„Pożyczyłam bratu na mieszkanie, bo rodzinie trzeba pomagać. Przejechałam się na swojej dobroci jak na skórce od śliwki”
„W końcu przelewy ustały zupełnie. Nie było już SMS-ów z przeprosinami, nie było zdjęć faktur, nie było tłumaczeń. Temat pieniędzy zniknął, jakby nigdy nie istniał. Patryk dzwonił czasem w innych sprawach”.

- Redakcja
Patryk – mój młodszy brat – od zawsze był trochę inny niż ja. Bardziej „na spontanie”, bardziej z głową w chmurach. Ale mimo to byliśmy blisko. Kiedy zadzwonił wtedy, dwa lata temu, byłam akurat w pracy. Pamiętam, bo kończyłam raport i miałam kawę w kubku z ułamanym uchem.
Potrzebował pożyczki
– Sylwuś, mogę z tobą pogadać? – zaczął cicho, a ja od razu poczułam, że chodzi o coś ważnego.
– Jasne, co się stało? – zapytałam, choć już miałam złe przeczucia.
– Tylko nie złość się, dobra? Chciałem cię poprosić o pomoc. Magda i ja chcemy kupić mieszkanie.
Kupować mieszkanie? Przecież jeszcze pół roku temu wynajmowali kawalerkę, a on co drugi tydzień zmieniał pracę.
– I co, chcesz, żebym się za was poręczyła? – zapytałam z lekkim niepokojem.
– Nie, nie. Potrzebujemy na wkład własny. Mamy część, ale brakuje nam trzydziestu tysięcy. Magda zaczęła nową pracę, ja mam już umowę o pracę… Sylwia, to nie jest kasa, która przepadnie. Oddam ci, obiecuję. W ratach co miesiąc.
Zrobiło mi się ciepło na sercu. Bo chociaż to była spora suma, to przecież… to był mój brat. Przychodził z planem, nie z błaganiem. Poczułam się potrzebna, ważna. Nie spisaliśmy żadnej umowy. Nawet o tym nie pomyślałam, bo przecież to Patryk, mój brat.
Ufałam mu
Przez pierwszy rok wszystko szło jak po maśle. Patryk przelewał mi co miesiąc ustaloną kwotę, czasem nawet z jednodniowym wyprzedzeniem. Dzwonił, dziękował, raz nawet przyniósł mi ciasto, które podobno sama Magda upiekła, chociaż znałam ją na tyle, by wiedzieć, że gotowanie nie było jej pasją. Mimo to doceniłam gest.
Czułam się dumna. Miałam poczucie, że pomogłam komuś bliskiemu stanąć na nogi. Kiedy odwiedziłam ich nowe mieszkanie, nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Jasne wnętrze, nowa kanapa, trochę jeszcze pachniało farbą. Magda oprowadzała mnie, pokazując każdy detal, a Patryk patrzył na nią jak zaczarowany. Myślałam wtedy, że wszystko jest na właściwym miejscu.
Pół roku później dostałam od niego SMS-a: „Hej, Sylwuś, mogę się spóźnić z ratą? Magda miała L4, trochę nam się rozjechało. Spłacę z dwoma kolejnymi, ok?”. Odpisałam, że nie ma sprawy. To był tylko jeden miesiąc, a ja miałam poduszkę finansową. Nie uznałam tego za problem.
Tyle że kolejny miesiąc wyglądał podobnie. Przyszedł przelew, ale tylko połowa sumy. Potem znów przerwa. Pojawił się nowy powód – ich pies miał operację. Wysłał mi nawet zdjęcie faktury z weterynarii i zdjęcie owiniętej bandażem łapki. Przeczytałam wiadomość, westchnęłam i postanowiłam nic nie mówić. To przecież rodzina. Może akurat faktycznie mają trudny czas.
Coś było nie tak
Kiedy opowiedziałam o tym Asi, mojej koleżance z pracy, tylko wzruszyła ramionami.
– Sylwia, nie obraź się, ale to klasyka. Na początku wszystko super, a potem człowiek staje się po prostu wygodnym bankomatem. A ty nie masz nawet umowy?
– No nie mam – odpowiedziałam cicho. – Przecież to mój brat. On nie jest takim typem człowieka.
– Nie mówię, że specjalnie cię chce oszukać. Ale jak życie się sypie, to ludzie mają krótką pamięć. Albo wybiórczą.
W głębi duszy już wtedy coś mi nie pasowało, ale nadal go tłumaczyłam. Przekonywałam samą siebie, że przecież nie jestem naiwna, że on po prostu się potknął, a nie zawiódł.
W końcu przelewy ustały zupełnie. Nie było już SMS-ów z przeprosinami, nie było zdjęć faktur, nie było tłumaczeń. Temat pieniędzy zniknął, jakby nigdy nie istniał. Patryk dzwonił czasem w innych sprawach – żeby zapytać, co słychać, pożyczyć wiertarkę, zaprosić mnie na urodziny Magdy. A ja już nie pytałam, nie przypominałam. Nie chciałam psuć atmosfery.
Zaczęłam unikać rozmów o pieniądzach, zwłaszcza przy rodzinie. Mama, jakby wyczuwając napięcie, powiedziała kiedyś cicho, że „Patryk ma dużo na głowie” i że „trzeba mu dać czas”. Pokiwałam głową, nie mając siły tłumaczyć, że chodzi już nie tylko o pieniądze.
Było mi głupio
Były urodziny mamy. Wszyscy przyszli, nawet ci, którzy zwykle zasłaniają się pracą i dziećmi. Stół uginał się od jedzenia, a atmosfera była taka, jak zazwyczaj – trochę napięta, trochę głośna, trochę udawana.
Siedziałam naprzeciwko Patryka, ale prawie nie patrzyliśmy sobie w oczy. Udawałam, że rozmawiam z ciocią o przepisie na sernik, kiedy on z Magdą chichotali z kuzynem o kredytach. W pewnym momencie ktoś rzucił – chyba wujek Marek – że banki to dziś mafia, a człowiek nawet nie wie, kiedy go ogolą do zera. Wtedy Patryk, już na lekkim rauszu, z pełnym kieliszkiem w ręce, powiedział głośno:
– Dlatego lepiej mieć siostrę niż bank. Prawda, Sylwuś?
Wszyscy spojrzeli na mnie. Jedni z uśmiechem, inni z niepokojem. A ja siedziałam cicho. Nie odezwałam się ani słowem. Nie wiedziałam, co powiedzieć, żeby nie wybuchnąć. W środku kłębiło się wszystko. Żal, złość, wstyd. Poczułam się jak głupia. Jak ktoś, kogo się rozgryzło i odłożyło na półkę. Kto przestał się liczyć, bo już dał, co miał dać.
Nikt nie skomentował jego słów. Ktoś zmienił temat, ktoś nalał wina, ktoś się zaśmiał. Ale ja już wiedziałam, że tej rozmowy nie da się dłużej unikać.
Nie widział problemu
Zaraz po deserze podeszłam do Patryka i poprosiłam, żeby wyszedł ze mną na chwilę przed dom. Było już ciemno, chłodno, ale nie czułam zimna. Stał przede mną z rękami w kieszeniach, jakby wiedział, o co chodzi, ale udawał, że nie wie.
– Muszę ci coś powiedzieć – zaczęłam cicho. – I chciałabym, żebyś mnie wysłuchał do końca.
Skinął głową, nie patrząc mi w oczy.
– Czuję się oszukana, Patryk. I nie chodzi już tylko o pieniądze. Chodzi o to, jak mnie potraktowałeś. Jakbyś brał moją pomoc za coś oczywistego. A potem zapomniał, że ją dostałeś.
– Sylwia, proszę cię, nie rób z tego dramatu. To tylko pieniądze. Przecież jesteś na swoim, dobrze zarabiasz…
– Nie chodzi o pieniądze – przerwałam mu. – Chodzi o szacunek. I słowo, które mi dałeś.
– Może chodzi też o to, że nie masz już nade mną kontroli? – rzucił nagle, jakby chciał mnie zranić.
Miałam dość
Poczułam, jak wszystko we mnie się napina.
– Nie mam już nawet do ciebie zaufania – powiedziałam cicho, ale stanowczo. – I nie chcę mieć w swoim życiu kogoś, kto mówi, że rodzina to nie bank, a sam traktuje mnie jak darmowy kredyt.
Nie odpowiedział. Stał, patrząc gdzieś w bok. Po chwili wrócił do środka, nie mówiąc ani słowa. Zastanawiałam się, co tak naprawdę mnie bolało najbardziej. Że nie oddał pieniędzy? Że mnie zlekceważył? A może to, że musiałam przyznać sama przed sobą, że popełniłam błąd?
Zawsze myślałam, że pomoc ma sens, jeśli nie oczekuje się niczego w zamian. Ale zaczęłam się zastanawiać – czy naprawdę chodzi o oczekiwania? Czy może o zwykłą ludzką przyzwoitość? Czułam się wykorzystana, ale jeszcze bardziej zawiedziona, bo ufałam, bo chciałam wierzyć, że w rodzinie obowiązują inne zasady niż w świecie, gdzie wszystko trzeba podpisać, podbić i zabezpieczyć.
Sylwia, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Gdy na grzybobraniu zgubiłam się w lesie, pomógł mi obcy facet. Za 9 miesięcy powitam owoc tego spotkania”
- „Szukałem jędrnej gąski, ale w lesie były same oklapłe maślaki. Wróciłem rozczarowany, a jeszcze żona zmyła mi głowę”
- „Pojechałam na wieś pomóc rodzinie w zbiorach owoców. Teraz rośnie we mnie mała śliwka, której nadałam już imię”

