„Pożyczyłam teściowej pieniądze na nową pralkę. Chciałam mieć dobre serce, a skończyłam z pustym portfelem”
„Zatkało mnie. Obowiązek? Prezent? Przecież ona miała mi oddać pieniądze. A może i nie, ale... pożyczyłam jej z dobrej woli, a nie z poczucia obowiązku. Zaczęłam gotować się ze złości. Ale wiedziałam, że z teściową trzeba ostrożnie. Bo jedno słowo nie tak – i obraza majestatu gotowa. Nie miałam jednak zamiaru siedzieć cicho”.

- Redakcja
Była sobota rano, gdy teściowa zadzwoniła. Nieczęsto to robi, raczej woli pisać krótkie wiadomości, z których i tak trudno wyczytać emocje. Tym razem jednak dźwięk telefonu wyrwał mnie z zamyślenia, a na ekranie pojawiło się: Mama Michała. Czyli pewnie nic pilnego, ale odebrałam.
– Kalina, ta pralka, co mówiłam... już całkiem padła – oznajmiła mi teściowa bez większych ceregieli. – Wylewa wodę na całą łazienkę. Nie da się już tego łatać.
Nie powiedziałam nic od razu. Tej rozmowy się spodziewałam. Od miesięcy narzekała na ten sprzęt, a kiedy próbowałam zasugerować, żeby kupiła coś na raty, tylko się oburzała.
– To kup nową – powiedziałam po chwili, starając się brzmieć rzeczowo. – Przeleję ci pieniądze, oddasz mi, jak będziesz mogła. Albo i nie, mamo. To w końcu tylko pralka.
Pomyślałam wtedy, że zrobiłam dobrze. Że może się wreszcie do mnie przekona. Bo relacje z teściową... no cóż, nie były łatwe. Raczej poprawne, z dystansem. Ale potem dowiedziałam się czegoś, przez co aż się zagotowałam. I to dosłownie. Bo kiedy po kilku dniach weszłam do sklepu osiedlowego po chleb, pani Jadzia z warzywniaka rzuciła do mnie:
– A to dobrze, że tak się troszczycie o mamusię! Mówiła, żeście jej w końcu sprezentowali pralkę, bo przecież to obowiązek rodziny zadbać o starszą.
Zatkało mnie. Obowiązek? Prezent? Przecież ona miała mi oddać pieniądze. A może i nie, ale... ja jej to pożyczyłam z dobrej woli, a nie z poczucia obowiązku. Zaczęłam gotować się ze złości. Ale wiedziałam, że z teściową trzeba ostrożnie. Bo jedno słowo nie tak – i obraza majestatu gotowa. Nie miałam jednak zamiaru siedzieć cicho.
Byłam na nią zła
Wpadłam do niej bez zapowiedzi. W jednej ręce siatka z rogalikami, w drugiej – mój wewnętrzny wulkan.
– Kalinka, a co ty tu tak z rana? – zdziwiła się, otwierając drzwi.
– Chciałam pogadać, mamo – powiedziałam i przeszłam obok niej do kuchni. – Ale najpierw kawa i rogalik. Bo przecież „gość w dom” – rzuciłam z przekąsem.
Usiadłyśmy. Patrzyła na mnie czujnie, jakby już czuła, że coś się święci.
– Mówiłaś coś sąsiadkom o pralce? – spytałam, mieszając cukier w filiżance, jakby od tego zależał mój spokój.
– A co miałam mówić? – wzruszyła ramionami. – Że synowa mi załatwiła, bo się jej żal zrobiło starej kobiety bez sprzętu? Powiedziałam, że dostałam prezent. To przecież nie kłamstwo.
– Mamo, ale ja ci pożyczyłam kasę, a nie załatwiłam. Mówiłam, że oddasz, jak będziesz mogła. A teraz słyszę od Jadzi z warzywniaka, że niby to nasz obowiązek.
– No to co? – odparła spokojnie, jakby tłumaczyła przepis na ogórkową. – Nie mogę powiedzieć, że córka się postarała? To takie straszne?
– Nie chodzi o to, co powiedziałaś, tylko jak – warknęłam.
– Oj, Kalina... Przesadzasz. Ludzie i tak sobie dopowiedzą, co chcą. Lepiej, żeby myśleli, że masz serce, niż że jestem żałosną staruszką, co musi pożyczać.
Patrzyłam na nią i pierwszy raz miałam ochotę... po prostu wyjść bez słowa. Ale zostałam, bo przecież to mama.
Mąż tego nie rozumiał
Następnego dnia spotkałam sąsiadkę spod trójki. Nie zdążyłam nawet powiedzieć „dzień dobry”, a ona już zaczęła:
– Pani Kalinko, jak dobrze, że pani jest taka rodzinna. Teraz to mało kto myśli o teściowej. A ta pralka, co mama mówiła… cudo podobno! Mnie to dzieci nic nie kupują. Sama wszystko muszę fundować.
Zaciśnięte zęby. Uśmiech numer trzy – ten sztuczny, grzeczny, przez który nie prześlizgnie się ani jedna szczera emocja.
– Cieszę się, że działa – powiedziałam krótko i weszłam do klatki.
Wieczorem nie wytrzymałam i zadzwoniłam do męża.
– Twoja mama opowiada wszystkim, że załatwiliśmy jej pralkę z obowiązku, żeby się nie wygłupiła – wyrzuciłam z siebie jak kulę ognia. – Ludzie myślą, że jesteśmy jakąś instytucją charytatywną!
– Kalina, daj spokój... Ona tak ma. To starsza osoba. Musi sobie jakoś podnieść status. A ty się za bardzo przejmujesz.
– Czyli mam pozwolić, żeby robiła ze mnie idiotkę na oczach całej kamienicy? A co z moją kasą?
– Nie robi z ciebie idiotki, tylko trochę koloryzuje. Ludzie i tak zapomną.
Zamilkłam. A potem rzuciłam tylko:
– Jasne. Niech mówi, że i lodówkę jej fundujemy. A może jeszcze kuchenka na święta? Może coś jeszcze?
– Kalina… – westchnął. – Tylko proszę, nie rób z tego afery.
– Za późno, Michał. Afera już jest.
Chciałam to odkręcić
Mijały dni, a ja coraz więcej myślałam na ten temat. Uznałam, że musze postawić sprawę jasno. Pojechałam do teściowej.
– Trzeba to wyprostować – rzuciłam od progu. – Ludzie mają mnie za filantropkę. Przynajmniej tym razem nie za wariatkę, ale i tak mi to nie pasuje.
– Kalinka, nic takiego się nie stało – zaczęła się tłumaczyć. – Powiedziałam tylko, że dostałam.
– Ale dostałaś, bo nie chciałaś wziąć na raty, a ja chciałam ci pomóc! Pozyczyłam ci tę kasę, a ty tworzysz bajeczki, jakbyś dostała gwiazdkę z nieba. Ja potrzebuję tych pieniędzy. Nie teraz, ale wnajbliższej przyszłości.
– Oj, dziecko… – machnęła ręką. – Pralka działa, nikt nie umarł, to co się pieklisz?
– Pieklę się, bo mam dosyć tej gry.
– No ale Kalinko… Ludzie by się inaczej śmiali, że nie mam na sprzęt, że dzieci się mną nie interesują. Ty nie rozumiesz…
– Rozumiem aż za dobrze. Tobie nie chodziło o pralkę. Tylko o to, żeby się dobrze zaprezentować. A ja ci do tego byłam potrzebna.
– Ależ... – próbowała jeszcze.
– Dość. Albo powiesz sąsiadkom prawdę, albo ja to zrobię.
Zamilkła. Patrzyła na mnie długo. W końcu wycedziła:
– Dobrze, Kalina. Skoro już musisz być bohaterką, to bądź.
Zamarłam. Nie tego się spodziewałam.
Zrobiło mi się głupio
Wyszłam od niej w złym humorze. A przecież to ja miałam rację. Ja pomagałam. To moje pieniądze zasiliły jej nową pralkę. Ale w jej głosie było coś, co nie dawało mi spokoju. Nie złość. Coś gorszego – rozczarowanie. Nazajutrz po pracy postanowiłam zajrzeć do niej na chwilę. Bez emocji, tak po prostu.
– Mamo, masz chwilę? – zapytałam cicho, stojąc w progu.
Siedziała przy oknie z herbatą. Bez telewizora, bez radia. Tylko ta szara wełniana kamizelka i papcie w romby.
– Mam. Siadaj.
Usiadłam. Milczałyśmy przez chwilę.
– Nie chcę się kłócić, wiesz? – odezwałam się w końcu. – Tylko żeby było uczciwie. Chyba mi zależało, żebyś... powiedziała dziękuję. Tak zwyczajnie.
Zerknęła na mnie. Bez uśmiechu.
– To cię tak gryzło?
– Mhm. Nawet bardzo.
Pokiwała głową.
– Wiesz, Kalina… Przecież ja ci oddam te pieniądze. W głębi duszy po naszej rozmowie jednak myślałam, że nie będę musiała. Wtedy powiedziałaś: „mamo, to tylko pralka” i może faktycznie troche to zbagatelizowałam.
Zaniemówiłam.
– Bo tak to zawsze tylko: „Kalina, synowa”. „Kalina, żona mojego Michała”. A wtedy po raz pierwszy poczułam, że mogę być „mamą” naprawdę.
– Mamo… – powiedziałam cicho, bo w gardle już stała mi gula.
– I dlatego, jak zapytały sąsiadki, powiedziałam, że dostałam. Bo się chciałam pokazać.
Przełknęłam ślinę.
– No to może obie się zapędziłyśmy?
– Może. Ale jak chcesz, mogę powiedzieć Jadzi, że to była pożyczka. Albo dar. Ty zdecyduj.
Nie odpowiedziałam od razu.
Spojrzałam na nią inaczej
– Nie trzeba nic mówić – powiedziałam cicho. – Naprawdę, mamo. Może i się wkurzyłam, ale… teraz już trochę inaczej na to patrzę.
– Na co? – spytała z lekkim zdziwieniem.
– Na nas. Na to, jak próbujemy coś udowodnić innym. Ty chciałaś postawić się w lepszym świetle, a ja chciałam, żeby ludzie wiedzieli, że nie daję się wykorzystywać. A może wystarczy, że będziemy po prostu sobą.
Uśmiechnęła się delikatnie.
– No to może jednak coś z tej naszej wspólnej zgryzoty będzie.
– Może. Ale – dodałam, unosząc palec – nie opowiadaj już ludziom bajek. Albo chociaż daj znać, jak już wymyślisz jakąś nową wersję prawdy.
– Oj, Kalina. Ty to zawsze musisz mieć ostatnie słowo?
– Nie zawsze. Tylko wtedy, kiedy mam rację.
Roześmiała się. Tak szczerze, bez złośliwości. I pojawiła się ta śmieszna zmarszczka przy oku, którą Michał też ma. Zobaczyłam w niej wtedy nie teściową, nie matkę mojego męża, tylko zwykłą kobietę, która nie zawsze wie, jak sobie poradzić ze starością, samotnością, dumą.
– A wiesz – dodała po chwili – jak będziesz kupować kiedyś lodówkę, to ja się nie obrażę.
– Jasne, mamo. Ale tym razem bierzemy na raty.
– Tylko jeśli dołączysz gratis herbatniki.
– Masz to jak w banku.
Siedziałyśmy jeszcze długo. A na koniec to ona pierwsza powiedziała:
– Dziękuję ci, Kalina.
– Nie ma za co, mamo.
Ale wiedziałyśmy obie, że jednak trochę jest.
Kalina, 39 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Remont kuchni wykończył nas nie tylko finansowo. Miałam luksusowe szafki na cichy domyk i ciche dni w związku”
- „Nasze małżeństwo wisiało na włosku. Wtedy wpadłam na pomysł, żeby zrobić dla męża skandynawski kalendarz adwentowy”
- „Myślałam, że będę dobrą macochą i stworzymy kochającą się rodzinę patchworkową. Ale życie z córką męża było koszmarem”

