„Powiedziałam zięciowi, żeby w końcu wywiesił flagę na 11 listopada. A on tylko spojrzał na mnie z politowaniem”
„Kamil jednak nie powiesił tej flagi. Ustawił ją w kącie przedpokoju, obok parasoli. Gdy wróciłam po kilku dniach, nadal leżała tam, zawinięta, lekko przykurzona. Jak jego sumienie”.

- Redakcja
Mieszkam sama od siedmiu lat, ale co sobotę jeżdżę do córki na obiad. Zawsze coś ze sobą przywiozę – a to domowy rosół w słoiku, a to nowy ręcznik dla wnuczki, bo „tamte jakieś takie szare się zrobiły”, a to kartonik z flagą narodową. W tym roku było podobnie.
– Flaga – powiedziałam do zięcia ostatnio, zadzierając głowę i patrząc na pusty uchwyt przy oknie. – Jedenasty listopada. Najwyższa pora, by czas powiesić.
Popatrzył na mnie, jakbym mu kazała umyć okna. Westchnął tylko i uśmiechnął się z politowaniem. Bo przecież według niego ja się „czepiam”. No to zobaczy, co to znaczy.
Zagotowałam się
– Musi wisieć? – zapytał Kamil, kiedy podeszłam do niego ze zwiniętą flagą.
Stał przy zmywarce, wycierał ręce w ścierkę, patrzył na mnie z tym swoim półuśmiechem, co to niby miły, a tak naprawdę sarkastyczny. Córka tylko zerkała znad garnka, udając, że miesza zupę, choć już dawno ją wyłączyła palnik.
– Oczywiście, że musi. To nie jest jakieś „widzi mi się”. To nasz obowiązek. Państwowe święto. Jedenasty listopada. Nie uczyli was tego w tej waszej nowoczesnej szkole?
– Mamo, nie jestem z pokolenia, które się ekscytuje kawałkiem materiału na patyku – westchnął. – Poza tym... to tylko symbol.
– Tylko symbol? – powtórzyłam wolno. – Czyli co, krzyż też dla ciebie „tylko symbol”? Obrączka ślubna „tylko symbol”?
– Nie porównujmy, proszę… – próbował się wycofać, ale ja już złapałam trop.
– A jakbyś dostał od dziecka laurkę na Dzień Ojca, to wyrzuciłbyś do śmieci, bo to też „tylko symbol”, co?
– Mamo… – rzucił z rezygnacją i spojrzał na córkę. – Pomóż mi, bo zaraz zginę.
– Nie wciągaj mnie w to – powiedziała Aneta bez mrugnięcia okiem. – Z mamą nie wygrasz. Po prostu weź tę flagę i ją powieś. Serio, szybciej będzie.
Kamil spojrzał na flagę, potem na mnie.
– Wiesz co? Może i powieszę, ale tylko dlatego, że się ciebie trochę boję.
– Dobrze. Strach przed teściową to też polska tradycja – odparłam z godnością.
Byłam na niego zła
Kamil jednak nie powiesił tej flagi. Ustawił ją w kącie przedpokoju, obok parasoli. Gdy wróciłam po kilku dniach, nadal leżała tam, zawinięta, lekko przykurzona. Jak jego sumienie.
– Mamo, miałem zamiar! – tłumaczył się od progu, gdy tylko spojrzałam znacząco w stronę tej flagowej kupki.
– Miałeś zamiar? I co, zamierzałeś też kupić chleb, ale go nie kupiłeś, bo miałeś zamiar?
– Przestań, proszę cię – mruknął, ściągając kurtkę. – Wiesz, że nie jestem złośliwy.
– Nie, ty jesteś po prostu leniwy – odparłam i weszłam do kuchni. – A potem się dziwisz, że młodzi nie wiedzą, co to za dzień. Jak mają wiedzieć, skoro ich ojciec woli serial od flagi?
– Naprawdę? – podszedł za mną. – Czy to naprawdę aż takie ważne? Przecież to nie sprawia, że nie jestem patriotą. Kocham ten kraj, płacę podatki, nie głosuję na głupków...
– O, jakże szlachetnie – pokiwałam głową z ironią. – Flagi nie powiesisz, ale podatki płacisz. Święty z ciebie.
– Naprawdę uważasz, że flaga zmienia wszystko?
– Tak, bo tu nie chodzi o flagę. Chodzi o to, że jak się czegoś nie szanuje w drobiazgach, to potem człowiek sam nie wie, kiedy przestaje szanować całą resztę.
Zamilkł. A ja, wbrew sobie, poczułam cień satysfakcji.
Przekonałam go
– Mamo, ale to naprawdę nie o to chodzi – powiedział, kiedy siedzieliśmy razem przy herbacie.
Aneta wyszła z małą na plac zabaw, a ja zostałam, bo „mamie i Kamilowi przyda się czas, żeby się dotrzeć”.
– A o co, jeśli nie o to? – uniosłam brwi, nie odrywając wzroku znad parującego kubka. – Że jesteś zajęty? Że masz inne priorytety?
– O to, że ja po prostu... nie czuję tego tak jak ty. Ten cały patos, kotyliony, flagi... Ty to masz w sercu. A ja? Dla mnie to... takie trochę teatralne.
– Teatralne? – odłożyłam kubek. – Teatr to był w stanie wojennym, jak się flagę wywieszało, a potem ją trzeba było szybko zdejmować, żeby ktoś z sąsiadów nie doniósł. Ale się wywieszało. Wiesz dlaczego?
– Bo? – zapytał butnie, ale mina mu zrzedła, gdy zobaczył mój wzrok.
– Bo się nie chciało żyć jak roślina. Bo to była forma oporu. Bo choćby wszystko wokół się sypało, to człowiek miał poczucie, że nie całkiem się poddał.
– Mamo, rozumiem, serio. Tylko że dziś nie ma stanu wojennego. Dziś mamy wolność.
– I właśnie dlatego powinna wisieć. Bo to święto wolności. Ale jak ci lepiej ze zwiniętą w kącie, to co ja poradzę?
Zamilkł. Patrzył przez chwilę przez okno, jakby szukał tam odpowiedzi.
– Wiesz co, mamo? – westchnął. – Może rzeczywiście czas się ogarnąć. Nie dlatego, że ty mi każesz. Tylko dlatego, że chyba warto.
– No i teraz mówisz jak człowiek.
Zaskoczył mnie
Następnego dnia, kiedy przyszłam w odwiedziny, Kamil czekał na mnie z flagą już na balkonie. Flaga wisiała. Łopotała na lekkim wietrze, może trochę nierówno, bo przywiązał ją do uchwytu jakąś sznurówką od buta, ale wisiała. I to było najważniejsze.
– Zadowolona? – zapytał z tym swoim przekornym uśmiechem, który zawsze balansował na granicy kpiny i sympatii.
– Jeszcze jak. Chociaż mogłeś ją przynajmniej wyprasować – odparłam, stając obok niego.
– Następnym razem poproszę cię o pomoc – rzucił, patrząc na mnie kątem oka. – Bo jak tak dalej pójdzie, to zrobisz ze mnie porządnego obywatela.
– Taki był plan, tylko oporny z ciebie materiał – stwierdziłam sucho.
W tym momencie z pokoju wybiegła wnuczka z białym balonikiem, który zawzięcie obklejała czerwonymi naklejkami. Zatrzymała się przed nami i uniosła balonik wysoko.
– Zobaczcie! Polska flaga balonikowa!
Kamil aż się roześmiał.
– No proszę, domowe wychowanie działa szybciej niż szkoła – powiedział, nachylając się do córki. – Piękna ta twoja flaga, słoneczko.
– I ta też ładna – dodała poważnie, pokazując na naszą wersję balkonową.
– No i mamy recenzenta – mruknął zięć. – Mamo, przyjmuję oficjalnie, że się pomyliłem. Z flagami się nie dyskutuje.
– Nie trzeba się z nimi zgadzać. Trzeba je szanować – poprawiłam go.
Tym razem roześmialiśmy się razem.
Myślałam, że to żart
Kilka dni później Kamil zadzwonił do mnie pierwszy. To się praktycznie nie zdarza. Zięć nie był typem, który łapie za telefon „ot tak”.
– Mamo, co robisz w sobotę? – zapytał od razu, bez przywitania.
– Jak to co. Jadę do was. Jak co tydzień. Czemu pytasz?
– A gdybyśmy tym razem to my do ciebie przyjechali? Na obiad. Aneta zrobi szarlotkę, ja coś upiekę. No i… wiesz. Może byśmy i u ciebie powiesili?
Zamilkłam. Spodziewałam się, że żartu.
– A co? – dopytałam.
– No… flagę. Mam już taką większą, na drążku. Myślałem, że może razem byśmy zrobili taki mini rytuał, dla małej. W końcu dzieci najlepiej uczą się przez przykład, nie?
Usiadłam na krześle, jakbym się nagle postarzała o dziesięć lat. To nie była słabość – to był szok.
– Ty chcesz… drugi raz powiesić flagę? Tak po prostu? Bez awantury?
– Mamo, nie jestem aż takim osłem. Może potrzebuję więcej czasu niż inni, ale jak mnie coś poruszy, to nie udaję, że nic się nie stało.
– Jak tak dalej pójdziesz, to jeszcze zrobimy z ciebie prezesa wspólnoty mieszkaniowej. Albo przewodniczącego klasy twojej córki.
– Tylko nie to – jęknął teatralnie. – Zebrania szkolne to przesada.
Zaśmiałam się.
– Dobrze, przyjedźcie. I ostrzegam – drążek, flaga i kotyliony już czekają.
– Już się boję – powiedział i rozłączył się ze śmiechem.
Zrobiłam, co mogłam
W sobotę pojawili się punktualnie. Aneta z blachą szarlotki, wnuczka z plecakiem wypchanym kolorowankami, a Kamil… z flagą. Nie byle jaką – porządną, dużą, usztywnioną, na drążku i z mocowaniem. Mało tego – przywiózł nawet mały stojak, który sam skonstruował.
– Mamo, jak szaleć, to szaleć – rzucił z dumą, ustawiając zestaw na moim balkonie. – To już będzie u ciebie na stałe. Taki prezent ode mnie.
– Aż się boję zapytać, co w zamian – mruknęłam, choć serce mi zmiękło.
– Nic.
– Czyli jednak uczysz się szybciej, niż myślałam.
– Albo ty uczysz skuteczniej, niż sądziłem – odpowiedział i uśmiechnął się ciepło.
Obiad upłynął w miłej atmosferze, wnusia bawiła się na dywanie, a po wszystkim usiedliśmy przy herbacie. Patrzyliśmy przez balkonowe drzwi, jak flaga porusza się lekko na wietrze, delikatnie, ale pewnie.
– Mamo, dzięki – powiedział cicho Kamil. – Serio. Bo czasem człowiek potrzebuje kogoś, kto mu przypomni, że pewne rzeczy mają znaczenie. Nawet jeśli się z początku wydają nieistotne.
– Czasem? – poprawiłam go. – Zawsze. Tylko nie każdy ma odwagę się do tego przyznać.
Pokiwał głową. Nie dyskutował. I to było najlepsze, co mógł zrobić. A ja poczułam, że może jednak nie jestem taka niepotrzebna, jak czasem myślę. Czasem wystarczy tylko flaga. I trochę uporu.
Danuta, 72 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Moja żona to jesieniara i kompletna nudziara. Proponuję jej różne atrakcje, a ona tylko wąchałaby świeczki”
- „Synowa, zamiast iść do roboty, żyje na garnuszku państwa. Sama ciągnie zasiłki, a dzieci i tak lądują u mnie”
- „Mam prawie 40. na karku, a nigdy nie pracowałam na etacie. Wstyd mi, gdy muszę prosić męża nawet o kasę na podpaski”

