„Poznałam go na wakacjach w Chorwacji. Przy śniadaniu byłam obca, a przy kolacji wyznał mi miłość”
„Siedziałam na ławce nad morzem i czułam się jak ostatnia idiotka. Znowu dałam się złapać na czułe słówka. Znowu uwierzyłam w coś, co nie istniało. I to po jednym dniu. Kto tak robi? Kto wyznaje komuś miłość i znika przed następnym śniadaniem?”.

- Redakcja
Z dnia na dzień spakowałam walizkę i wykupiłam last minute do Chorwacji. Bez planu, bez towarzystwa, bez żadnej logistyki. Po prostu musiałam gdzieś uciec. Od Warszawy, od niego, od siebie. Przez siedem lat żyłam z facetem, który dzień po dniu uciszał we mnie kobietę. Na początku był czuły i pełen pomysłów, ale z czasem zamienił się w chłodnego współlokatora, który tylko patrzył, czy ziemniaki są dobrze posolone. A kiedy w końcu zebrałam się na odwagę i powiedziałam „dość”, zdziwił się jakby właśnie zamknęli jego ulubiony sklep.
– Klara, serio, jedziesz sama? – Justyna patrzyła na mnie z niedowierzaniem, sącząc wino na moim balkonie.
– Tak. I nie zamierzam rozmawiać z żadnym facetem. Chcę leżeć na słońcu i jeść owoce morza.
– No dobra, ale jeśli poznasz jakiegoś Chorwata z klatą jak z reklamy, to nie udawaj, że nie jesteś kobietą.
Zaśmiałyśmy się obie, ale ja już wtedy wiedziałam jedno – nie mam ochoty na żadną nową historię. Żadnych romansów. Moje serce było zmęczone, jakby ostatnie siedem lat je przetrzepało, wykręciło i zostawiło do wyschnięcia. Potrzebowałam odpocząć. Tylko tyle. Tylko że los miał inny plan.
Chciałam być sama
Śniadania w hotelu były serwowane na tarasie z widokiem na zatokę. Słońce dopiero wschodziło, a ja – niedospana i jeszcze trochę poobijana emocjonalnie – wciągałam kawę jak lekarstwo. To miał być mój rytuał: samotny stolik, cisza i pieczywo z oliwą. Tymczasem kelner, z niezręcznym uśmiechem, wskazał mi miejsce przy dużym stole, gdzie już siedział jakiś mężczyzna.
– Zajęte było wszystko inne – rzucił kelner, jakby się tłumaczył.
Mężczyzna spojrzał na mnie i uśmiechnął się lekko.
– Jeśli nie przeszkadza pani towarzystwo o poranku…
Miał głos jak aksamit i spojrzenie, które od razu wytrąciło mnie z równowagi. Jasnoniebieskie oczy, zarost trzydniowy, koszula rozpięta pod szyją.
– Nie przeszkadza – odpowiedziałam, starając się brzmieć obojętnie.
Zamówił dodatkowe espresso i chlebek dla mnie, jakbyśmy byli starymi znajomymi.
– Maks – powiedział, wyciągając dłoń.
– Klara.
– Klara… Mmmm. To takie imię, które brzmi jak obietnica.
– Obietnica czego?
– Że to nie będzie zwykły poranek.
Parsknęłam śmiechem mimo woli. Facet był ewidentnie flirciarzem, ale miał w sobie coś magnetycznego. Nie był nachalny, raczej zabawny. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym – o muzyce z lat 90., o najgorszych lotniskach świata i o tym, że powinni zakazać ananasa na pizzy.
Po śniadaniu wstałam pierwsza.
– Miłego dnia – rzuciłam, już prawie odchodząc.
– Może jeszcze się zobaczymy. Chorwacja jest mała – mrugnął do mnie.
Wieczorem zeszłam do baru po wodę. I zgadnij, kto tam siedział, oparty łokciem o ladę, jak z filmu?
– Wiedziałem, że tu wrócisz – powiedział cicho. – Chcesz się przejść? Mam miejsce, które musisz zobaczyć.
Nie planowałam tego, ale skinęłam głową na znak zgody.
Zaskoczył mnie
Restauracja, do której mnie zabrał, była ukryta w wąskiej uliczce. Drewniane stoły, świece zamiast światła i kelner, który mówił do Maksa po imieniu. To miejsce pachniało lawendą i winem. Usiadłam naprzeciwko niego, jeszcze lekko spięta, ale serce już nie biło spokojnie.
– Często tu przyjeżdżasz? – zapytałam.
– Co roku. Mam taką swoją rutynę – zawsze ta sama miejscowość, ten sam hotel, te same śniadania… i marzenie, że może coś się jednak zmieni.
– Coś, czyli?
– Na przykład to, że spotkam kogoś, z kim wreszcie będzie warto zaryzykować.
Spojrzałam na niego ostrożnie, bo powiedział to z taką pewnością, jakby znał mnie od dawna. Zamilkliśmy na chwilę. Potem przyszło wino. A potem przyszły zwierzenia. Mówił o ojcu, który go zostawił, kiedy miał dziesięć lat. O matce, która nie chciała więcej kochać. O tym, że próbował zbudować coś z kimś, ale zawsze coś „nie stykało”.
– A ty? – zapytał. – Masz takie swoje „coś nie stykało”?
Wzięłam głęboki oddech i opowiedziałam mu o moim byłym. Nie w szczegółach, raczej w uczuciach. O tym, jak się wypaliłam w relacji, która miała być na zawsze. Jak długo nie miałam odwagi odejść. Jak długo się oszukiwałam. Słuchał. Tak po prostu. Bez przerywania, bez komentarzy. Po kolacji wyszliśmy na zewnątrz.
– Klara – zatrzymał się i spojrzał mi prosto w oczy. – Wiem, że to brzmi idiotycznie. Ale nie mogę tego nie powiedzieć.
– Co?
– Jesteś miłością mojego życia.
Zamarłam.
– Mówię poważnie. Nie wiem, jak to możliwe po jednym dniu, ale tak właśnie to czuję.
Patrzyłam na niego z otwartymi ustami. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Ale moje serce już zdążyło odpowiedzieć. Tę noc spędziliśmy razem.
Po prostu wyjechał
Obudziłam się wcześnie, choć prawie nie spałam. Czułam w sobie niepokój, ale też dziwne ciepło. To nie był zwykły wieczór. I nie był to zwykły facet. Przynajmniej tak mi się wydawało. Wzięłam telefon i napisałam mu „Dzień dobry, kawoszu. Gdzie się dziś ukrywamy?”. Nie odpisał.
Zeszłam na śniadanie, z nadzieją, że zaraz się pojawi i powie coś w stylu „czekałem tylko na twoje espresso”. Nie pojawił się. Minęła godzina, potem dwie. Sprawdziłam wiadomość. Nadal brak odpowiedzi. Zadzwoniłam – automatyczna sekretarka.
Poszłam na plażę. Tam, gdzie spacerowaliśmy wczoraj wieczorem. Tam, gdzie dotknął mojej dłoni tak, jakby znał każdy jej kształt. Nie było go. Wróciłam do hotelu i podeszłam do recepcji.
– Przepraszam, czy pokój 207 nadal jest zajęty? – zapytałam, próbując brzmieć neutralnie.
Recepcjonistka spojrzała w komputer.
– Pan Maks wymeldował się dziś rano. Około szóstej.
Zrobiło mi się zimno. Jakby ktoś wlał mi lodowatą wodę do żołądka.
– Na pewno? – szepnęłam.
– Tak. Zostawił klucz i odjechał taksówką.
Odeszłam od lady, próbując złapać oddech. Pomyślałam: może coś się stało. Może wypadek. Może musiał wracać nagle. Może... Ale w środku już czułam, że to nie żadna nagła sytuacja. Że to nie był przypadek. Że zostałam sama z czymś, co nawet nie miało szansy się zacząć. Jak mogłam być taka głupia? – powtarzałam sobie w głowie, wracając do pokoju. Wzięłam zimny prysznic, jakby to mogło zmyć z mojej skóry wczorajsze wyznania. Nie zmyło.
Czułam się jak idiotka
Nie pamiętam, jak przeszłam przez ten dzień. Chyba w kółko chodziłam tą samą trasą – plaża, deptak, mały port i z powrotem. Szukałam jego twarzy wśród tłumu turystów, jakby miał gdzieś wyskoczyć zza rogu i powiedzieć: „To tylko głupi żart, nie mogłem odejść tak po prostu.” Ale nie wyskoczył.
Siedziałam na ławce nad morzem i czułam się jak ostatnia idiotka. Znowu dałam się złapać na czułe słówka. Znowu uwierzyłam w coś, co nie istniało. I to po jednym dniu. Kto tak robi? Kto wyznaje komuś miłość i znika przed następnym śniadaniem?
– Wygląda, jakby pani świat się zawalił – usłyszałam głos obok.
Starszy mężczyzna, turysta z Polski, usiadł z drugiej strony ławki. Uśmiechnęłam się krzywo.
– Bo może się właśnie zawalił. Albo może się tylko przewrócił na chwilę. Jeszcze nie wiem.
Skinął głową ze zrozumieniem, po czym wyjął gazetę i zaczął czytać, jakby wiedział, że nie trzeba nic więcej mówić. I za to byłam mu wdzięczna.
Kiedy wróciłam do pokoju, rzuciłam się na łóżko i w końcu pozwoliłam sobie na płacz. Nie tak jak w filmach, tylko prawdziwie – cicho, z przerwami na brzydkie pociąganie nosem i wbijanie paznokci w poduszkę.
– Jak mogłam być taka głupia? – powtarzałam w kółko, jak mantrę.
Nawet nie znałam jego nazwiska. Nie miałam nic. Tylko jego głos w głowie i echo słów: „Jesteś miłością mojego życia.” I to bolało najbardziej.
Nie potrafiłam zapomnieć
Po powrocie do Warszawy nic nie smakowało. Nawet kawa w mojej ulubionej kawiarni, ta, którą kiedyś uznawałam za lekarstwo na wszystko, była jakaś nijaka. Zostawiłam walizkę nierozpakowaną. Leżała w kącie jak niemy dowód na moją naiwność. Przez kilka dni włączałam tryb automatyczny – praca, sklep, dom – i ani razu nie spojrzałam w lustro.
A potem pewnego wieczoru, kiedy przeglądałam zdjęcia z Chorwacji, zobaczyłam to jedno – selfie z Maksem, zrobione na tle zachodzącego słońca. Jego ręka na moim ramieniu, mój uśmiech jeszcze wtedy nieświadomy, że za kilka godzin zostanę sama. Napisałam mu SMS-a:
„Jeśli to było kłamstwo, powiedz. Jeśli nie – odezwij się.”
Siedziałam z tą wiadomością przez godzinę. W końcu wysłałam ją i wyłączyłam telefon.
Tydzień później, dokładnie o 2:14 w nocy, przyszedł SMS:
„To nie było kłamstwo. Przepraszam.”
Zamarłam. Nie odpisałam. A on nie napisał więcej. Cisza wróciła, tym razem jeszcze głośniejsza.
– On się tobą tylko zabawił – powiedziała Justyna, kiedy pokazałam jej wiadomość. – I teraz jeszcze ma czelność przepraszać?
– Nie wiem – wyszeptałam. – Coś w tym było prawdziwego. Przynajmniej dla mnie.
Zawiesiła wzrok na mnie i pokręciła głową z litością. A ja… ja nadal nie wiedziałam, czy bardziej nienawidzę go, czy siebie.
Będę pamiętać
Minęło kilka tygodni. Wróciłam do swojej codzienności – tej, którą znałam przed Chorwacją. Znowu chodziłam do pracy, kupowałam świeże pieczywo o szóstej rano i zmywałam naczynia wieczorem przy dźwiękach radia. Ludzie mówili, że dobrze wyglądam, że wróciłam opalona i zrelaksowana. Kiwałam głową i uśmiechałam się, jakbym naprawdę przywiozła z wakacji tylko to.
Ale coś we mnie się zmieniło. Jakby ktoś odryglował drzwi, które wcześniej były zaryglowane na głucho. Coś, czego nie dało się już cofnąć. Choć chciałabym.
Nie wiem, co w tym było prawdziwe. Jego uśmiech? Ten moment, gdy trzymał moją dłoń, jakby była czymś świętym? A może to ja – może ja przez chwilę znów czułam się kobietą, którą można pokochać.
Nie zablokowałam jego numeru. Ale nie odpisałam. Może kiedyś znów napisze. Może nie. Może już nigdy go nie zobaczę. A może minie mnie kiedyś na jakimś innym tarasie, w innym kraju, i znów wyzna miłość.
Klara, 32 lata
Czytaj także:
- „Pojechaliśmy z teściami na wakacje do Chorwacji. Chcieli, żeby im sponsorować noclegi i każdą zachciankę”
- „Przez całe wakacje czułam się jak służąca. Byłam na każde zawołanie rodziny, a mąż się tylko wylegiwał na plaży”
- „Mąż zabrał mnie na wakacje nad Bałtyk. Romantyzm prysł, gdy odkryłam jego brudny sekret”

