Reklama

Nigdy nie byłem typem człowieka, który odwraca się od rodziny w potrzebie. Wychowano mnie w przekonaniu, że bliscy są ważniejsi od pieniędzy. Kiedy więc teść zadzwonił z prośbą o pożyczkę, nie wahałem się ani chwili. Nie sprawdzałem, nie dopytywałem – zaufałem, bo przecież to ojciec mojej żony. Wydawało mi się wtedy, że takie gesty cementują rodzinne więzi. Byłem przekonany, że to tylko formalność, że wszystko niedługo wróci na swoje miejsce. Ale z każdą kolejną rozmową i każdą niezapłaconą ratą zaczynałem rozumieć, jak bardzo się pomyliłem. I jak łatwo można stracić nie tylko pieniądze.

Zawsze chciałem być w porządku

Zawsze starałem się żyć tak, żeby móc spojrzeć sobie w oczy. Nie chodzi o jakieś bohaterstwo – raczej o przyzwoitość. Bycie w porządku wobec ludzi. Zwłaszcza wobec rodziny. Dlatego kiedy teść zadzwonił do mnie w czwartek wieczorem, nie przewróciłem oczami, tylko z ulgą odebrałem telefon. Rzadko się odzywał, a jeśli już – to krótko i konkretnie.

– Cześć, Andrzej. Masz chwilę? – zaczął.

– Zawsze, panie Zbyszku – odparłem. – Co się dzieje?

– Nie lubię tak… ale mam sprawę. Pieniężną. Taką awaryjną.

Na początku nie chciał mówić, o co dokładnie chodzi. Pokrętnie tłumaczył, że „okazja życia”, że „trzeba szybko działać, bo przepadnie”. Brzmiało to jak z taniej reklamy, ale nie miałem wtedy serca dociekać. Zwłaszcza że dodał:

– Zwrócę ci wszystko najpóźniej za trzy miesiące. Uczciwie. Masz moje słowo.

Nie wiem, czy wtedy zawahałem się choćby przez sekundę. W końcu to ojciec mojej żony. Człowiek, który pożyczył mi swoją córkę na całe życie – jak mógłbym mu teraz odmówić? Poza tym znałem go. Wiedziałem, że całe życie pracował, nie był żadnym lekkoduchem. Uznałem, że skoro on prosi, to znaczy, że naprawdę musi. Jeszcze tego samego wieczoru zrobiłem przelew. Dziesięć tysięcy złotych. Bez umowy. Bez zabezpieczenia. Z czystej, rodzinnej solidarności.

Pierwszy zły sygnał

Minął miesiąc. Potem drugi. I cisza. Nie zadzwonił, nie napisał, nie rzucił choćby żartem w stylu „no, powoli ci oddaję – duchowo”. Z początku nie chciałem się narzucać. W końcu umówiliśmy się na trzy miesiące. Ale gdzieś w głowie zaczęła kiełkować niepewność. Bo widzisz, to nie był pierwszy raz, kiedy ktoś mnie „zapomniał” spłacić. Może dlatego tym razem miałem nadzieję, że skoro to rodzina, będzie inaczej.

Trzeciego miesiąca nie wytrzymałem. Zadzwoniłem. Odebrał dopiero za trzecim razem, z westchnieniem.

– O, Andrzej! Co tam słychać?

– W porządku – odpowiedziałem. – Chciałem zapytać, czy pamięta pan o tej pożyczce. Miało być na trzy miesiące…

– No jasne, że pamiętam – rzucił szybko. – Spokojnie, Andrzejku. Wszystko mam pod kontrolą. Tylko teraz trochę się przesunęło. Wiesz, miałem dostać zwrot z inwestycji, ale kontrahent mi się opóźnił. To naprawdę kwestia dwóch, może trzech tygodni.

– Aha. Czyli na koniec miesiąca?

– Maksymalnie.

Starałem się nie dać po sobie poznać, jak bardzo mnie to zaniepokoiło. Może to rzeczywiście było tylko przesunięcie? W końcu nie każdy zaraz kombinuje. Ale w środku coś mi zaczęło zgrzytać. Może ton głosu? Może ta jego przesadna swoboda? Kiedy się rozłączyłem, siedziałem przez chwilę w milczeniu. Wiedziałem, że coś się zaczyna. Tylko jeszcze nie byłem pewien co. I czy jestem na to gotów.

Chwila zamienia się w wieczność

Minął kolejny miesiąc. Tym razem nie zadzwoniłem. Czekałem. Obiecał, że „maksymalnie” do końca miesiąca odda. Ale kiedy na moim koncie nie pojawiła się nawet złotówka, a z jego strony nie padło ani słowo, poczułem coś, czego wcześniej nie znałem – złość wymieszaną z zażenowaniem. Bo ja się wstydziłem. Wstydziłem się, że dałem się wciągnąć. Że dałem się nabrać. Że komuś zaufałem i teraz zostałem z ręką w nocniku.

Gdy w końcu zadzwoniłem, nie odebrał. Napisałem wiadomość. Krótką. Konkret.

Panie Zbyszku, minął termin spłaty. Proszę dać znać, kiedy mogę liczyć na przelew.

Cisza. Dopiero trzy dni później dostałem SMS-a. Bez powitania, bez podpisu.

Przepraszam, mam teraz bardzo trudną sytuację. Ale wszystko oddam. Daj mi jeszcze trochę czasu.

I wtedy zaczęło do mnie docierać. Że to nie jest chwilowy poślizg. Że ja tych pieniędzy mogę już nie zobaczyć. Że człowiek, którego traktowałem jak ojca, właśnie w najlepsze mnie ignoruje, bo wygodniej mu udawać, że nic się nie stało. Zacząłem analizować. Przypominać sobie rozmowy, ton głosu, spojrzenia. Zaczynałem widzieć, co wcześniej przegapiłem. I nie mogłem uwierzyć, że ktoś tak bliski może tak gładko przejść nad cudzym zaufaniem.

Wieczorem usiedliśmy z żoną na kanapie. W milczeniu. Oglądaliśmy jakiś film, ale oboje wiedzieliśmy, że nie o fabułę chodzi. W końcu zapytała:

– Tata ci oddał?

– Jeszcze nie – odpowiedziałem. I nic więcej nie trzeba było mówić.

Między lojalnością a rozsądkiem

Zuzanna długo nie komentowała sprawy z ojcem. Myślę, że liczyła, że to się jakoś samo rozwiąże. Że Zbigniew się ogarnie i nie będzie trzeba wybierać, po której jest się stronie. Ale z każdym tygodniem coraz wyraźniej widziałem, że coś w niej pęka. Nie chodziła już do niego tak chętnie. Unikała tematów rodzinnych. A gdy w końcu usiadła przy stole i zaczęła rozmowę bez żadnych wstępów, wiedziałem, że to się w niej długo zbierało.

– Andrzej, ja wiem, że on cię zawiódł. I wiem, że powinieneś się złościć. Ale to mój ojciec...

Patrzyła na mnie ze ściśniętym gardłem. I choć mówiła spokojnie, jej dłonie zdradzały napięcie – bawiła się rękawem swetra, jakby próbowała zetrzeć z siebie cały ten wstyd.

– Zuza, ja nie chcę, żebyś wybierała między mną a nim. Naprawdę. Tylko... nie udawajmy, że nic się nie stało.

– Ale co mam zrobić? Zadzwonić i nakrzyczeć? Powiedzieć: „Tato, jesteś złodziejem”? To mnie rozszarpie od środka!

Nie odpowiedziałem od razu. Wiedziałem, że dla niej to nie była prosta sprawa. Dla mnie też nie. Ale miałem dość trzymania w sobie tej mieszanki gniewu, rozczarowania i bezsilności. I miałem dość udawania, że Zbigniew to dalej nasza rodzina, skoro traktował mnie jak bankomat bez kodu PIN.

– Nie chcę od niego prezentów na święta. Nie chcę rozmów o pogodzie. Chcę, żeby zachował się jak facet i oddał to, co pożyczył – powiedziałem w końcu.

Zuzanna tylko kiwnęła głową. Bez słowa. Wtedy zrozumiałem, że w środku już wybrała. Tylko jeszcze nie potrafiła tego powiedzieć głośno.

Prawda, która rozrywa więzy

To miało być zwykłe, niedzielne spotkanie u teściów. Obiad, kawa, ciasto. Udawanie, że wszystko gra. Zuzanna nalegała, żebyśmy poszli – „dla mamy, nie dla niego” – powiedziała. I poszliśmy. Ja z twardą szczęką, ona z przyklejonym uśmiechem. Teść był jak zawsze – serdeczny, głośny, niby rozluźniony. Jakby nie wisiało między nami coś tak ciężkiego, że aż trudno oddychać. Dopiero po obiedzie, kiedy kobiety poszły do kuchni, a my zostaliśmy sami w salonie, zdecydowałem się odezwać.

– Panie Zbyszku, ile jeszcze mam czekać?

Spojrzał na mnie zaskoczony. Przez chwilę udawał, że nie wie, o co chodzi. Potem westchnął teatralnie i rozłożył ręce.

– Andrzej, no przecież mówiłem... Mam trudny czas. Nie chcę, żebyś myślał, że cię olałem.

– A co mam myśleć, skoro nawet nie raczysz się odezwać?

– No dobra. Prawda jest taka, że nie mam z czego oddać. Pieniądze poszły... i się nie zwróciły. Ale przecież jesteśmy rodziną, prawda?

Rodziną. To słowo wybuchło mi w głowie jak petarda. W tamtej chwili pojąłem, że dla niego „rodzina” to hasło wytrych. Tarcza, za którą chowa się, kiedy coś zawali. Wstałem od stołu.

– Wiesz co? W rodzinie się ufa. Ale to działa w obie strony. Nie mam już złudzeń.

Kiedy wracaliśmy do domu, Zuzanna nie mówiła nic. Dopiero w przedpokoju, zdejmując płaszcz, spojrzała mi w oczy.

– Masz rację. On mnie też zawiódł.

Lekcja, którą przypłaciłem zaufaniem

Po tej rozmowie z teściem nie było już powrotu do „przedtem”. Nie zrobiłem awantury, nie wykrzyczałem mu, co o nim myślę – ale coś we mnie się zamknęło. I zostało tak do dziś. Nie odzyskałem tych dziesięciu tysięcy. Nie dostałem przelewu, ani nawet przeprosin. Z czasem przestał odbierać moje telefony. Może myślał, że sprawa się przedawni. Może rzeczywiście nie miał z czego oddać, ale bardziej bolało mnie to, że nawet nie próbował porozmawiać jak człowiek. Ukrył się za milczeniem, zostawił mnie z problemem, który sam stworzył.

Zuzanna długo to w sobie dusiła. Najpierw próbowała udawać, że nie boli. Potem przyszło rozczarowanie, potem wstyd. A na końcu – złość. Ale nie na mnie. Na ojca. Za to, że zmusił ją do bycia między młotem a kowadłem. Że odebrał jej komfort bycia córką bez poczucia winy. Dziś nasze relacje z teściami są chłodne, zdystansowane. Rozmawiamy od święta, wymieniamy się grzecznościami. Teść wciąż nie oddał, ale teraz już nawet nie udaje, że planuje. Czasem myślę, że dla niego bardziej niewygodne byłoby przyznać się do winy niż oddać sam dług.

Ta sytuacja wiele mnie nauczyła. Już wiem, że rodzina to nie zawsze gwarancja uczciwości. Że serce trzeba czasem uciszyć, żeby nie zagłuszyło rozsądku. Że są ludzie, którzy nigdy nie powinni dostać od ciebie drugiej szansy – nie dlatego, że ich nienawidzisz, ale dlatego, że już ich znasz.

Andrzej, 39 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama