Reklama

Gdy zamknęli wieko trumny, poczułam się tak, jakby zakopali razem z nim jakąś część mnie. Ale nie tę czułą czy smutną, tylko tę naiwną w swojej wierności siostrzanym uczuciom. Stojąc nad grobem Władka, zaciśniętymi palcami ściskałam zimny uchwyt parasolki, choć tylko mżyło. Ot, odruch – jakby miała ochronić mnie nie przed deszczem, ale przed tym, co za chwilę powiem, albo co usłyszę.

Władek zawsze umiał ładnie mówić. Nawet gdy kłamał, brzmiał, jakby cytował encyklopedię dobrych intencji. „Na czarną godzinę, Hela. Tylko ty możesz mi pomóc”. A ja, jak ta głupia, pomogłam. Włożyłam mu do ręki kopertę grubą jak książka kucharska, chociaż chyba wiedziałam, że ani grosza z tego nie zobaczę z powrotem. Co miałam zrobić? Wtedy jeszcze myślałam, że rodzina to coś więcej niż nazwisko w książce telefonicznej.

A teraz patrzę, jak jego syn – Jarek – stoi dumnie wyprostowany przy grobie, jakby odbierał medal za ojca. Garnitur wyprasowany, mina jak z reklamy ubezpieczeń pogrzebowych. Przemawiał o „kochającym ojcu”, „przyjacielu rodziny”, „człowieku honoru”. I tylko ja jedna stałam tam z tą wiedzą, która mnie dusiła. O długu. O obietnicy, którą Władek połamał szybciej niż złożył. O mojej naiwności.

Nie chodzi już o pieniądze. Tych dawno nie ma. Ale coś mi w środku mówi, że skoro już go zakopali, to przynajmniej prawda powinna wypłynąć na wierzch. Rodzina pamięta tylko to, co wygodne.

Sama zaczęłam awanturę przy grobie

Ksiądz jeszcze nie zdążył zamilknąć, gdy ciszę przerwał mój głos. Zbyt głośny jak na cmentarz, ale zbyt długo milczałam.

A sumienia to nikt mu nie włożył do trumny? – rzuciłam, patrząc na granitową płytę, którą zaraz mieli położyć.

Kilka głów się odwróciło. Ktoś chrząknął. A Jarek – jego jedyny syn – zaczął iść w moją stronę z miną, jakby chciał mnie uciszyć samym spojrzeniem.

– To nie miejsce na takie sprawy, ciociu – powiedział szorstko.

– A niby jakie miejsce jest lepsze? Może w kuchni przy rosole? To tu, nad jego grobem, powinna paść prawda!

– Zmarłych się nie rozlicza! – syknął, zerkając na ludzi dookoła. – Mama jeszcze nie ochłonęła, a ty zaczynasz przedstawienie.

– On sam mi to przedstawienie urządził lata temu. Pożyczył ode mnie pieniądze i zniknął z tematem jak kamfora! I nigdy nie przeprosił! Nigdy nie oddał!

– To było między wami. My z mamą nie wiedzieliśmy.

– A może nie chcieliście wiedzieć? Łatwiej świętą pamięć zachować, jak się brudów nie rusza, prawda?

– Ciociu, błagam. Ludzie patrzą.

Niech patrzą! Niech słyszą, że rodzina to nie tylko wspólne zdjęcia i uśmiechy na święta. Że czasem boli. Że czasem zostaje po kimś nie tylko pustka, ale i niezapłacony rachunek.

Wśród zgromadzonych zrobiło się niezręcznie. Kilka osób odsunęło się ode mnie, jakbym pluła na trumnę. Ale nikt nie zaprzeczył. Nikt nie powiedział, że kłamię. Domyślali się, że mam rację.

Jarek patrzył bez słowa. Jego wzrok był jak szkło – przezroczysty, ale zimny. Jakby pierwszy raz zobaczył mnie nie jako ciotkę, tylko jako zagrożenie.

Nie zamierzał spłacać długów ojca

Cmentarz opustoszał. Świeże kwiaty przygniotły tabliczki z nazwiskiem, a znicze płonęły nieśmiało, jakby też nie były pewne, czy powinny tu stać. Oparłam się o rdzewiejące ogrodzenie, kiedy Jarek podszedł znów – sam. Bez mamy, bez żony. Bez świadków.

Mogłaś to zostawić dla siebie – powiedział cicho, ale w głosie czułam złość. – Naprawdę, ciociu.

– A ty mógłbyś udawać trochę mniej. Przynajmniej dzisiaj. To nie był święty człowiek, Jarku.

– Nikt nie twierdził, że był. Ale był moim ojcem. I dopiero co umarł.

– Umieranie nie zmywa wszystkiego. Nie każdy grzech znika razem z oddechem. Wiesz o tym?

Milczał przez chwilę. Przesunął dłonią po karku, jakby chciał zetrzeć z siebie ten cały dzień.

Nie wiedziałem, że coś ci był winien – rzucił.

– Nie wiedziałeś? Czy nie chciałeś wiedzieć?

– To było między wami. Po co teraz to rozdrapywać? Co to da?

– Bo nie chodzi tylko o pieniądze! – syknęłam, aż sam się cofnął. – Przez niego miałam wtedy kłopoty. Musiałam się zapożyczyć. Nikt nie zapytał, co się stało z moimi oszczędnościami. A ty, jego syn, żyjesz, jakby nigdy nic. Ja tu jestem ofiarą.

– Nie jestem moim ojcem. Nie zamierzam spłacać jego grzechów ani długów.

Spojrzałam mu prosto w oczy.

A sumienie ty masz? Czy też po nim odziedziczyłeś brak?

Nie odpowiedział. Odszedł wolnym krokiem, zostawiając za sobą ciszę. I mnie – z ciężarem, który znów poczułam na piersi. Prawda prawdą, ale nawet prawda nie koi.

Nie miałam żadnego dowodu

Wieczorem usiadłam w fotelu z herbatą, która ostygła szybciej niż ja. Na stole leżał stary notes – ten z czerwonymi brzegami kartek, pognieciony na rogach. Przechowywałam go jak relikwię, choć już dawno przestałam do niego zaglądać. Otworzyłam na stronie, gdzie obok daty widniało jego imię. „Władysław – 20 000 zł. Pożyczka. Na rozwój działalności”.

Pamiętam tamten dzień. Był wieczór, dzwonek do drzwi i jego twarz – zmęczona, jakby się cofał z wojny, a nie z kolejnej życiowej porażki.

Tylko ty możesz mi pomóc, Hela – powiedział, siadając na mojej kanapie. jakby była jego.

– To bardzo dużo pieniędzy, Władek – odpowiedziałam ostrożnie. – Masz plan, jak oddasz?

– Jak tylko ruszy interes. Masz moje słowo. Zobaczysz, jeszcze cię zabiorę na wakacje za to, że mi zaufałaś – zaśmiał się, ale w oczach miał niepokój.

Dałam mu wszystko, co miałam. To był mój brat. Oszczędności z pracy, z lepszych lat, z niekupionych sukienek i nieodbytych wyjazdów. Nie podpisał niczego. „Rodzina nie robi papierologii” – rzucił z uśmiechem.

A potem temat zniknął. Przestał dzwonić. Gdy przychodziliśmy do siebie na święta, unikał mojego wzroku, a ja udawałam, że nie widzę. Bo tak się robi w rodzinie – milczy się dla świętego spokoju. Aż spokój staje się ciszą nie do zniesienia.

Władek umarł, ale jego dług nie. Ale już nie chodziło o zwrot. Chodziło o to, że nikt nie zapytał, co się ze mną wtedy stało. Że Jarek nie powiedział ani „przykro mi”, ani „chcę wiedzieć”. Dla niego liczy się tylko nieskalane nazwisko na nagrobku. Dla mnie – ciężar, który tam złożono razem z nim.

