Reklama

Odkąd pamiętam, byłem raczej ostrożny, jeśli chodzi o pieniądze. Pracuję w branży IT, mam stabilną pracę i od kilku lat systematycznie odkładam na wkład własny do mieszkania. Nie ryzykuję, nie szastam kasą na prawo i lewo. Cenię sobie spokój, jak również przyjaźń z Robertem. Znamy się od podstawówki. On zawsze był bardziej odważny i żywiołowy. Kiedy poprosił mnie o pożyczkę – pięćdziesiąt tysięcy złotych – długo się wahałem. Ale patrząc mu w oczy, uznałem, że przecież przyjacielowi się ufa. Obiecał zwrot za miesiąc.

Po miesiącu nadal nie miałem pieniędzy

– Hej, Robert, dzwonię tylko zapytać, jak tam, no wiesz, te pieniądze – zagaiłem niepewnie, starając się, by brzmieć neutralnie.

– A, Paweł, siema! Słuchaj, właśnie miałem do ciebie dzwonić! – rzucił tonem, jakby nic się nie działo. – Są drobne opóźnienia, ale wszystko pod kontrolą. Już miałem kasę u siebie, ale wiesz, klient się obsunął z przelewem. Klasyka.

– Czyli kiedy możesz oddać?

– Daj mi jeszcze dwa tygodnie. Naprawdę, ogarniam temat. Nie martw się, bracie.

Nie martw się, bracie. Znałem ten ton. Taki sam, jak wtedy, gdy w liceum zapewniał mnie, że zdążymy na ostatni autobus po imprezie, a potem tułaliśmy się pieszo przez pół miasta. Ale wtedy chodziło o kilkadziesiąt minut, nie o moje życiowe oszczędności.

Odłożyłem telefon i poczułem ucisk w żołądku. Minął miesiąc. Dokładnie trzydzieści jeden dni od dnia, w którym przelałem Robertowi pięćdziesiąt tysięcy złotych. Nie podpisałem żadnej umowy. Żadnych zabezpieczeń. Ufałem.

Wtedy wydawało mi się, że to oczywiste. Znamy się od dziecka. Jeśli nie można ufać najlepszemu przyjacielowi, to komu?

Na razie nikomu o tym nie mówiłem. Ani siostrze, ani współpracownikom. Czułem się zażenowany, że dałem się wciągnąć w coś takiego. Czasem sam przed sobą udawałem, że to przecież chwilowe. Że Robert odda. Ale w głowie już coś zaczęło się niepokojąco się tlić. Może jednak popełniłem błąd?

Agnieszka mogła mieć rację

– Pożyczyłeś mu ile?! – głos Agnieszki podskoczył o kilka tonów, a jej brew uniosła się wysoko ponad oprawkę okularów.

– Ciszej… – syknąłem. – Nie musisz krzyczeć.

– Nie krzyczę – odparła z pozornym spokojem. – Ale serio, Paweł… pięćdziesiąt tysięcy złotych?! Robertowi?!

Wzruszyłem ramionami, nie wiedząc, jak się bronić.

Przecież go znasz. Od dzieciaka się przyjaźnimy. Obiecał, że odda po miesiącu. To nie było jakąś fanaberią. Miał konkretny plan.

– Paweł... On zawsze ma plan. I zawsze coś mu „nie wypala” – prychnęła. – Pamiętasz, jak miał robić ten start-up? I jak go porzucił po trzech miesiącach, bo „to nie jego vibe”? Albo te jego cudowne inwestycje w kryptowaluty?

– Tym razem to coś innego – powiedziałem cicho, sam nie do końca w to wierząc.

Agnieszka odchyliła się na krześle, patrząc na mnie z politowaniem.

– Jesteś naiwny. I wiem, że tego nie chcesz słyszeć. Ale przyjaźń nie daje nikomu prawa do wyciągania od ciebie takich pieniędzy. Bez papierów? Bez niczego?

On nie jest obcym człowiekiem. Przecież sama mówiłaś, że…

– Mówiłam, kiedy pożyczał od ciebie trzy stówy na naprawę auta. A nie pięćdziesiąt tysięcy!

Gdzieś głęboko, po raz pierwszy dopuściłem do siebie myśl, że Agnieszka może mieć rację. Ale jak przyznać, że najlepszy przyjaciel mnie oszukał?

Nie wierzyłem w to, co słyszę

Spotkaliśmy się w jego ulubionej knajpie na Grochowie. Robert spóźnił się dwadzieścia minut, jak zwykle. Przyszedł z uśmiechem, jakbyśmy mieli pogadać o starych czasach.

– No siema, bracie! – rzucił, przybijając mi piątkę. – Dawno się nie widzieliśmy!

Nie odpowiedziałem uśmiechem. Po chwili sam się zorientował, że atmosfera jest gęsta.

– Co jest?

Chcę konkretów, Robert. Kiedy oddasz pieniądze?

Zamarł na sekundę. Oparł się o stół, westchnął ciężko.

– Paweł… Nie mam ich.

– Co to znaczy: nie mam? – spytałem lodowato. – Przecież miałeś oddać miesiąc temu.

– Wiem. I chciałem. Naprawdę chciałem… – zaczął mamrotać. – Ale zainwestowałem. Miał być szybki zwrot, wszystko wydawało się pewne.

– W co?

– W fundusz. Kolega mnie wciągnął. Tam już paru znajomych zarobiło wcześniej…

– Jakaś piramida? – przerwałem mu, a on spuścił wzrok.

To nie miało tak wyglądać… – mruknął.

Poczułem, jak ogarnia mnie wściekłość.

– Czy ty kiedykolwiek miałeś zamiar mi to oddać, jeśli ten „fundusz” się nie uda?

Milczał.

– Robert, odpowiedz mi. Masz zamiar mi to oddać czy nie?

W końcu spojrzał mi w oczy. Widziałem w nich zmęczenie, ale też coś gorszego – pustkę.

– Nie wiem, stary. Naprawdę nie wiem.

Wyszedłem z lokalu, zostawiając go samego przy stole. Nie powiedziałem ani słowa na pożegnanie.

Nie byłem jedyny

– Paweł? Dobrze, że zadzwoniłeś – Karolina niemal od razu zgodziła się na spotkanie. Wyczułem w jej głosie coś więcej niż ciekawość – jakby czekała, aż ktoś wreszcie zapyta.

Usiedliśmy w małej kawiarni niedaleko jej pracy. Była powściągliwa, jak zwykle, ale nie zdążyłem jeszcze zamówić kawy, a już zadałem pytanie:

– Co Robert odwalał w ostatnich miesiącach?

Karolina wzruszyła ramionami i pokręciła głową z gorzkim uśmiechem.

– A co nie? Od ponad roku żył jakby w innym świecie. Ciągle mówił o „okazjach inwestycyjnych”, spotykał się z dziwnymi typami, robił prezentacje na laptopie, jakby rekrutował ludzi do jakiejś sekty. Myślałam, że to chwilowe. Ale potem zaczęły się pieniądze.

– Pożyczał?

– Od znajomych, rodziny. Obiecywał szybki zwrot, czasem nawet oddawał pierwsze raty. A potem znikał.

– Mnie też wciągnął – powiedziałem cicho.

Karolina spojrzała na mnie z żalem.

Wiedziałam, że to się źle skończy. Ale nikt nie chciał go słuchać. Robert był zawsze przekonujący. Taki urokliwy cwaniak. Ludzie mu wierzyli, nawet jak mówili, że to podejrzane.

– Czy ktoś jeszcze go szuka?

– Kilka osób próbowało. Jedna dziewczyna napisała mu na Facebooku, że zgłosi sprawę na policję. Zablokował ją.

Oparłem się o krzesło, czując, jak coś we mnie się zaciska.

– Czyli nie byłem wyjątkiem.

– Nie, Paweł. Ty po prostu byłeś ostatni.

Nie był już dla mnie ważny

Spotkaliśmy się w parku. Sam zaproponował, żebym dał mu jeszcze szansę. Napisał, że „chce pogadać jak człowiek”. Zgodziłem się, choć nie wiem po co. Może potrzebowałem zamknąć tę sprawę z jego udziałem.

– Paweł, serio, nie chciałem cię postawić w takiej sytuacji – zaczął od razu. – Wiem, że to wygląda źle, ale ja naprawdę wierzyłem, że to wypali.

– Nie chodzi już o pieniądze – przerwałem mu. – Chodzi o to, że mnie okłamałeś. Że udawałeś, że masz plan, że wszystko będzie dobrze. A nie miałeś nic.

– Wszyscy tak robią – odparł z rozbrajającą szczerością. – Próbowałem się wybić. Zawsze ty miałeś stabilną robotę, porządek, a ja wiecznie kombinuję. Chciałem to zmienić.

– I pomyślałeś, że użyjesz do tego mnie?

Zamilkł. Patrzyłem na niego i już nie widziałem starego kumpla z podstawówki, który ratował mnie z opresji na boisku. Widziałem faceta, który szuka okazji, żeby się podnieść, nawet jeśli musi przy tym kogoś podeptać.

– Wiesz co? – powiedziałem spokojnie. – Już niczego od ciebie nie chcę. Nie oddawaj tych pieniędzy. Traktuj to jako prezent pożegnalny.

– Paweł…

– Nie. Koniec. Tylko błagam, nie próbuj wracać, jak znowu ci się wszystko posypie.

Odwróciłem się i odszedłem. Było mi niedobrze. Ale w środku pojawiło się też coś innego. Cisza, jak po przejściu burzy.

Cena zaufania

Nie odzyskałem pieniędzy. Nie wiedziałem, czy chcę to gdzieś zgłaszać. Być może to zrobię. Ale to nie to bolało mnie najbardziej. Pięćdziesiąt tysięcy złotych można odrobić. Straciłem przekonanie, że między nami była prawdziwa przyjaźń.

Do tej pory sądziłem, że relacje są ponad wszystko. Że jak się zna kogoś dwadzieścia lat, to musi to coś znaczyć. Ale dziś wiem, że nawet wieloletnia znajomość nie daje gwarancji, że człowiek cię nie wykorzysta. Że nie zobaczy w tobie wygodnej przystani, z której można się odbić wyżej.

Agnieszka miała rację. To dzięki niej jakoś się pozbierałem. Najpierw była zła, później cierpliwa, ale przede wszystkim obecna. Wysłuchała, gdy wreszcie się przyznałem do wszystkiego. Nie oceniła, tylko powiedziała:

– Każdemu może się zdarzyć. Ale następnym razem pytaj innych, zanim zaufasz. Zaczęliśmy spędzać więcej czasu razem.

Z Robertem już się nie widziałem. Słyszałem tylko, że przeniósł się do innego miasta. Pewnie znów próbuje czegoś nowego, kolejnej „okazji życia”. Nie interesuje mnie to. Dziś znowu odkładam na mieszkanie. Zaufanie? Już nie rozdaje się go za darmo.

Paweł, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama