Reklama

Przez większość życia czułam się trochę jak rekwizyt w teatrze mojej matki. Wyobraża sobie, że jest młodsza o dwadzieścia lat, a do tego ma przekonanie, że świat powinien działać według jej scenariusza. Zawsze jej ustępowałam, bo nie chciałam kłótni.

Wszystko zepsuła

Miałam marzenie: mała, tradycyjna ceremonia ślubna, kwiaty, klasyczne menu z żurkiem i schabowym, dużo ciepła, rodzinnej atmosfery. I Tomek – mój azyl. Człowiek, który nigdy nie podnosi głosu, nie wchodzi z butami w moje decyzje. Kocha mnie, nie próbując mnie zmieniać. Taki spokój, jakiego nie znałam.

Ale potem przyszło planowanie wesela… I jak zawsze – mama. Zaczęło się niewinnie:

– Pomogę ci, kochanie, przecież mam doświadczenie.

A potem już poszło. Lista gości – jej. Kolor obrusów – jej. DJ, który miał „dobre wyczucie stylu” – też jej. Próbowałam się postawić, ale za każdym razem, gdy mówiłam „nie”, ona zamieniała się w ofiarę, która „tylko chce pomóc”, a ja „ciągle jestem niewdzięczna”.

Czułam, że to się źle skończy, ale nie miałam siły znów być tą złą, więc pozwoliłam jej załatwić catering. I to był największy błąd mojego życia.

– To jest zupa z czego? – usłyszałam głos jednej z cioć.

– Zupa z kimchi – odparła moja matka, dumna z siebie.

– A gdzie rosół? – zapytał ktoś inny, z wyraźnym zawodem w głosie.

Byli rozczarowani

Stałam wtedy obok Tomka i czułam, jak rośnie we mnie gniew. Przez moment miałam nadzieję, że może przynajmniej smak jedzenia zrekompensuje brak schabowego. Ale nie. Ludzie patrzyli na tace jak na eksponaty w muzeum, z podejrzliwością i niechęcią. Młodsze kuzynki szeptały między sobą i chichotały, a ciocia Barbara wyjęła z torebki kanapkę, którą – jak się później dowiedziałam – przemyciła, bo „nie wiadomo, co podadzą”.

– Nie mają tu nic normalnego? – rzucił wujek Leszek, z miną człowieka, który przeżył niejedną komunię i wie, co to znaczy, dobrze nakarmić ludzi.

I wtedy się zaczęło.

– Wiecie co? Ja zaraz zamawiam pizzę. Ktoś chce się dorzucić? – krzyknął wujek Roman.

Stałam jak wmurowana. Próbowałam się uśmiechnąć, ale miałam wrażenie, że za chwilę coś mnie udusi. Oczywiście nie mama, bo jej akurat nigdzie nie było – pewnie rozdawała autografy wśród znajomych z jogi, których wcisnęła na listę gości, chociaż ich na oczy nie widziałam.

Żałowałam, że uległam

W tle grała muzyka – nieznośny jazz, który mama wybrała, bo uznała, że disco polo to obciach. Goście siedzieli cicho, niezręcznie rozglądając się po sali, a kelnerzy nosili talerze z potrawami, które wyglądały pięknie, ale chyba tylko do zdjęć.

Widziałam, jak babcia Janina odsuwa od siebie talerz z krewetką i pyta wnuczka, czy może gdzieś tu dostać ziemniaki. Dzieci nudziły się przy stole, bo zamiast soku było jakieś domowe kombucze, które jeden z chłopców wypluł z głośnym „ble”. I ja to widziałam, jakbym oglądała film, tylko że główna bohaterka – panna młoda – nie miała w tym filmie nic do powiedzenia.

Zaraz po weselu wróciliśmy do mieszkania. Chodziłam z kąta w kąt, rozpinając suknię i próbując zdjąć kolczyki, które mama mi pożyczyła, mówiąc: „Będziesz wyglądać jak prawdziwa dama”. Teraz drażniły mnie bardziej niż obcasy, na których chodziłam przez ostatnich osiem godzin.

W kuchni usiadłam przy stole, wzięłam szklankę wody i czekałam, aż przyjdzie moja matka. Weszła, jakby nic się nie stało, rozpromieniona, z telefonem w ręku.

– No, kochanie, ależ to był elegancki wieczór. Tak pięknie wszystko wyszło – powiedziała, jakbyśmy byli na rozdaniu nagród filmowych.

– Dlaczego to zrobiłaś? – zapytałam cicho.

Nie widziała problemu

Spojrzała na mnie z uśmiechem, ale szybko zorientowała się, że to nie jest rozmowa, którą chciała usłyszeć.

– Przecież było pięknie. Nie dziękujesz nawet?

– Prosiłam o klasyczne menu. Chciałam żurek, rosół, kluski, schabowego. A ty zamówiłaś zupę z kimchi i jakieś dziwactwa, jakbyśmy świętowali rocznicę otwarcia galerii sztuki.

– Nie przesadzaj. To była klasa! Po prostu ludzie są ograniczeni, nie rozumieją nowoczesnej kuchni. Myślą, że jak nie ma rosołu, to już nie wesele.

– To nie był twój pokaz gustu! – podniosłam głos. – To był ślub mój i Tomka, a ty zrobiłaś z tego scenę tylko dla siebie.

– Naprawdę jesteś aż taką tradycjonalistką? Przecież wszystko było estetyczne, artystyczne. Takie inne. Goście zapamiętają to na długo.

– Zapamiętają, że musieli zamawiać pizzę! To miało być wesele, a wyszedł cyrk.

Widziałam, że coś w niej się spięło. Może duma, może rozczarowanie. Ale zamiast przeprosin usłyszałam tylko:

– Ty nigdy nic nie doceniasz. Od dziecka robisz ze mnie czarny charakter, a ja się staram. I znowu ci coś nie pasuje. Nic nowego.

– Bo zawsze robisz wszystko po swojemu. Od moich urodzin, przez studniówkę, aż po mój ślub. Zawsze muszę ustąpić. Bo tak trzeba, bo ty lepiej wiesz. Już nie chcę.

Mama odwróciła się, jakby chciała zakończyć rozmowę. Przez chwilę myślałam, że wyjdzie, ale została. Milczała.

Byłam wściekła

Tydzień później pojechałam do ojca. Mieszkał na obrzeżach miasta, w domku, który sam odremontował po rozwodzie z mamą. Zawsze twierdził, że lepiej mu się oddycha, odkąd nie musi mierzyć się z jej opiniami przy każdym posiłku.

– Wyglądasz, jakbyś przeszła przez wichurę – powiedział, wpatrując się we mnie.

– Bo przeszłam – odpowiedziałam bez uśmiechu. – Znowu mama.

Opowiedziałam mu wszystko. O jedzeniu na weselu, o tym, że powiedziałam jej, że chcę przerwy. Słuchał bez przerywania, kiwając głową, raz po raz siorbiąc kawę.

– Twoja matka zawsze musiała mieć ostatnie słowo – powiedział w końcu. – Nawet na stypie po moim pogrzebie pewnie będzie decydować, kto dostanie zupę krem, a kto pomidorową.

On mnie rozumiał

Parsknęłam śmiechem.

– To nie jest śmieszne – powiedziałam, ocierając oczy. – A może trochę jest.

– Renata – spojrzał na mnie poważnie – ty całe życie próbujesz ją zadowolić. I wiesz co? To się nigdy nie uda. Ona zawsze znajdzie sposób, żeby wszystko przestawić po swojemu.

– Boję się, że jak ją odsunę, to już nie wróci – powiedziałam cicho.

– Może i nie wróci. A może wróci. Ale ty wreszcie zaczniesz żyć po swojemu.

Siedzieliśmy tak jeszcze długo. W drodze powrotnej czułam się lżej. Jakbym zdjęła z siebie jakiś ogromny ciężar. W końcu zrozumiałam, że nie muszę być wersją córki, którą mama sobie wymyśliła. Nie jestem jej trofeum, wizytówką, projektem do udoskonalenia. Jestem sobą.

Renata, 24 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama