„Poznałam go w parku, gdy zbierał kasztany z córką. Choć widziałam obrączkę, uwierzyłam, że ta jesień będzie gorąca”
„Zaczęłam żyć od wiadomości do wiadomości. Od spotkania do spotkania. Kiedy Adam nie pisał, czułam, jak wszystko we mnie gaśnie. Kiedy pisał, ożywałam jak roślina po deszczu. Czekałam. Tęskniłam”.

- Redakcja
Nie wiem, kiedy dokładnie zaczęłam czuć, że życie przecieka mi przez palce. Może wtedy, gdy po raz kolejny wracałam do pustego mieszkania i jadłam kolację nad zlewem, patrząc w ciemne okno. Może wtedy, gdy koleżanka z pracy opowiadała o weekendzie z rodziną, a ja kiwałam głową i udawałam, że mnie to nie rusza. Albo wtedy, gdy Edyta – jedyna osoba, która jeszcze pytała, co u mnie – westchnęła:
– Karolina… ty w ogóle jeszcze w coś wierzysz?
Nie odpowiedziałam. Bo nie wiedziałam. Pracowałam w bibliotece, żyłam między regałami i cudzymi historiami. Sama nie miałam żadnej. Aż do tamtego dnia. Był październik. Park pachniał liśćmi i wilgocią. Usiadłam na ławce z papierowym kubkiem kawy i próbowałam nie myśleć o tym, że znowu spędzam niedzielę sama. I wtedy ich zobaczyłam. Mężczyzna i dziewczynka. Zbierali kasztany, śmiali się, przepychali lekko. On – w granatowym płaszczu. Ona – z warkoczykami i różowym szalikiem. Ich szczęście wyglądało na prawdziwe. W pewnym momencie in spojrzał na mnie i się uśmiechnął. Nie byle jak – tak, jakby mnie znał. Albo jakby chciał poznać. I właśnie wtedy pomyślałam, że to nie przypadek.
Zaczęłam tam wracać
Do tego parku, do tej samej ławki. Tłumaczyłam sobie, że przecież to nic złego. Że po prostu lubię jesień, że kasztany mnie uspokajają. Ale prawda była taka, że szukałam ich. Jego i tej dziewczynki. I któregoś dnia znowu ich zobaczyłam.
– Lena, nie wchodź tam, jest ślisko – powiedział i wtedy mnie zauważył. Spojrzał, jakby nie był zaskoczony.
– Dzień dobry. Znów kasztany? – zapytał z uśmiechem.
– Jesień się kończy, trzeba korzystać – odparłam, siląc się na naturalny ton.
Usiedli obok mnie. Lena rozrzucała liście, a on wyjął termos.
– Kawy? Mam lepszą niż z automatu – podał mi kubek.
Przyjęłam. Była gorąca i pachniała cynamonem.
– Spędzacie tu dużo czasu? – zapytałam.
– To nasz rytuał. Soboty i niedziele. Tylko my dwoje.
Nie pytałam o żonę. Nie chciałam usłyszeć odpowiedzi, która mogłaby wszystko zakończyć.
– A pani? Sama tu spaceruje?
– Często – przyznałam. – Lubię patrzeć na ludzi, kiedy są szczęśliwi.
– A pani nie jest?
Zawahałam się. Pierwszy raz ktoś mnie tak zapytał – prosto, bez litości. Spojrzałam w jego oczy. Były spokojne.
– Nie wiem – odpowiedziałam w końcu.
Lena podbiegła z liściem w dłoni.
– Proszę, to dla pani. Bo jest najładniejszy – powiedziała, podając mi złoty liść klonu.
– Dziękuję.
Spojrzałam na Adama – bo tak się przedstawił – i po raz pierwszy od dawna poczułam coś więcej niż samotność.
Zobaczyłam go z żoną
Nie wiem, co mną wtedy kierowało. Spacerowałam pod galerią tylko dlatego, że padał deszcz i nie miałam ochoty wracać do pustego mieszkania. I wtedy ich zobaczyłam. Jego – Adama – i kobietę. Szli obok siebie, blisko, ona trzymała Lenkę za rękę. Śmiali się.
Zatrzymałam się jak wryta. Czułam, jak coś mnie ściska w żołądku. Lena zauważyła mnie pierwsza. Pociągnęła Adama za rękaw. On spojrzał. Nasze spojrzenia się spotkały. Zbladł. Kobieta – jego żona, domyśliłam się – zapytała coś, ale on już szedł w moją stronę.
– Karolina… Czekaj, proszę… – Złapał mnie za ramię.
– Nie mów nic – wysyczałam. – Nie musisz się tłumaczyć.
– Ale ja chcę. To nie jest tak, jak myślisz.
– A jak? Że zbieracie kasztany, a potem wracacie razem do domu, do twojej żony, która robi wam kolację?
Milczał.
– Dlaczego mi nie powiedziałeś?
– Bo to trudne. Dorota… My jesteśmy razem tylko dla Leny. To wszystko się skończyło dawno temu.
– Ale wciąż tam mieszkasz.
– Bo Lena nie zrozumie. Jeszcze nie teraz. A z tobą… z tobą czuję coś, czego nie czułem od lat.
Chciałam mu wierzyć. Naprawdę. Bo serce mi biło jak oszalałe, gdy wypowiadał te słowa. Ale gdzieś we mnie już wtedy zapaliła się czerwona lampka.
Chyba się zakochałam
Zaczęłam żyć od wiadomości do wiadomości. Od spotkania do spotkania. Kiedy Adam nie pisał, czułam, jak wszystko we mnie gaśnie. Kiedy pisał, ożywałam jak roślina po deszczu. Czekałam. Tęskniłam. Wymyślałam wymówki, żeby nie widzieć się z Edytą, żeby ukryć to, co się ze mną działo. Ale ona w końcu i tak się zorientowała.
– Karolina, błagam cię… Nie idź tą drogą – powiedziała, kiedy przyszła do mnie z winem i lodami.
– Nie rozumiesz. To jest… coś więcej.
– On cię nie wybierze – rzuciła cicho.
Zamilkłam.
– On mówi, że z nią nic już go nie łączy – zaczęłam, ale Edyta tylko spojrzała na mnie z żalem.
– A jednak tam wraca. Codziennie.
Wieczorami siadałam na kanapie i gapiłam się w telefon. Czasem przychodziła wiadomość. "Nie mogę dziś. Przepraszam." Albo: "Lena chora. Może jutro." A ja to wszystko chłonęłam, jakby miało sens. Myślałam o nim bez przerwy. W pracy nie mogłam się skupić, myliłam nazwiska autorów, odkładałam książki nie na te półki, co trzeba. Nocami nie spałam. Marzyłam, żeby zadzwonił. Albo żeby po prostu przyszedł. Czułam, że się zakochałam i nie umiałam się zatrzymać.
To był impuls
Wsiadłam w autobus, choć nie miałam dokąd jechać. I nagle wiedziałam – pojadę pod jego dom. Stałam pod nim, serce mi waliło jak oszalałe. I wtedy ich zobaczyłam. Dorota, Lena i Adam. Wyszli razem. Śmiali się. Lena złapała go za rękę, a Dorota objęła go lekko w pasie. On pocałował ją w skroń. Zrobiło mi się niedobrze. To nie wyglądało jak małżeństwo z obowiązku. To wyglądało jak rodzina.
Zadzwoniłam.
– Karolina? – odebrał po trzecim sygnale.
– Widziałam cię. Z nimi. Byliście… szczęśliwi.
Cisza.
– Nie dzwoń więcej – powiedział w końcu cicho. – Muszę ratować rodzinę.
Przez sekundę chciałam krzyczeć. Rzucić coś w ścianę. Ale tylko odłożyłam telefon i siedziałam w bezruchu. Wróciłam do mieszkania, zdjęłam płaszcz, usiadłam na podłodze w przedpokoju i zaczęłam płakać. Z całych sił. Bez dźwięku, tylko drżącym ciałem i mokrą twarzą. W nocy nie zmrużyłam oka. O piątej nad ranem poszłam do łazienki i zwymiotowałam. Ze złości. Ze wstydu. Z bólu.
Byłam nikim. Przerwą w harmonogramie jego małżeńskiego życia. A ja? Ja go pokochałam.
Byłam zdesperowana
Napisałam do niej. Krótko, rzeczowo. "Czy znajdzie pani czas na rozmowę? To ważne. Karolina." Nie odpowiedziała od razu. Dopiero po dwóch dniach. "Jutro, 18:00. Kawiarnia przy Mickiewicza."
Przyszłam pierwsza. Próbowałam się nie trząść, ale dłonie miałam lodowate. Dorota weszła punktualnie. Była spokojna, jakby szła na biznesowe spotkanie.
– Wiem, kim jesteś – powiedziała, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. – I wiem, że nie jesteś pierwsza.
Zatkało mnie.
– Nie jestem tu, żeby robić sceny – dodała, rozsiadając się z gracją. – Adam czasem się gubi. Ale zawsze wraca.
– Myślałam, że to coś prawdziwego – wyszeptałam.
– Dla ciebie może. Dla niego – przerywnik. Oderwanie. To nie jest nic osobistego, Karolino. Po prostu… jesteś jedną z wielu.
Jej chłód był jak nóż. A ja głupia myślałam, że ją zranię. Że będę "tą drugą", ale silniejszą.
– On mówił, że was już nic nie łączy.
– Tak mówią wszyscy mężczyźni. Dopóki nie trzeba czegoś poświęcić.
Spojrzałam na nią. Nie było w niej złości. Tylko wyższość. I absolutna pewność, że wygrała.
– Powiem ci coś – dodała jeszcze, zakładając płaszcz. – On nie zostawił cię dla mnie. On wrócił do tego, co zna. Do wygody. A ciebie zostawił, bo przestałaś być zabawna.
Wyszła, zanim zdążyłam odpowiedzieć.
Karolina, 30 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Udawałam miłość, byleby Tomek spłacił mój kredyt. Doiłam go z kasy bez żadnych wyrzutów sumienia”
- „Marzyłam, by syn się wyprowadził. A potem widziałam jego brudny talerz w zlewie i wracałam na ziemię”
- „Kiedyś dom tętnił życiem, a teraz dzieci odwiedzają mnie tylko od święta. Dobrze, że nie widzą, jak płaczę w ciszy”

