jednej ręce trzymał grabie, w drugiej wiadro, a na sobie miał sprany podkoszulek, stare spodnie i gumowce. Takie zielone, które pamiętałam jeszcze z dzieciństwa. Dokładnie takie same niegdyś nosił mój ukochany dziadek.

Pomyślałam: „Gumowce? Lena, naprawdę? No gdzie ty trafiłaś? Co to w ogóle za świat, gdzie ludzie ani trochę nie przejmują się, co mają na sobie?”.

A potem spojrzałam na niego drugi raz. Był wysoki, pod koszulką wyraźnie rysowały się mięśnie, a przydługie włosy, które dawno chyba nie widziały fryzjera, niesfornie zachodziły mu na oczy. On je cały czas odgarniał jakimś takim niecierpliwym ruchem. Zupełnie jakby to od tych włosów zależało jego dalsze być albo nie być.

Gumowce mi już nie przeszkadzały

Miał na imię Kuba. Mieszkał dosłownie kilka domów dalej. Mgliście przypominałam go sobie z czasu letnich wakacji. Wtedy jednak bawiłam się głównie z kuzynkami i zupełnie nie zwracałam uwagi na starszych chłopaków z okolicy, którzy przezywali nas od smarkul i mieli swoje własne sprawy, do których dla nas nie było wstępu.

Okazało się, że Jakub pomagał rodzicom w gospodarstwie i, w przeciwieństwie do mnie, miał się gdzie spieszyć. Ziemia do obrobienia, zwierzęta do nakarmienia, ciągniki, maszyny, grządki do plewienia, pole. Wszystko miał zaplanowane w swojej głowie, jakby życie nie potrzebowało kalendarza, aplikacji przypominających o ważnych spotkaniach, tabelek z rzeczami do zrobienia. Ba, jakby nawet nie istniał smartfon – moje główne narzędzie, bez którego praca w naszej agencji reklamowej zwyczajnie byłaby niemożliwa.

Kiedyś wpadłam na niego przez zupełny przypadek. A może nie? Może to los specjalnie sprawił, że akurat tego dnia zapomniałam kluczy i siedziałam na ławce przed domem babci, marząc o większym sensie życia?

Kuba przechodził akurat obok. Skinął uprzejmie w moją stronę głową i powiedział:

Ty chyba nie stąd?

– Nie. Z miasta – odpowiedziałam mechanicznie. – No wiesz, uciekinierka – dodałam.

Początkowo było tylko zdziwione uniesienie brwi. Później szeroki uśmiech i krótka rozmowa. I tak wszystko to się zaczęło. To, czyli najpiękniejsza znajomość w moim dotychczasowym życiu.

Pokochałam tę wiejską stodołę

Za stodółką jego dziadka, której nikt już nie używał do niczego, poza składowaniem starej maszyny do młócenia zboża i jakichś rupieci, spotykaliśmy się wieczorami. Mówił, że tam nikt nie zagląda.

Nie było jak z bajki, nie było romantycznie. Z daleka dobiegał dość nieprzyjemny zapach gnoju z pobliskiego obornika. Nie było gdzie wygodnie usiąść, trawa kłuła mnie przez cienką sukienkę, a nad głowami latały nam całe chmary komarów. Żadne tam sielskie klimaty rodem z Harlequinów. Ale było cicho. Bardzo cicho. I prawdziwie.

Rozmawialiśmy o wszystkim. On opowiadał mi o swoim gospodarstwie. O tym, ile kosztuje dobry traktor, a ile maszyny. O konieczności modernizacji wszystkiego, aby prowadzenie gospodarstwa w ogóle było opłacalne. I o targach rolniczych w Poznaniu. Ja o biurze, dedline’ach, klientach premium, briefach, spotkaniach na czacie i managerze stojącym wiecznie nad głową.

Śmialiśmy się, że żadne z nas nie rozumie tego drugiego, ale jakoś chcemy dalej się słuchać.

To było jak zakazany owoc

Babcia ostrzegała mnie przed nim. Bo Kuba był „synem tej N., co to zawsze wszystko wie najlepiej”.

– Dziecko, to wredna baba i plotkara, jakiej świat nie widział. Czego nie usłyszy, to sobie dopowie i rozniesie po całej wsi. Na widok tej baby wiele osób przechodzi na drugą stronę drogi, w obawie, że obrobi im tyłek. I ty niby chcesz mieć taką teściową? – zakończyła, zupełnie jakbyśmy z Kubą już planowali ślub i życie pod jednym dachem z jego wścibską matką.

W końcu na pomoc wezwała moją matkę. Ta wysłała mi wiadomość: „Nie wiąż się z kimś ze wsi. To nie twoje środowisko”. Brzmi jak cytat z kiepskiej telenoweli? Może. Ale mnie zabolało.

Nasze spotkania stały się bardziej tajne niż romantyczne. Telefon miałam wyciszony, żebym przypadkiem nie zdradziła się SMS-em. Umawialiśmy się gestami, spojrzeniami, czasem przez kartkę wetkniętą w ogrodzenie.

Widywaliśmy się coraz częściej. I coraz trudniej było mi udawać, że to nic takiego. Przyznaję szczerze: na początku to miała być jedynie odskocznia. Miła rozrywka podczas pobytu na wsi. W końcu też mi się coś należało od życia po tych trudnych przejściach z Łukaszem i pracą, prawda?

Ale nawet się nie spostrzegłam, gdy zaczęłam traktować Jakuba bardzo poważnie. Przez te kilka tygodni, kiedy pachniała łąka i wiatr przeganiał chmury, czułam, że naprawdę żyję, a nie jedynie wypełniam jakiś plan wpisany w kalendarz życia.

Rozumieliśmy się bez słów

To był piątek, ostatni tydzień mojego pobytu. Dostałam telefon z mojej agencji w Warszawie. Zaproponowali mi powrót, lepsze stanowisko, nowy projekt. Czułam, że to dobry ruch. Rozum krzyczał, żebym jechała czym prędzej. Serce podpowiadało coś zupełnie innego.

Spotkaliśmy się jak zwykle za stodołą. Kuba usiadł obok mnie i milczał. Długo. W rękach miał dwa jabłka. Dał mi jedno i zapytał:

Wracasz?

Skinęłam głową. Cicho. Jakbym bała się, że głosem wypowiem coś, co mnie złamie.

Będziesz żałować?

– Już żałuję.

Nie pocałowaliśmy się wtedy. Nie przytulił mnie, nie obiecał niczego. Tylko spojrzał w taki sposób, że wiedziałam. Wiedziałam, że i on żałuje. Ale życie to nie bajka. Czasem trzeba wybrać rozum. Czasem trzeba odejść.

Od tamtej pory minęły trzy miesiące. Siedmiodniowy tydzień pracy, korki, raporty i kawa z mlekiem owsianym. Przez większość czasu jest w porządku. Znowu wczułam się w swoje życie. Wróciłam do swojego znanego kieratu. Ale czasami wieczorem, zamykając laptopa, myślę o zapachu trawy i śmiechu Kuby. O jego starym traktorze i o tej całej walącej się stodole.

I wiem jedno. Tam, w tej dziurawej stodole, pachnącej sianem, kurzem i gnojem, byłam najszczęśliwsza. Bo może czasami szczęście nie ma filtrów? Bo ma gumowce, wiadro i serce, którego nie trzeba udawać. I co ja mam teraz zrobić?

Lena, 33 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama