„Poznałam przystojnego wdowca w internecie. Wystarczyło 30 dni, żebym skończyła ze złamanym sercem i 0 na koncie”
„Z oczu popłynęły mi łzy. Nie hamowałam ich. Przez miesiąc udawałam przed sobą, że to coś wyjątkowego, że po latach los wreszcie się do mnie uśmiechnął. A to był tylko wyrachowany plan”.

- Redakcja
Nie wiem, co mnie bardziej boli – strata pieniędzy czy strata złudzeń. Jestem po rozwodzie i pracuję jako recepcjonistka w prywatnej klinice. Mój były mąż zostawił mnie dla młodszej – klasyk, prawda? Dzieci dorosły, wyjechały za granicę i układają sobie życie po swojemu. Ja zostałam z ciszą, która wieczorami rozsadzała mi głowę i z myślami.
Czułam się samotna
Mój dzień wyglądał tak samo – pobudka, praca, dom. W niedzielę rosół i seriale. A potem znowu wszystko od nowa. Kiedy Kasia z pracy wyszła za mąż po raz drugi, patrzyłam na nią z niedowierzaniem. Jak ona to zrobiła? Gdzie poznała faceta, który nie jest pijakiem, maminsynkiem albo rozwodnikiem z czwórką dzieci?
– Iwona, ty też spróbuj. Aplikacje, randki, rozmowy… to przecież zabawa. I nie musisz od razu się zakochiwać.
Uśmiechnęłam się krzywo. Bałam się. Ale samotność bolała bardziej niż strach. Założyłam konto. Długo nie miałam odwagi odpisać nikomu, aż pewnego dnia napisał do mnie on – Artur. Przystojny, z siwymi włosami przy skroniach, spojrzeniem jakby nosił w sobie jakiś żal. Opowiedział, że jego żona zmarła na raka dwa lata temu. Został sam, długo nie mógł się pozbierać, ale czuje, że czas ruszyć dalej.
Wzbudził moje zaufanie
Zaczęło się niewinnie. Codzienne wiadomości. Na dzień dobry, na dobranoc, czasem w środku dnia, kiedy miałam przerwę i on „akurat myślał o mnie”. Pisał tak pięknie, że aż trudno było uwierzyć, że to facet po przejściach. Znał się na muzyce, cytował poezję, potrafił opowiadać o zachodzie słońca, jakby to był cud, a nie zjawisko meteorologiczne.
– Wiesz, czasem, kiedy patrzę w niebo, wydaje mi się, że ona tam jest i się uśmiecha. Ale gdy z tobą piszę, czuję, że znowu mogę żyć. – napisał pewnego wieczoru.
Trafił. Tak, jakby znał wszystkie moje tęsknoty.
Zaczął opowiadać o swojej zmarłej żonie – Magdzie. Że była delikatna, że długo walczyła, że odchodziła spokojnie, trzymając go za rękę. Nie wiem czemu, ale łzy same napłynęły mi do oczu. I wtedy po raz pierwszy pomyślałam: „Może to znak?”. Może wszechświat wreszcie przysłał mi kogoś dobrego.
– Chciałbym cię zabrać na spacer po plaży, tam gdzie chodziliśmy z Magdą... Chciałbym, żebyś też pokochała to miejsce. – napisał kilka dni później.
Zamarłam. On chciał mnie tam zabrać. Wpuścić do swojego wspomnienia. To musiało coś znaczyć, prawda?
– Zasługujesz na kogoś, kto będzie cię kochał codziennie na nowo – dodał po chwili.
Czytałam te słowa po sto razy. A potem sama zaczęłam pisać więcej. O sobie, o rozwodzie, o tym, jak budzę się w nocy i nie wiem, gdzie jest moje życie. A on… słuchał. Zawsze. Nigdy nie oceniał.
Czy to możliwe, że spotkałam bratnią duszę?
Chciał pożyczyć pieniądze
Minął może tydzień od jego ostatniej wzruszającej wiadomości, gdy zadzwonił. Pierwszy raz. Usłyszałam ten głos i... poczułam się jak nastolatka. Ciepły, niski, jakby był zawstydzony. A przecież mówił tak pewnie w wiadomościach.
– Iwona... Nie chcę, żeby to zabrzmiało głupio, ale mam kłopot. – zaczął cicho. – Dziś rano zablokowano mi konto. Sprawa się przeciąga, a ja potrzebuję pieniędzy.
Zamilkł.
– Pomożesz mi?
Siedziałam na brzegu łóżka, ściskając telefon.
– Oczywiście nie chciałbym cię w to mieszać, gdyby nie chodziło o coś ważnego. Moja mam jest chora. Dziś miałem zapłacić za zaliczkę na operację. To tylko 10 tysięcy. Oddam za tydzień, słowo.
Zamilkłam. Serce biło mi mocniej. 10 tysięcy to dla mnie nie była drobna suma. Ale przecież znałam go. Rozmawialiśmy codziennie. Przeczytałam jego wiadomości po sto razy.
– Nigdy bym cię o to nie prosił, gdybym miał inne wyjście.
Pomyślałam o Kasi. Tego samego dnia, w pracy, gdy wspomniałam o Arturze i jego wdowieństwie, zmarszczyła brwi.
– Iwona, a jeśli on cię okłamuje?
– Kasia, przestań! – syknęłam, aż kilka osób spojrzało w naszą stronę. – Nie wszyscy są tacy jak mój były!
Wieczorem przelałam pieniądze. Ręka mi drżała, ale serce mówiło, że to słuszna decyzja.
Wierzyłam mu
Dwa dni później chciał jeszcze pięć. Za każdym razem tłumaczył, że to chwilowe. Że wszystko w porządku, żebym się nie martwiła. A ja? Wierzyłam. Albo raczej – chciałam wierzyć.
– Kochanie, ostatni raz. Przysięgam. – mówił przez telefon. – Gdyby nie ta sytuacja na lotnisku...
– Co się stało? – zapytałam od razu.
– Zatrzymali mnie. Podobno coś nie zgadzało się z dokumentami. Ale chodzi tylko o formalność. Potrzebuję prawnika.
– Proszę, nie zostawiaj mnie teraz – powiedział łamiącym się głosem. – Wiem, że mogę ci ufać.
A potem… cisza.
Wysłałam jedną wiadomość. Potem drugą. Kolejną.
– Artur, odezwij się, proszę. Martwię się.
– Czy coś się stało? Wysłałam już pieniądze…
Telefon milczał. Messenger też. Jego profil zniknął. Mail nie dochodził. Jakby wyparował. Z drżącymi rękami wpisałam jego imię w Google. Nie znalazłam nic – dopóki nie weszłam na forum, gdzie kobiety opowiadały o swoich historiach.
„Poznałam przystojnego wdowca… Prosił o przelew, zniknął po miesiącu.”
„Czuły, wrażliwy, mówił, że jego żona zmarła na raka…”
To była ta sama historia. Punkt w punkt. Zdjęcia, które mi wysyłał, pojawiały się tam też – tylko z innym imieniem. Zatkało mnie. Właśnie zrozumiałam, że dałam się oszukać. Z miłości. Z naiwności. Z samotności.
Nie byłam jedyną naiwną
Do komisariatu szłam jak w amoku. Ręce miałam zimne, twarz paliła mnie ze wstydu. W torbie trzymałam wydruki rozmów, potwierdzenia przelewów, jego zdjęcia. Czułam się, jakbym wystawiała na widok publiczny swoją głupotę.
Policjant był młody. Miał delikatne oczy, ale słuchał rzeczowo. Nie przerywał, tylko co jakiś czas kiwał głową.
– Ten schemat się powtarza – powiedział, kiedy skończyłam. – To nie był wdowiec. To zawodowy oszust. Taki, który wie, w co uderzyć.
Zacisnęłam dłonie na pasku torebki.
– Ale… ja naprawdę w to wierzyłam.
– Bo on chciał, żeby pani wierzyła.
Z oczu popłynęły mi łzy. Nie hamowałam ich. Przez miesiąc udawałam przed sobą, że to coś wyjątkowego, że po latach los wreszcie się do mnie uśmiechnął. A to był tylko wyrachowany plan.
Zadzwoniłam do Marty tego samego wieczoru. Moja córka odebrała po kilku sygnałach, radosna, nieświadoma. Głos jej zgasł, gdy usłyszała, co się stało.
– Mamo… Jak mogłaś być taka łatwowierna?! – krzyknęła przez telefon.
Milczałam. Nie miałam jak się bronić. Tylko raz powiedziałam:
– Po prostu... chciałam znów poczuć się ważna.
Po drugiej stronie zaległa cisza. Potem tylko szept:
– Przyjadę.
Ale wiedziałam, że to nie zmieni faktu – on mnie nie kochał. On mnie wykorzystał.
To lekcja od życia
Siedziałam przy kuchennym stole i patrzyłam na kubek z niedopitą kawą. Z każdej strony docierały do mnie skutki tego miesiąca: puste konto i moje upokorzenie.
Wieczorami płakałam. Nie tak dramatycznie, jak w filmach – tylko cicho, bezgłośnie, jakby łzy miały niepostrzeżenie wypłynąć i zniknąć. Rano zakładałam uśmiech, szłam do pracy, odbierałam telefony w klinice jak automat. Ale coś we mnie umarło.
Kasia, moja koleżanka z pracy, próbowała mnie wspierać.
– Iwona, to nie twoja wina.
– Moja, bo straciłam czujność i mu zaufałam – odpowiedziałam, wzruszając ramionami.
Zaczęłam chodzić do psychologa. Na początku czułam się jak idiotka – co ja tam powiem? Że dałam facetowi z internetu kilkanaście tysięcy, bo mi napisał, że lubi wiersze? Ale potem... zaczęłam mówić. O pustce po rozwodzie. O lęku, że już nigdy nikt mnie nie pokocha. O tym, że w Arturze widziałam szansę. Może ostatnią. I zrobiło mi się trochę lżej.
Iwona, 47 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mój syn to śmierdzący leń. Sprzątam cudze domy, by związać koniec z końcem i spłacać jego długi”
- „Kiedyś dom tętnił życiem, a teraz dzieci odwiedzają mnie tylko od święta. Dobrze, że nie widzą, jak płaczę w ciszy”
- „Wynajęłam pokój u kolegi z pracy, ale łączył nas nie tylko czynsz. Nasionko kiełkowało, a ja bałam się mu powiedzieć”