Upomniałam się jeszcze raz

Wiedziałam, że to ostatni raz. Że jeśli nie powiem teraz, już nie powiem nigdy. Pojechałam do Jarka bez zapowiedzi. Blok z windą, klatka czysta jak po inspekcji, domofon z niebieskim wyświetlaczem. „Jarek K. – 34” – przeczytałam. Nacisnęłam.

– Ciociu? Coś się stało?

Stało się wiele. Możemy porozmawiać?

Otworzył. Mieszkanie pachniało kawą i jakimś domowym ciastem. Pewnie jego żona piekła, nie ona mi przeszkadzała. Usiedliśmy w salonie. On z założonymi rękami, ja z torebką na kolanach, jakbym zaraz miała wyjść.

Nie przyszłam po pieniądze – zaczęłam.

– Dobrze, że to mówisz. Bo ja ich nie mam. I nie zamierzam oddawać za ojca.

– To nie o pieniądze chodzi – odparłam spokojnie. – Ale o to, że udajesz, że nic się nie stało. Że twój ojciec nie pożyczył, nie unikał, nie zniknął. Ty teraz żyjesz wygodnie, ale jego dług nie zniknął w powietrzu. On się odłożył – we mnie.

– Może dlatego, że nie chcę pamiętać ojca przez pryzmat jego długów – odparł zaskakująco szczerze.

To nie chodzi o pamięć, tylko o odpowiedzialność – powiedziałam stanowczo. – Masz dzieci? To im chcesz przekazać, że można brać i nie oddać? Że rodzina to tylko te momenty, kiedy się śpiewa kolędy i robi zdjęcia?

– Nie wiem, co chcesz usłyszeć – Jarek wzruszył ramionami. – Przepraszam? Masz to. Ale pieniędzy nie mam.

Patrzyłam na niego długo. „Przepraszam”? Słowo jak kwiatek na trumnie – ładne, ale niczego nie zmienia. Wstałam.

Przynajmniej wiesz. A ja wiem, że zrobiłam, co mogłam.

Wyszłam. Drzwi zamknęły się bez echa. A ja, po raz pierwszy od dawna, nie czułam wstydu. Tylko pustkę. To ma być rodzina?

Dług został z nim w trumnie

Wróciłam na grób tydzień później. Cmentarz był pusty, cisza gęsta, przerywana tylko szelestem liści pod butami. Pomnik Władka wyglądał teraz inaczej – jakby się oswoił z ziemią. Postawiłam nowy znicz. Nie kolorowy. Prosty, biały. Jak moje intencje, których nikt już nie musi zatwierdzać.

Stanęłam przed płytą i złożyłam ręce.

– Zabrałeś mi nie tylko pieniądze, ale i wiarę w ludzi, Władziu.

Powiedzenie tego na głos bolało mniej, niż przypuszczałam. Może dlatego, że już nie spodziewałam się niczego w zamian.

Chciałam ci zaufać, tak po prostu, po siostrzanemu. Wierzyłam, że jak mówią – rodzina to rodzina. Ale ty wziąłeś to, co chciałeś, i poszedłeś dalej. A ja zostałam z notatnikiem i udawaną pogodą ducha.

Przesunęłam palcami po zimnym kamieniu.

Twój syn jest taki sam. Uprzejmy. Miły. I kompletnie obojętny. Może to rodzinne. Może to właśnie dziedziczy się po ojcu, nie tylko oczy i gesty, ale też umiejętność omijania trudnych spraw.

Zamilkłam na chwilę. Przez moment wydawało mi się, że coś się we mnie poluzowało. Jakby ktoś odpiął stary suwak pod żebrami.

– Nie potrzebuję już tych pieniędzy. I tak nie mogłabym nic z nimi zrobić. Ale chciałam, żeby ktoś usłyszał prawdę. Nawet jeśli nie zrozumiał.

Odwróciłam się i zaczęłam iść w stronę bramy. Nie spieszyłam się. Każdy krok był jak wydech. Wiedziałam już, że nie wszystkie rachunki da się wyrównać. Ale niektóre trzeba przynajmniej wypowiedzieć. I to mi wystarczyło.

Helena, 67 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama