Reklama

Janek to mój jedyny syn. Od dziecka był bystry, uroczy i wyjątkowo gadatliwy. Nigdy nie miał problemów z dziewczynami — wręcz przeciwnie, miał ich aż za dużo. Gdy był nastolatkiem, mówiłem sobie, że to minie, że się wyszaleje i w końcu trafi na tę jedyną. Dziś Janek ma trzydzieści dwa lata i poznaję właśnie jego, uwaga, dwudziestą trzecią dziewczynę. Przestałem już zapamiętywać imiona, bo każda pojawia się na chwilę, robi zamieszanie i znika. Nie mam pojęcia, czy to ja coś przeoczyłem, czy on zgubił gdzieś sens bliskości i relacji.

W końcu przestałem liczyć

– Tato, przyjdziemy dzisiaj na kolację, tylko nie zapomnij, że Aneta nie je mięsa – usłyszałem w słuchawce, gdy szykowałem zupę pomidorową. Spojrzałem na patelnię, gdzie już skwierczały podsmażane klopsiki, i westchnąłem ciężko.

– Oczywiście – odparłem z udawanym zainteresowaniem. – Wegetarianka, rozumiem.

– Ale taka z tych luźnych, jajka i ryby może jeść – dodał Janek. – No i kocha ser, najlepiej camembert.

Wyjąłem z lodówki zapomniany krążek sera i pomyślałem: czy to była ta, która studiowała malarstwo? A może architektka wnętrz? Myliły mi się już wszystkie. Aneta, Wiktoria, Klaudia, Dagmara – pojawiały się i znikały jak pory roku. Zawsze piękne, uśmiechnięte, miłe. I zawsze nowe. Gdy weszli do mieszkania, Aneta rzuciła się od razu do pomocy, jakbyśmy się znali od lat.

Pan ma tu tak przytulnie! – zachwyciła się, rozglądając się po kuchni. – Janek mówił, że jest pan smakoszem. Uwielbiam mężczyzn, którzy gotują.

– Cóż, niektórzy gotują, a inni tylko zmieniają dziewczyny jak skarpetki – wymknęło mi się półgłosem.

– Tato... – syknął Janek, rzucając mi spojrzenie, które pewnie miało być ostrzegawcze.

– Żartuję przecież – uśmiechnąłem się kwaśno.

Podczas kolacji Aneta trajkotała bez przerwy. Była elokwentna, urocza. Naprawdę urocza. Ale ja już znałem ten schemat. I wiedziałem, że zniknie szybciej niż po niej umyję talerze.

Ta znajomość była szybka

Maja była tą, którą Janek przyprowadził tylko raz, i to w piątkowy wieczór, tuż przed wyjazdem w góry. Miałem wtedy nadzieję, że zostanie na dłużej. Była cicha, skromna i patrzyła na mojego syna z takim uczuciem, że aż chciałem ich zatrzymać w progu i zaproponować wspólny spacer, żeby tylko móc ich jeszcze trochę poobserwować.

– Tato, to Maja – powiedział Janek, całując ją w policzek. – Przejeżdżamy tylko po plecak, zaraz ruszamy.

Maja wyciągnęła do mnie rękę i uśmiechnęła się nieśmiało.

– Miło mi pana poznać.

– Mnie również – powiedziałem, patrząc na nią z lekkim zdziwieniem. Była inna niż wszystkie poprzednie. Naturalna. Bez mocnego makijażu, bez wyćwiczonych tekstów. Wydawała się prawdziwa.

– Jedziecie do Zakopanego? – zapytałem, chcąc zatrzymać ich na chwilę.

– Tak, ale tylko na dwa dni – odpowiedział Janek. – W niedzielę wieczorem wrócimy.

Nie wrócili. A przynajmniej nie razem. W poniedziałek rano Janek zadzwonił:

– Tato, mogę wpaść po kurtkę? Zostawiłem u ciebie tę zimową.

– A Maja? – zapytałem bezmyślnie.

– Nie pytaj. Po prostu... nie wyszło.

Tyle. Zero wyjaśnień. A jeszcze w piątek ściskała mnie za rękę i mówiła, że czuje się, jakby była u siebie. Może to ja za bardzo się łudziłem? Może chciałem, żeby choć jedna z nich została na więcej niż jeden weekend?

Znała mnie lepiej niż własna matka

Alicja była typem, który zapada w pamięć. Wysoka, szczupła, z przenikliwym spojrzeniem i ostrym językiem. Weszła do mojego domu jak do siebie, ściągnęła buty, wrzuciła je pod szafkę i zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, zawołała:

– Zupa grzybowa? Pachnie jak u mojej babci! Ale pan na pewno dodał też majeranek i ziele angielskie. Czuć z daleka!

– Tak, dokładnie – przyznałem zaskoczony.

– No przecież wiem – roześmiała się. – Janek mówił, że jest pan kulinarnym purystą.

Usiedliśmy do stołu. Alicja opowiadała o pracy w wydawnictwie, o tym, jak redaguje powieści kryminalne i jak często poprawia autorów, którzy „nie umieją pisać, ale mają ego wielkości Pałacu Kultury”. Janek patrzył na nią z mieszaniną podziwu i przerażenia. Ja... też. Po deserze Alicja odchyliła się na krześle i zaczęła zadawać mi pytania. O młodość, o szkołę, o to, jakim dzieckiem był Janek. Chyba pierwszy raz od lat ktoś tak szczerze mnie słuchał.

– Często pan bywa samotny? – zapytała nagle, a ja aż się wzdrygnąłem.

– Samotność to już moja towarzyszka – odpowiedziałem pół żartem.

– Dobrze, że jeszcze nie właściciel – rzuciła, a potem dodała ciszej – Niech się pan trzyma, panie Kazimierzu. Jest pan naprawdę ciepłym człowiekiem.

Nie wiem, dlaczego po tej kolacji pomyślałem, że może to ona. Ta jedna. Ale trzy dni później Janek zadzwonił:

– Tata, Alicja wyjechała do Londynu. Z dnia na dzień. Stwierdziła, że to nie to.

Zastygłem.

Prawda, której nikt nie chciał

Emilia była jak wycięta z katalogu. Piękna, perfekcyjna, nienagannie ubrana. Miała paznokcie w kolorze wina i mówiła tak, jakby każde słowo było starannie dobrane do sytuacji. Gdy Janek zapowiedział, że przyjdą na niedzielny rosół, od razu poprosiła o bezglutenowy makaron i wodę z cytryną, ale bez lodu. Westchnąłem. Już wtedy czułem, że to nie będzie zwykły obiad. Usiedliśmy przy stole, a Emilia od razu przejęła pałeczkę rozmowy w swoje ręce.

– Uwielbiam domowe obiady. Tylko proszę, niech pan nie myśli, że u mnie w domu się nie gotowało – rzuciła tonem, jakby chciała mnie uprzedzić przed jakąś oceną. – Po prostu nie było na to czasu. Mama zarządzała trzema aptekami, tata prowadził fundację. W niedzielę jadaliśmy w restauracjach. Tak było szybciej.

Janek jadł w milczeniu. I nie wiem, czy się zawstydził, czy po prostu nie miał ochoty wchodzić w tę opowieść o idealnej rodzinie Emilii. Ja tymczasem obserwowałem, jak Emilia delikatnie stawia filiżankę na spodku, poprawia serwetkę i wygładza fałdki na bluzce. Była doskonała. Aż za bardzo.

W pewnym momencie wstała, by przynieść sobie wodę z kuchni. I wtedy się stało. Potknęła się o własną torebkę, zachwiała i... rozlała całą szklankę na stół.

– Ojej... Przepraszam – powiedziała sztywno, jakby ktoś ją złapał na gorącym uczynku.

– Nic się nie stało – odparłem spokojnie. Ale spojrzałem na Janka. Ten jeden gest wystarczył.

Tydzień później usłyszałem:

Emilia uznała, że jesteśmy zbyt różni.

Nie protestowałem.

Wtedy powiedziałem „dość”

Kiedy Janek zadzwonił, że poznał „kogoś wyjątkowego” i czy może wpaść na kolację, odparłem bez namysłu:

– Nie.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Co znaczy „nie”? – zapytał w końcu zdziwiony.

– To znaczy, że nie chcę już poznawać kolejnej dziewczyny, Janek. Mam dość – powiedziałem spokojnie, ale stanowczo.

– Tato, przesadzasz. To nie twoja sprawa, z kim się spotykam – odburknął. – Zresztą, to nie chodzi o ciebie.

– Właśnie że chodzi – odpowiedziałem. – Bo ile razy mam udawać entuzjazm, podgrzewać rosół i słuchać, jak ktoś nowy mówi, że kocha psy i czyta Murakamiego? A potem tydzień później dowiadywać się, że już jej nie ma?

Janek milczał.

– Ja też mam uczucia, synu – dodałem. – Nie jestem showroomem, przez który można przetaczać kolejne partnerki w imię jakiejś chorej rotacji. To mnie męczy. Serio.

– Nie wiedziałem, że tak to odbierasz...

– Bo ty nie patrzysz, Janek. Ty tylko wybierasz. Nie próbujesz budować. Jakby chodziło o testowanie, nie przeżywanie.

Znowu cisza.

– Dobra, rozumiem – powiedział w końcu. – Nie przyjdziemy.

Zakończyłem rozmowę i usiadłem w ciszy. Nie było mi lżej. Ani przyjemnie. Ale po raz pierwszy od dawna poczułem, że nie pozwalam sobie wciskać na siłę cudzych emocji pod dach. Zostawiłem na stole jedną czystą szklankę. Dla siebie.

Czy ja coś przegapiłem?

Odkąd powiedziałem „dość”, minęły dwa miesiące. Janek już nie wspominał o nowych dziewczynach. Nie zapraszał, nie dzwonił z ekscytacją. Nie wiem, czy faktycznie z nikim się nie spotykał, czy po prostu uznał, że lepiej trzymać mnie z dala od swojego życia uczuciowego. Z jednej strony miałem spokój, z drugiej – pustkę.

Zacząłem się zastanawiać, czy to ja coś przegapiłem, kiedy był młodszy. Może nie nauczyłem go cierpliwości, bliskości, budowania z kimś codzienności? Może moja nieobecność po śmierci jego matki zostawiła w nim dziurę, którą teraz próbuje załatać kolejnymi kobietami, żadnej nie dopuszczając bliżej? Tylko czy to jeszcze jest moje zadanie?

– Tato, możemy się spotkać? – zadzwonił któregoś wieczoru.

– Jasne – odparłem bez zastanowienia.

Miałem nadzieję, że nikogo nie przyprowadzi. I nie przyprowadził. Usiedliśmy razem na ławce w parku, piliśmy kawę z papierowych kubków.

Wiesz, przemyślałem to, co powiedziałeś – zaczął. – I masz rację. Chyba myślałem, że jak nie będzie działać, to trudno, zawsze mogę spróbować z kimś nowym. Ale wiesz... każda z nich zostawiała po sobie jakąś pustkę.

– A ty ją znosiłeś coraz gorzej, co?

– Tak. I chyba po raz pierwszy poczułem, że się naprawdę boję, że nie umiem już się zatrzymać.

Nie odpowiedziałem od razu. Poklepałem go tylko po ramieniu. Czasem dojrzewanie przychodzi później, niż byśmy chcieli. Ale lepiej późno, niż wcale.

Kazimierz, 63 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama