Reklama

Nie jestem osobą, która żałuje decyzji. Zazwyczaj. Jednak czasem łapię się na tym, że zaczynam analizować pewne wybory z przeszłości. I nie wiem, czy to kwestia wieku, czy może po prostu zwykłego rozczarowania… ale coraz częściej dochodzę do wniosku, że lepiej było mi samej. Wyszłam za mąż późno. Tak wyszło – najpierw praca, potem znajomi, podróże, kursy, a jak już się rozglądałam, to wokół wszyscy mieli już dzieci w podstawówce. I było mi z tym dobrze. A potem się zakochałam.

Rozczarował mnie

Wszystko zaczęło się niewinnie – od rozmowy o firankach.

– Wiesz, może te w kuchni byśmy zmienili? – rzucił Paweł, jakby mówił o zamówieniu pizzy.

A coś jest z nimi nie tak? – zapytałam, nie odrywając wzroku od krzyżówki.

– No... są takie trochę babcine. Pomyślałem, że może postawimy na coś bardziej nowoczesnego.

– Babcine? – uniosłam brew. – Te firanki kosztowały majątek.

– No tak, ale jeszcze zanim się poznaliśmy, prawda?

– A to już nie pasują?

Uśmiechnął się nerwowo. Jak zwykle, kiedy nie był pewien, czy żartuję, czy wbijam szpilę.

– Po prostu... chciałem, żebyśmy razem urządzili naszą przestrzeń. Wiesz, żeby to było wspólne.

– I dlatego co tydzień przestawiamy meble? – parsknęłam. – Bo ja się już zaczynam gubić w swoim domu. Gdzie teraz są kubki?

– W lewej szafce. Zmieniłem, bo mówiłaś, że nie lubisz sięgać do góry.

– To było trzy miesiące temu.

Westchnął ciężko. Znam to westchnięcie – taki wstęp do wykładu o kompromisach.

– Ja tylko próbuję się tu jakoś odnaleźć. Mam wrażenie, że ty... że ty nie chcesz mnie wpuścić do tego swojego świata.

Odłożyłam długopis.

– Mój świat to tylko firanki i kubki? Bo jeśli tak, to może rzeczywiście się w nim nie odnajdziesz.

Spojrzał na mnie bez słowa

Z Pawłem wszystko było... poprawne. Kulturalne. Jednak tego ranka chyba coś w nim pękło.

Nie możesz tak się od wszystkiego dystansować! – powiedział, odstawiając kubek z herbatą z takim impetem, że aż chlapnęło na blat.

– Co takiego zrobiłam? Że nie chcę wymieniać firanek?

– Nie o firanki chodzi! Tylko o to, że ty wciąż zachowujesz się, jakbyś mieszkała tu sama. Albo jakbyś mnie tolerowała, ale nie kochała.

Zamilkłam.

Całe życie byłam sama. Sama decydowałam, sama robiłam zakupy, sama dźwigałam kartony z wodą mineralną, sama rozliczałam PIT-y. I nagle ty mi tu wchodzisz i chcesz, żebym wszystko robiła „z kimś”.

– Bo na tym chyba polega bycie razem, nie? Że się przestaje być samemu?

– Nie mam guzika, który mi to przestawi! – podniosłam głos, pierwszy raz od dawna. – I wiesz co? Ty chyba nie chcesz być ze mną. Ty chcesz być z wersją Aldony, która gotuje z uśmiechem i daje się przytulić o każdej porze dnia i nocy.

Spojrzał na mnie bez słowa.

– Ja nie jestem taka. I nie będę.

– Wiem – powiedział cicho. – Może właśnie dlatego cię pokochałem. Tylko... nie wiem, czy to wystarczy.

Byłam tym zmęczona

Zaczęłam się zastanawiać, czy nie przesadzam. Czy może to nie jest tak, że boję się bliskości, zmian, tej całej „wspólnoty dusz”? Ale potem był piątek.

– Kochanie, a może byśmy wpadli do mojej siostry na weekend? – zapytał Paweł, niby mimochodem, szykując kolację.

– Twojej siostry? – spojrzałam znad gazety. – A po co?

– Tak po prostu. Rodzina, pogadamy, posiedzimy przy herbacie...

– Czyli ty pogadasz z Agnieszką, ja z jej mężem, który ma pasję do betonu i betoniarek. Kuszące.

– Oni cię lubią. A ja bym chciał, żebyś spróbowała ich też polubić.

– A ja bym chciała, żebyś przestał mnie ciągać po tych towarzyskich obowiązkach. W piątek po pracy marzę tylko o kocu.

– No to się spotkajmy gdzieś pośrodku. Przyjedź ze mną. Zjemy obiad, posiedzisz godzinę, a potem wrócimy.

– Czyli zrobimy po twojemu, ale trochę udamy, że też po mojemu?

– Próbuję znaleźć kompromis!

– To nie jest kompromis.

Westchnął i odłożył nóż.

– Wiesz co? Czasem naprawdę nie wiem, czy ty mnie jeszcze chcesz w swoim życiu, czy już tylko liczysz dni, aż się wyniosę.

Spojrzałam na niego. Był zmęczony. Ja też byłam. Zmęczona tym, że od kiedy wyszłam za mąż, muszę się co chwilę tłumaczyć z tego, że mam swoje zdanie.

– Chcę cię, ale nie za wszelką cenę.

Udawałam, że tego nie widzę

W sobotę rano Paweł wyszedł bez słowa. Zostawił kubek po kawie w zlewie – coś, czego nigdy nie robił. Drobiazg, ale wybrzmiał jak trzaśnięcie drzwiami. Udawałam, że tego nie widzę. Zaparzyłam sobie herbatę, usiadłam na balkonie i gapiłam się w stare drzewa pod blokiem. O jedenastej zadzwoniła jego siostra.

– Cześć, Aldona. Paweł mówił, że wpadniecie dzisiaj. Mam pyszne brownie!

– Nie wiem, czy Paweł wpadnie. Ja na pewno nie – odpowiedziałam chłodno.

– Oj, znowu się pokłóciliście? – zapytała zbyt radośnie.

– Nie, po prostu nie lubię, jak ktoś mi układa weekendy bez pytania.

– Przecież rodzina, to się nie liczy jako „układanie”.

– Właśnie, że się liczy.

– Oj, Aldona... – westchnęła. – Nie wszystko trzeba robić po swojemu. Ludzie w związkach robią też rzeczy „dla drugiej strony”.

– A ja się pytam: ile rzeczy „dla mnie” zrobił Paweł?

No chyba się ożenił?

– Z pełnym przekonaniem i naręczem poradników psychologicznych. Ale tak, masz rację. Chciał dobrze. Może nawet lepiej niż ja.

Rozłączyłam się. Kilka minut później dostałam wiadomość od Pawła:

„Wrócę wieczorem. Muszę pomyśleć. Ty chyba też”.

W końcu mieliśmy czas na pobycie w ciszy ze swoimi myślami. Każde we własnym kącie. Tak, jak lubimy najbardziej.

Zrobiło mi się głupio

Paweł wrócił wieczorem. Cisza między nami była gęsta. Zrobiłam sobie herbatę i nie zaproponowałam mu drugiej. Z premedytacją. Usiadł naprzeciwko mnie i przez chwilę tylko patrzył.

– Wiesz, nie chcę wojny – zaczął cicho.

– To przestań próbować mnie przerobić.

– Nie chcę cię przerabiać. Ja po prostu... chyba się łudziłem, że razem znaczy więcej wspólnego. Że będziemy... blisko.

Blisko to można być na kanapie. Nie przy wyborze firanek.

– To nie o firanki chodzi. Chodzi o to, że nie czuję się potrzebny. Jesteś tak samowystarczalna, że czasem czuję się zbędny.

– Jestem samowystarczalna nie dlatego, że chcę cię odsunąć. Po prostu taka jestem. Zbudowałam swoje życie sama i ciężko mi teraz otwierać drzwi na oścież.

– Tylko że ja nie chcę wejść z butami. Chcę zapukać i usłyszeć: „wchodź, dobrze, że jesteś”.

Zamilkłam. Zrobiło mi się głupio. Bo on miał rację. W tej jednej, konkretnej sprawie – miał rację.

– Wiesz co... – zaczęłam. – Może nie mam tego „wchodź” w odruchu, ale... nie zamykam ci drzwi. Po prostu potrzebuję, żebyś czasem poczekał dłużej na wycieraczce.

Uśmiechnął się blado.

– To przynajmniej daszek mi nad tą wycieraczką zainstaluj. Żebym nie zmókł.

Parsknęłam śmiechem.

– Nie obiecuję. Ale mogę ci podać parasolkę.

Nie byłam szczęśliwa

Z czasem przestaliśmy się kłócić o firanki. Zaczęliśmy się kłócić o temperaturę w mieszkaniu i o to, że „znów zostawiłeś otwartą tubkę pasty”. Czyli chyba… wszystko wróciło do normy. Czy żałowałam, że za niego wyszłam? Nie. Jednak nie będę też udawać, że to było spełnienie marzeń. Małżeństwo nie rozwiązało moich problemów. Dodało kilka nowych. Czasem, wieczorem, kiedy siedzimy obok siebie w ciszy, każde ze swoim kubkiem herbaty i książką, czuję, że jesteśmy po tej samej stronie. Może nie na tym samym rozdziale. Ale w tej samej historii.

– Jakbyś się miała znowu zakochać, to… też we mnie? – zapytał któregoś dnia, udając nonszalancję, ale widziałam w jego oczach niepewność.

Gdybym wiedziała to, co wiem teraz?

– No.

– Tak i wyszłabym za ciebie. Tylko że kazałabym ci przy tym podpisać regulamin.

– Z klauzulą o firankach?

– I o mojej przestrzeni osobistej.

– I że nie wolno komentować, kiedy zagryzasz ogórki kiszone chipsami?

Uśmiechnęłam się. Miałam męża, ale nadal byłam sobą. A to, proszę państwa, jest większy wyczyn, niż się wydaje.

Aldona, 56 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama