Reklama

Nigdy nie byłam z tych, co lubią robić z siebie męczennice. Jak komuś mogłam pomóc, to pomagałam, ale bez udawania świętej. Ot, człowiek człowiekowi człowiekiem. Zwłaszcza jak ten człowiek to twoja własna siostra. A jeszcze taka, co przez całe życie miała więcej pecha niż rozumu. A przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Kiedy więc przyszła do mnie z płaczem, że nie ma za co żyć, że już nie wie, co robić i że dzieci patrzą na pustą lodówkę, nie zastanawiałam się długo. W końcu miałyśmy jedną matkę, jeden dom rodzinny, te same święta i ten sam wstyd, kiedy ojciec wracał pijany.

Wzięłam z oszczędności osiem tysięcy, które miały iść na moje wymarzone wakacje nad oceanem i… dałam jej do ręki. Bez umowy, bez świadków. No bo przecież... komu jak komu, ale własnej siostrze to się ufa, prawda? A dziś widzę na Instagramie, jak wychodzi z butiku z trzema torbami w rękach, paznokcie jak u królowej, torebka, co kosztuje więcej niż moja pralka. I nawet nie chodzi o te pieniądze. Tylko o to, że nagle nie odbiera ode mnie telefonu. I nie powiem, że jestem zaskoczona. Nie — ja po prostu czuję, że dałam się podejść jak dziecko.

Co miałam robić?

— Kornelka, ratuj… — usłyszałam w telefonie i od razu wiedziałam, że będzie źle. Bo jak Monika zaczyna od „ratuj”, to nie chodzi o pożyczenie szklanki cukru, tylko raczej o kasę. Sporo kasy.

— Co się znowu stało? — westchnęłam, choć starałam się zabrzmieć troskliwie. Jeszcze wtedy mi zależało.

— Wiesz, jak jest — rzuciła z przejęciem. — Piotr się zawinął, dzieci rosną, a alimentów nie przysyła. Nie mam za co żyć, Kornelko. Mam trzy złote w portfelu i nawet mleka nie kupię…

— A ten etat w księgarni? — dopytywałam.

Zwolnili mnie miesiąc temu. Redukcja etatów. Tyle ludzi teraz szukających pracy… A ja… Ja po prostu już nie mam siły.

Zacisnęłam dłoń na kubku z kawą i spojrzałam przez okno. Miałam te pieniądze. Właśnie przelałam z lokaty osiem tysięcy na swoje konto. Miałam ich nie ruszać, bo to były moje „wakacyjne oszczędności”. Ale co miałam zrobić?

Ile ci potrzeba? — zapytałam w końcu.

— Cokolwiek… Ale jakbyś mogła… Może… z sześć tysięcy?

— Dam ci osiem — powiedziałam, zanim zdążyłam się ugryźć w język.

— Kornelka… Boże, nie wiem, jak ci się odwdzięczę! — zaczęła szlochać. — Przysięgam, oddam wszystko! Każdą złotówkę! Jak tylko stanę na nogi…

— Dobra, dobra. Dam ci wszystko, jak wpadniesz jutro.

— Oczywiście! — zaśmiała się przez łzy. — Jesteś najlepszą siostrą na świecie!

A ja… jak ostatnia idiotka, naprawdę poczułam się dumna.

Udawała, że nie czuje sarkazmu

Dwa tygodnie później wpadłam na Monikę w centrum handlowym. Stała przy witrynie jednego z tych butików, co to nawet metek cenowych nie wystawiają, bo jak musisz zapytać o cenę, to znaczy, że cię nie stać.

— Kornelka! — pisnęła i zaraz przytuliła mnie jak najlepsza przyjaciółka, chociaż widziałyśmy się ostatnio, jak dawałam jej gotówkę. — Właśnie myślałam o tobie!

— Serio? — Uniosłam brew. — Bo ja właśnie o moich oszczędnościach.

— Oj no, nie bądź taka. Przecież mówiłam, że oddam — zaśmiała się i odgarnęła włosy z twarzy tak, żeby lepiej było widać jej nowe kolczyki. Złote. A przynajmniej wyglądały na złote.

— Zakupy robisz?

— A tak, tylko po rajstopy weszłam, wiesz… takie porządne, żeby nie leciały po pierwszym założeniu.

Spojrzałam na torby w jej rękach. Dwie, duże, z nazwą marki, która ostatnio reklamowała się w ekskluzywnych czasopismach.

— No, rajstopy muszą być bardzo porządne — mruknęłam. — Po ile teraz takie?

Zawsze miała talent do przewracania oczami. Wzruszyła jeszcze ramionami i udawała, że nie czuje sarkazmu.

— Dostałam bony — rzuciła, jakby to tłumaczyło wszystko. — Od znajomej. Nie mogłam nie wykorzystać!

— I mleko już kupiłaś?

Przez chwilę milczała, ale w końcu uśmiechnęła się szeroko.

— Ale ty jesteś! — sapnęła. — Serio, wszystko będzie dobrze. Mam nową pracę na oku. Szybko ci oddam, zobaczysz!

— Tylko nie zapomnij, że to był pożyczka, nie prezent.

— Kornelka, przysięgam na dzieci!

Tylko że ona przysięgała na dzieci tak często, że w końcu tym dzieciom powinno się to odbić czkawką.

Rozłączyła się

Mijały tygodnie, potem miesiące. Na początku jeszcze odzywała się od czasu do czasu — esemesem, jednym zdaniem, żeby dać znać, że żyje. „Już niedługo”, „Dostałam zaliczkę”, „Czekam na wypłatę, Kornelko”. A potem przestała. W końcu ja wysłałam wiadomość: „Monika, potrzebuję rozmowy. Kiedy możemy pogadać?” Po trzech godzinach odpisała: „Zadzwoń jutro, dzisiaj padam. Buźka!”.

Zadzwoniłam kolejnego dnia i nie odebrała. Przy kolejnym telefonie odbiłam się od poczty głosowej, a po czwartej próbie wyskoczyła mi informacja „Ten numer jest niedostępny”.

— No pięknie — burknęłam do siebie, klikając czerwony przycisk. — Padłaś chyba na pieniądzach.

Tego samego dnia zobaczyłam ją na Facebooku. Zdjęcie z jakiejś kawiarni, kawa w filiżance, ciastko na talerzyku i podpis: „W końcu czas tylko dla siebie”. Napisałam komentarz. Bez złośliwości, po prostu: „Monika, odezwij się. Czekam na kontakt”. Zniknął po piętnastu minutach. A jej numer nadal był „niedostępny”.

Następnego dnia spróbowałam z innego telefonu.

— Halo? — odebrała po dwóch sygnałach. Jej głos był lekko skrępowany.

— O, czyli jednak nie padłaś, tylko mnie zablokowałaś? — rzuciłam drwiąco.

— Kornelia, błagam… Nie dzwoń teraz — syknęła. — Jestem z ludźmi. Przysięgam, oddzwonię później.

— Jakieś dziesięć tysięcy później, prawda?

— Nie przesadzaj — mruknęła z irytacją. — Dostałam osiem, nie dziesięć.

— Rzeczywiście. Tylko osiem tysięcy. Mój błąd.

Rozłączyła się, a ja poczułam się jak skończona idiotka.

Westchnęła teatralnie

Zebrałam się w sobie i poszłam do niej do domu. Nie uprzedzałam, nie dzwoniłam: skoro telefon był bezużyteczny, to stwierdziłam, że najwyższy czas porozmawiać na żywo. Wzięłam termos z kawą, żeby nie wyglądało, jakbym przyszła się awanturować. Naiwnie myślałam, że może jak siądziemy, pogadamy, to Monika coś zrozumie. Drzwi otworzył mi chłopak jej córki. Wysoki, z grzywką na oczach i tatuażem na szyi. Spojrzał na mnie jak na kontrolę z urzędu skarbowego.

— Pani do…?

— Do Moniki — powiedziałam spokojnie. — Jest w domu?

Zawołał przez korytarz:

— Moniaaaa, jakaś babka do ciebie!

Po chwili w drzwiach pojawiła się ona. Ubrana w luźny sweter, ale z paznokciami świeżo zrobionymi na czerwono i z miną jakby zobaczyła komornika.

— Kornelia… Co ty tu robisz?

Przyszłam porozmawiać — odparłam, nie unosząc głosu. — Wpuścisz mnie?

Westchnęła teatralnie, ale zrobiła mi przejście. Usiadłyśmy przy kuchennym stole. Wyjęłam termos, nalałam jej kawy.

— Więc? — burknęła.

— Monika, pożyczyłam ci osiem tysięcy. Minęło pół roku. Nie odezwałaś się, zablokowałaś mnie, udajesz, że temat nie istnieje.

— Bo już nie mam siły tego słuchać! — wybuchła. — Zachowujesz się, jakbym ci coś ukradła!

— A nie?

— Nie. Pożyczyłaś mi. Pożyczka to nie kradzież.

— Pożyczka bez oddania to już coś bardzo podobnego — zauważyłam.

— Wiesz co, jesteś okropna. — Skrzywiła się wyraźnie. — Myślałam, że jesteśmy rodziną.

— Też tak myślałam. Ale rodzina nie znika, jak trzeba oddać pieniądze.

Wstała i zaczęła nerwowo sprzątać stół, jakby próbowała uciszyć sumienie.

Nie mam teraz. I nie wiem, kiedy będę mieć.

— Ale na butik miałaś — powiedziałam cicho.

Na to nic nie powiedziała.

Tyle wystarczyło

Dwa dni później dostałam wiadomość od jej córki, Julki: „Ciociu, mama jest cała roztrzęsiona. Płacze i mówi, że ją nienawidzisz. Możesz się do niej odezwać? Bardzo ją to wszystko ruszyło”.
Zamrugałam z niedowierzaniem. Ona była roztrzęsiona? Ona płakała? To ja wyczyściłam oszczędności i nie spałam po nocach. Ale odpisałam: „Jasne, Julka. Porozmawiam z nią”.

Zadzwoniła wieczorem.

— Kornelia… — Jej głos był cichy, niemal pokorny. — Nie chcę się kłócić.

— Ja też nie — zapewniłam. — Monika, ja tylko chciałam, żebyś się zachowała fair.

— Ale ja się starałam… Naprawdę! Tylko wszystko się posypało. Ta praca, alimenty, rachunki…

— Rozumiem. Ale nie chodzi o pieniądze — mruknęłam. — Tylko o to, jak to zrobiłaś. Mogłaś zadzwonić, powiedzieć szczerze. A ty mnie zablokowałaś. Unikałaś jak komornika.

— Wstydziłam się.

— A potem zamiast się odezwać, wrzucałaś zdjęcia z zakupów i kawiarni. To bolało.

— To było głupie, wiem. — Westchnęła. — Wiem, że spieprzyłam sprawę.

— Wiesz… mogłaś nie oddać tych pieniędzy od razu. Ale potraktowałaś mnie jak obcą. A jesteśmy siostrami.

— Kornelka… nie wiem, jak to naprawić.

— Na początek… może prześlij mi cokolwiek — zaproponowałam. — Dwieście złotych, pięćdziesiąt. Pokaż, że chcesz to spłacić, a nie tylko zamieść pod dywan.

— Dobrze — powiedziała po chwili ciszy. — Jutro rano. Przeleję, co dam radę.

— I nie rób ze mnie złej siostry tylko dlatego, że upomniałam się o to, co moje.

— Masz rację — powiedziała cicho.

Tyle wystarczyło. Na razie.

Nie mam żalu

Dwa tygodnie później dostałam przelew na… pięćdziesiąt złotych. Z tytułem: „Na początek spłaty, przepraszam”. Nie wiem, co mnie bardziej rozbawiło — kwota czy to przepraszam. Ale nie chodziło już o te pieniądze. Nie wtedy, kiedy wiedziałam, że nie zobaczę reszty. Nie zareagowałam. Ani jej nie pochwaliłam, ani nie zrobiłam awantury. Po prostu... pozwoliłam sprawie umrzeć śmiercią naturalną. Bo kiedy musisz się upominać o godność i szacunek, to nawet jak je „odzyskasz”, to smak nie jest już ten sam.

Kilka dni później napisała do mnie wiadomość: „Kornelka… Czy możemy się spotkać? Pogadać. Tak normalnie. Bez wypominania”. Zastanawiałam się długo, a ostatecznie odpisałam: „Może kiedyś”. Bo prawda jest taka, że osiem tysięcy to nie była największa strata. Straciłam zaufanie. Straciłam przekonanie, że nawet jeśli wszystko się sypie, to na rodzinę można liczyć. Zyskałam za to coś innego — bardzo klarowny obraz tego, komu i ile warto dawać.

Nie mam żalu. Już nie. Mam lekcję, którą zapamiętam do końca życia. Nie każdy, kto ci mówi „jesteś moją jedyną siostrą”, zasługuje, żebyś nią była naprawdę. Nie każda „trudna sytuacja” jest tak trudna, jak wygląda w teatrze łez przez telefon. I najważniejsze: że pomaganie ma sens, ale tylko wtedy, gdy nie musisz się potem dopominać o bycie człowiekiem.

Kornelia, 39 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama