„Pożyczyłam przyjaciółce pieniądze, a ona przepadła. Pewnie się gdzieś bawi, a ja płaczę nad rozlanym mlekiem”
„Rozłączyłam się i siedziałam z telefonem w ręku, czując, jak coś mnie dusi od środka. Jak to się bawi? Przecież miała do oddania pieniądze. Przecież była moją przyjaciółką! Przecież nie tak się traktuje ludzi, którzy wyciągają do ciebie rękę”.

- Redakcja
Z Natalią znałyśmy się od liceum. Przeszłyśmy razem przez pierwsze miłości, zawalone studia, złamane serca i pierwsze poważne prace. Byłyśmy sobie jak siostry, przynajmniej tak mi się wydawało. Wspierałyśmy się, kiedy było źle, potrafiłyśmy rozśmieszyć się do łez. Gdy kilka miesięcy temu poprosiła mnie o pożyczkę, nie zawahałam się ani przez chwilę. W końcu to była Natalia – ta, która znała każdy mój sekret, każdą moją słabość. Przelałam jej pieniądze, nawet nie pytając, na co dokładnie są potrzebne. Myślałam, że taka przyjaźń jest bezcenna. Dziś już wiem, ile kosztowała.
W cieniu przyjaźni
– No weź, nie przesadzaj, nie wyglądasz aż tak tragicznie – Natalia zerknęła na mnie przez ramię, kiedy przymierzałam nową sukienkę w jej ulubionym butiku. – Serio, masz tylko zły dzień.
Wtedy nie miałam złego dnia. Miałam zły okres, zły stan konta i zły nastrój, ale z Natalią zawsze potrafiłam się pośmiać. Miała w sobie coś, co rozbrajało moje spięcie, potrafiła jednym zdaniem obrócić dramat w anegdotę. Poznałyśmy się w drugiej klasie liceum. Ona była tą głośną, pewną siebie, ja raczej cichą, ale od razu znalazłyśmy wspólny język. Potem była wspólna stancja, pierwsze weekendowe wyjazdy nad jezioro, a nawet krótki epizod, gdy mieszkała ze mną i moim byłym, który nie był zachwycony jej obecnością.
– Ona się u nas urządziła jak u siebie – marudził wtedy.
– Bo u nas jest jak w domu – odpowiadałam.
Zawsze była lekko chaotyczna. Gubiła rzeczy, spóźniała się, zbywała poważne sprawy żartem. Ale to jej wybaczałam, bo potrafiła być też lojalna. Przynajmniej tak sądziłam. Kiedy w moim życiu waliło się jedno po drugim – praca, związek, zdrowie mamy – Natalia zadzwoniła z pytaniem, czy może na chwilę pożyczyć pieniądze.
– Oddam ci w przyszłym miesiącu, przysięgam. Ratujesz mi tyłek!
Nie miałam wtedy z czego, ale mimo to przelałam jej dwa tysiące. Przecież to Natalia. Moja Natalia.
Telefon, który wszystko zmienił
Dzwoniła do mnie wieczorem, jak zwykle z energią w głosie.
– Kochanie, jesteś moim aniołem! Gdyby nie ty, już by mnie chyba zmiotło z planszy! – paplała, zanim zdążyłam powiedzieć „halo”.
– Ale co się właściwie stało? – zapytałam, siadając na kanapie z kubkiem herbaty.
– Aaa, nie chcę cię zanudzać. Wpadłam w chwilowy dołek, ale już wychodzę na prostą. Tylko wiesz, zaległości się nawarstwiły... Ale spokojnie, oddam ci, jak tylko stanę na nogi.
Nie dopytywałam. Chciałam wierzyć, że mówi prawdę. Że jej się po prostu powinęła noga, że jak zawsze, jakoś się wykaraska. Natalia miała talent do wpadania w tarapaty i jeszcze większy talent do wychodzenia z nich obronną ręką. Ja tymczasem zostałam z uszczuplonym kontem, nieco niepewna, ale nadal pełna dobrej woli.
Mijały dni. Tydzień, potem drugi. Wysyłałam jej wiadomości, raz zapytałam, jak się trzyma – odpowiedziała po trzech godzinach gifem z uśmiechniętym kotem. Zapytałam, czy pamięta o pożyczce – odpisała: „No pewnie, przecież nie jestem kretynką”. Uspokoiłam się. Do czasu. Któregoś dnia zadzwoniłam do niej z pracy, w przerwie między spotkaniami. Telefon był wyłączony. Wieczorem – to samo. I tak dzień po dniu. Znikała stopniowo, nie zostawiając żadnych wyjaśnień. A ja? Zaczynałam czuć się jak idiotka.
– Może coś się stało? – próbowałam się usprawiedliwiać, rozgrzeszać. Ale gdzieś wewnątrz mnie coś zaczęło pękać.
Zniknięcie bez śladu
Zadzwoniłam do niej jeszcze kilka razy. Bez skutku. Pisałam wiadomości, krótkie, neutralne – „Hej, odezwij się, martwię się” – ale nie było żadnej reakcji. Nie widziałam jej aktywności w mediach społecznościowych, co było dziwne, bo Natalia potrafiła wrzucać po pięć instastories dziennie. Miałam wrażenie, że zapadła się pod ziemię. W końcu zadzwoniłam do jej siostry, chociaż nigdy nie byłyśmy sobie bliskie.
– A nie wiem, co u Natki – odparła bez większego zainteresowania. – Ostatnio była u mnie z tydzień temu, mówiła, że jedzie gdzieś z jakimś nowym facetem. Może się po prostu bawi. Ona tak czasem ma.
– Aha – tylko tyle zdołałam powiedzieć.
Rozłączyłam się i siedziałam z telefonem w ręku, czując, jak coś mnie dusi od środka. Jak to „się bawi”? Przecież miała do oddania pieniądze. Przecież była moją przyjaciółką! Przecież nie tak się traktuje ludzi, którzy wyciągają do ciebie rękę.
Tego wieczoru spojrzałam na naszą wspólną fotografię z wakacji – siedzimy na molo, w tle jezioro, obie się śmiejemy. Mam na sobie jej bluzę, bo wtedy zapomniałam swojej. Przypomniałam sobie, jak powiedziała: „Noś ją ile chcesz”. Taka była. Ciepła. Spontaniczna. Prawdziwa?
Teraz jej numer milczał. Wiadomości pozostawały bez odpowiedzi. A ja zaczęłam rozumieć, że nie chodzi tylko o pieniądze. Chodzi o coś więcej. O coś, co pękło między nami bez ostrzeżenia.
Coraz bardziej samotna
Zaczęłam przeglądać wspólne zdjęcia. Miałam ich dziesiątki – z imprez, z wakacji, z leniwych wieczorów na kanapie. Uśmiechnięte twarze, zaciśnięte dłonie, jej ręka na moim ramieniu. Jak można tak po prostu przestać istnieć w czyimś życiu? Kiedyś mówiła, że nie cierpi ludzi, którzy znikają bez słowa. Śmiała się wtedy, że to „emocjonalni tchórze”. I co, teraz sama do nich dołączyła?
Zaczęłam gorączkowo analizować wszystko od początku. Czy wcześniej były jakieś znaki? Czy coś przeoczyłam? Ale nawet gdybym chciała się na nią wściec, nie potrafiłam. Miałam tylko pustkę i smutek. I dziwne poczucie wstydu, że pozwoliłam się tak oszukać. Że byłam zbyt naiwna. Że dałam się wciągnąć w coś, co wyglądało jak przyjaźń, a było... czym? Układem? Wygodą?
– A może ma problemy? Może nie chce, żebym widziała ją w takim stanie? – mówiłam sama do siebie, próbując znaleźć jakiekolwiek sensowne wytłumaczenie. Ale to tłumaczenie coraz bardziej się kruszyło.
Inni znajomi pytali, czy mam z nią kontakt. Wszyscy zgodnie przyznawali, że od jakiegoś czasu urwała się z nią łączność. Zaczęłam rozumieć, że nie tylko mnie odcięła. Tylko dlaczego? Wieczorami, gdy było najgorzej, pisałam do niej wiadomości, których nigdy nie wysyłałam. Pisałam, że mi przykro, że nie rozumiem, że nie chodzi już nawet o pieniądze, tylko o to, że się czuję jak śmieć.
Zostawałam sama z tym wszystkim. A ona? Ona pewnie gdzieś się bawiła.
Mleko się rozlało
Pewnego dnia, zupełnie przypadkiem, natknęłam się na nią na Instagramie. Nowy profil. Inna nazwa, inne zdjęcie profilowe, ale poznałam ją od razu. Tych oczu, tej twarzy nie da się pomylić. Stała na tle jakiegoś klubu, z kieliszkiem w dłoni i uśmiechem tak szerokim, jakby nigdy w życiu nie zaznała smutku. Zamurowało mnie.
Przeglądałam kolejne zdjęcia jak zahipnotyzowana – imprezy, wyjazdy, nowe znajome twarze. Hasztagi: #nowaja #nieoglądamsięwstecz #życiejestpiękne. A ja? Ja siedziałam w dresie, z lodem na sercu i rachunkiem za czynsz w ręce. Napisałam do niej. Tym razem już nie z pytaniem, tylko z wyrzutem.
– Wiesz, wystarczyłoby jedno zdanie. Jedno. Że nie oddasz, że nie możesz, że znikasz. Zrobiłaś ze mnie idiotkę.
Nie odpisała. Ale wiadomość została odczytana. Tylko tyle. Jakby nawet nie zasługiwałam na kilka słów. Zrozumiałam wtedy, że niczego nie odzyskam. Ani pieniędzy, ani przyjaciółki. Że mleko się rozlało, a ja zostałam z mopem i pretensjami do siebie samej. Do niej też, ale najbardziej – do siebie.
– Trzeba być twardą – powiedziała mi kiedyś. – W życiu nie chodzi o to, żeby się każdemu podobać. Trzeba umieć odciąć ludzi.
Ona potrafiła. Ja – nie.
I co ja mam teraz zrobić?
Siedzę teraz przy kuchennym stole. Niby minęło już trochę czasu, niby powinnam iść dalej, ale ciągle wracam myślami do tego momentu, kiedy przelałam jej pieniądze i nawet nie poprosiłam o potwierdzenie. Bo po co? Przecież to była Natalia. Dzisiaj wiem, że popełniłam błąd. Nie chodzi tylko o pieniądze – choć przez nie naprawdę musiałam sobie wiele odmówić – ale o to, że pozwoliłam się tak potraktować. Bez słowa. Bez wytłumaczenia. Bez nawet marnej wymówki. Jakby to wszystko między nami – te lata, rozmowy do rana, wspólne płacze i śmiechy – nie znaczyło nic.
Zaczęłam unikać ludzi. Każde „pożyczyłabyś” brzmi dla mnie jak zapowiedź końca. Każde nowe znajomości są jak niepewne pole minowe. Chciałabym, żeby to wszystko jakoś zblakło, ale ono wraca – nie w postaci złości, tylko smutku. Że można kogoś znać pół życia i tak naprawdę nie znać wcale. Gdyby dziś zadzwoniła, nie wiem, co bym zrobiła. Chyba nie umiałabym krzyczeć. Może powiedziałabym tylko: „Wiesz co? Nie chodziło o te pieniądze. Chodziło o to, że mnie nie szanowałaś”. I odłożyłabym słuchawkę.
Ale nie zadzwoni. A ja? Ja się jakoś pozbieram. Tylko że po takiej zdradzie serce długo nie chce ufać. Bo to nie obca osoba mnie oszukała. Tylko ta, której ufałam najbardziej.
Alicja, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż jeszcze leżał w trumnie na katafalku, a moje serce już biło do innego. To nie moja wina, że jestem taka kochliwa”
- „Z mojego syna jest niezły gagatek. Jednej dziewczynie obiecał pierścionek, drugiej sprezentował 2 kreski”
- „Teściowa zapłaciła za mój kurs prawa jazdy. Czułam, że to podstęp, ale nie podejrzewałam, jakie naprawdę ma zamiary”

