Reklama

Kolacja, jak zwykle – szybka, cicha, zmęczona. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie z Tomkiem, każde z głową w swoim talerzu. On skrolował coś na telefonie, ja wpatrywałam się w talerz z kaszą i warzywami, które jeszcze kilka miesięcy temu uznałabym za luksus. Odkąd zaczęliśmy oszczędzać na nasze wymarzone mieszkanie, wszystko smakowało jak wyrzeczenie.

– Wiesz, może dobrze, że wtedy pożyczyliśmy im te pieniądze – odezwał się nagle Tomek.

Podniosłam wzrok. Czułam już, że to będzie ta rozmowa.

– W sensie? Dobrze dla kogo?

– No... dla nich. W sumie dla nas też. Pokazaliśmy, że nie jesteśmy pazerni. Rodzinie się pomaga, nie?

Wzruszyłam ramionami.

– Tomek, to było czterdzieści tysięcy. To nie jest, kurde, pożyczka na kebaba po imprezie.

– No wiem... Ale pamiętasz, jak się wtedy cieszyli? Mama aż się popłakała...

– I wszyscy się zgodziliśmy: to pożyczka. Powiedzieli, że jak tylko skończą remont kuchni, zaczną oddawać – dodałam spokojnie. Ale w środku mnie nosiło.

Bo zaczynałam przeczuwać, że to się nie wydarzy. Że spokój ducha, który wtedy czułam, był tylko tymczasowy.

Pierwsze nieporozumienie

Zebrałam się w sobie przez kilka dni. Niby nic wielkiego, a jednak czułam się, jakbym miała zainicjować wojnę. W końcu wpadłam do nich po pracy – z torbą z owocami i najbardziej sztucznym uśmiechem, na jaki było mnie stać.

Barbara siedziała w kuchni i kroiła ogórki do słoików.

– Dzień dobry, kochana! – ucieszyła się teatralnie. – A cóż to za wizyta?

– Wpadłam pogadać. Na chwilę – powiedziałam, stawiając siatkę na stole.

Usiadłam naprzeciw niej, z sercem tłukącym się jak oszalałe. Spojrzała na mnie spod oka.

– Chodzi o te czterdzieści tysięcy – zaczęłam powoli. – Myślałam, że może porozmawiamy o spłacie pierwszej raty. Minęło już trochę czasu…

Barbara oderwała wzrok od ogórków. Wzięła do ręki ręcznik papierowy, starannie otarła dłonie. A potem się uśmiechnęła – tak, jak się uśmiecha ktoś, kto za chwilę powie coś, co zupełnie wytrąci cię z równowagi.

– Ależ Paulinko… Myślałam, że to był prezent. Tacy byliście wtedy mili. Mówiliście, że nie chcecie, żebyśmy się martwili.

Zamarłam.

– Prezent? Nie… To była pożyczka. Rozmawialiśmy o tym. Tomek też był.

– Oj, kochanie, nie czepiaj się teraz słów – machnęła ręką. – Przecież wy dobrze zarabiacie. Nam takie pieniądze to jak tlen. My się już na kredytach sparzyliśmy.

– Ale to nie był żaden prezent – powiedziałam ostrożnie, choć czułam, jak narasta we mnie gniew. – Przysłałam wam przelew z mojego konta. Nie wpisałam tam: „darowizna z miłości”.

– Oj, nie kłóćmy się o pieniądze – mruknęła. – W końcu jesteśmy rodziną.

Wyszłam od nich z pustym spojrzeniem. Czułam, jakbym została właśnie okradziona z czegoś więcej niż pieniędzy. Z godności.

Tomek „nie chciał robić afery”

Wróciłam do domu w milczeniu. Tomek siedział w salonie, wpatrzony w telewizor, ale wystarczyło jedno spojrzenie, żebym wiedziała – wiedział, że coś się stało.

– Byłam u twoich rodziców – rzuciłam.

– Aha. I?

– Twoja matka powiedziała, że… te pieniądze to był prezent.

Tomek zmarszczył brwi i odwrócił się do mnie powoli.

– Jak to… prezent?

– Tak po prostu. „Nie kłóćmy się o pieniądze, przecież jesteśmy rodziną”. A ty byłeś przy tym, Tomek. Słyszałeś, jak mówiliśmy, że to pożyczka.

– No tak… Ale może oni... nie zrozumieli? Wiesz, starsi ludzie, może źle to odebrali...

– Że niby co? Że przelaliśmy im czterdzieści tysięcy z własnych oszczędności, „bo tak”? Bez słowa?

Zamilkł. Zerknął gdzieś w bok, unikając mojego wzroku.

– Tomek, błagam cię. Nie mów mi, że ty też zaczynasz się wycofywać.

– Nie wycofuję się! – uniósł głos. – Po prostu... to moi rodzice. Nie chcę robić z tego afery. Może po prostu... nie pamiętają?

– Ale mnie mają w pamięci. I z nas się śmieją. Już zaczynają przy rodzinie opowiadać historyjki, jak to „Paulinka dała się naciągnąć”.

Tomek zamilkł. Po raz pierwszy w życiu poczułam, że jestem w tym domu sama.

– Wiesz co? – powiedziałam chłodno. – Jeżeli nie potrafisz powiedzieć swoim rodzicom prawdy, to znaczy, że chyba nie jesteśmy po tej samej stronie.

Nie odpowiedział. Patrzył w podłogę, jakby to ona miała rozwiązać tę sytuację za niego.

„Paulinka to nie dziewczyna dla Tomka”

Justyna zorganizowała rodzinne spotkanie z okazji urodzin swojego syna. Typowa domówka – plastikowe talerzyki, pizza z sieciówki i oranżada udająca prosecco. Tomek kazał mi iść, „żeby nie robić dramatu”. Poszłam, bo chciałam spojrzeć im wszystkim w oczy. Chciałam zobaczyć, jak łatwo będzie im powtarzać swoje kłamstwa w mojej obecności.

Nie musiałam długo czekać.

– No i jak tam, młodzi? – zagaiła Justyna, podając mi kawałek tortu. – Odzyskaliście już może te swoje pieniążki? Czy to nadal inwestycja w wieczne „nieoddanie”?

Roześmiała się pierwsza, a za nią jej mąż, a potem… Barbara.

– Oj, przestań, Justynka, bo się Paulinka zdenerwuje – udawała zatroskaną. – Przecież to był prezent z serca! A że teraz zaczęli liczyć, no cóż... młodzi są, to jeszcze się uczą, jak działa rodzina.

– To nie był prezent – powiedziałam. Cicho, ale dobitnie.

W pokoju na chwilę zapadła cisza. Ktoś przegryzał paluszka, ktoś inny nerwowo mieszał herbatę.

– Dobrze wiesz, że to była pożyczka. I że ustaliliśmy spłatę. Tomek był przy tym – dodałam, celując wzrokiem w męża, który siedział jak skamieniały.

Edward, teść, poklepał mnie po ramieniu z uśmiechem, który bardziej przypominał politowanie niż życzliwość.

Dzieciaki teraz to tylko pieniądze widzą. My to wszystko robiliśmy z miłości. A teraz? Same rozliczenia.

– Może i z miłości, ale z mojego konta – odpowiedziałam i wstałam.

Tomek ruszył za mną dopiero, gdy byłam już w przedpokoju.

– Po co to wszystko? – zapytał, jakby to ja rozwaliłam tę rodzinę.

Nie odpowiedziałam. Wyszłam. Za mną zostało tylko głuche:

– No, Justynka, a nie mówiłam? Paulinka to nie dziewczyna dla Tomka...

W takim razie pójdę do sądu

Siedziałyśmy z przyjaciółką w jej kuchni, jak za starych czasów. Milczałam. W końcu to ona odezwała się pierwsza.

– No dobra. Mów wszystko. Bez filtra.

– Po prostu czuję się jak idiotka – wykrztusiłam. – Daliśmy im kasę, a oni teraz udają, że nic się nie stało. I jeszcze się z nas śmieją. Publicznie. A Tomek? On się zachowuje, jakby to była moja wina, że pamiętam umowę, której rzekomo nie było.

Basia skinęła głową ze zrozumieniem, ale w jej oczach nie było zaskoczenia.

– Ty naprawdę myślałaś, że oni ci to oddadzą?

– Przecież się umawialiśmy! Normalnie, jak dorośli ludzie. Bez papierów, ale ze świadkiem – Tomkiem!

Basia wypiła łyk herbaty i westchnęła.

– Słuchaj, Paulina. Jeśli Tomek nie stanie po twojej stronie, to musisz stanąć po swojej. I nie, nie mówię ci, żebyś się rozwodziła. Ale może czas, żebyś ich postawiła do pionu. Sama. Z dokumentem. Albo… z pozwem.

Spojrzałam na nią, jakby nagle powiedziała coś, czego od miesięcy sama nie umiałam wypowiedzieć na głos.

– Mam iść do sądu? Z rodziną?

– A oni są jeszcze twoją rodziną?

To pytanie mnie zmroziło. Wróciłam do domu i długo patrzyłam w sufit, zanim zasnęłam. Nazajutrz rano wstałam, ubrałam się jak na rozmowę kwalifikacyjną i wyszłam. Bez słowa. Wiedziałam, gdzie jadę.

Do ludzi, którzy zrobili ze mnie naiwną idiotkę.

Postawiłam teściom ultimatum

Drzwi otworzyła Barbara. Ubrana w fartuch, z zapachem pieczonego sernika wokół siebie. Gdy mnie zobaczyła, mina jej nieco zrzedła.

– Paulinko… nie spodziewałam się. Tomka nie ma.

– Przyszłam do was. Sama. Tomek nie musi już być pośrednikiem.

Weszłam do środka bez zaproszenia. Edward siedział w fotelu i udawał, że właśnie zasnął. Otworzył jedno oko, gdy mnie usłyszał, ale nie wstał.

– Chcę jasnej odpowiedzi – powiedziałam twardo. – Czy zamierzacie oddać te pieniądze, czy mam iść do sądu?

Barbara spojrzała na mnie długo, jakby oceniała, czy naprawdę mam odwagę.

– Dziewczyno, rób, co chcesz. Ale przysięgam ci – nikt ci nie uwierzy. W rodzinie wszyscy wiedzą, że to był prezent. I że jesteś teraz… no cóż… roszczeniowa.

Edward mruknął spod wąsa:

– I ciekawe, jak się Tomek wtedy poczuje. Jak twoje „procesy” rozwalą mu rodzinę.

To nie ja mu ją rozwalam. Wyście to zrobili. I nie łudźcie się – mam potwierdzenie przelewu, mam korespondencję, mam świadka. A jeśli Tomek się nie przyzna, to znaczy, że nie jest mężczyzną, tylko waszym przedłużeniem.

Odwróciłam się na pięcie i wyszłam. Serca już mi nie waliło. Byłam zbyt wściekła na to, żeby się bać.

W domu Tomek siedział przy stole, jakby czekał. Chyba już wiedział, gdzie byłam.

– Po co tam szłaś? – zapytał cicho.

– Bo ty nigdy nie pójdziesz.

Milczał. A ja... ja już wiedziałam, co dalej. Wierzę, że pójdą po rozum do głowy. A jeśli nie, to stracą więcej, niż im się wydaje.

Paulina, 30 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama