„Powiedziałam, że w tym roku nie dam rady zrobić Wigilii. Tego, jak zareaguje rodzina, w ogóle się nie spodziewałam”
„W sobotę otworzyłam okna, włączyłam radio i spojrzałam na swoje mieszkanie z nowej perspektywy. Nie było idealnie. Kurz na półkach, zacieki na lustrze, firanka od wewnątrz zbrązowiała od grzejnika. W innym roku dostałabym szału i już biegała ze ścierką. Teraz… wzięłam kubek herbaty i usiadłam na kanapie. Nie mam siły. I tyle”.

Od ponad dziesięciu lat to u mnie odbywa się Wigilia. Nie dlatego, że marzyłam o roli gospodyni — po prostu tak wyszło. Mama za stara, brat bez warunków, kuzynka zawsze zajęta, a ja... przecież świetnie wszystko „ogarniam”. Ogarniam, owszem, ale po cichu płaczę. Mieszkam sama, pracuję jako recepcjonistka w klinice dentystycznej. Moja pensja starcza w sam raz, żeby zapłacić rachunki i kupić tańszy pasztet. Kręgosłup boli, odkąd całe święta spędzam nad zlewem. Pracy mam tyle, że w domu milknę, głównie z wycieńczenia.
Rodzinę mam, choć czasem wydaje mi się, że tylko na papierze. Brat dzwoni raz na kwartał. Mama kocha… krytykując. Kuzynka z kolei potrafi rzucić: „Oj, Sabina, znowu przytyłaś?”, zanim powie „dzień dobry”. I tak co roku zakładam maskę i gotuję dwanaście potraw. Ale tym razem… nie dam rady. Nie mam siły — ani psychicznej, ani fizycznej. Boję się, że jak powiem „nie”, to usłyszę, że jestem samolubna. Ale jeszcze bardziej boję się, że jeśli znowu powiem „tak”, to po Wigilii będę ryczeć przez całe święta.
— Nie wiem, jak im to powiem — rzuciłam dziś cicho do Grażyny z naprzeciwka. — Usłyszę pewnie, że jestem niewdzięczna.
Grażyna spojrzała na mnie uważnie.
— Może właśnie czas, żeby wreszcie ktoś zapytał, czego ty sama chcesz.
Nie wiedziałam, co powiedzieć
Telefon do brata odwlekałam przez cały tydzień. Leżałam wieczorami na kanapie z komórką w dłoni, patrzyłam w ekran i... odkładałam go na stolik. Bo co mam powiedzieć? Że nie dam rady? Że jego starsza siostra, która zawsze wszystko ogarniała, nagle nie ma siły? W końcu zadzwoniłam. Długo nie odbierał. Kiedy już usłyszałam jego głos, w gardle miałam kluchę.
— Hej, Sabina! Co tam? — rzucił beztrosko.
— Cześć... Słuchaj... Dzwonię w sprawie Wigilii.
— No jasne — odpowiedział z entuzjazmem. — Jak zwykle, prawda? Co przynieść?
— Właśnie nie — odparłam niepewnie. — W tym roku... ja nie dam rady zrobić Wigilii.
Zapadła cisza. „Wiedziałam. Zaraz powie, że jestem niewdzięczna. Że mu psuję święta” — pomyślałam natychmiast.
— Okej — odezwał się po chwili. — To my coś przygotujemy i przyjedziemy.
— Co? — zapytałam zdziwiona.
— No mówię, że damy radę. Gosia świetnie gotuje. Przywieziemy pierogi, barszcz, może sałatkę. Będziemy u ciebie, ale ty nic nie musisz.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Siedziałam w szoku. Zawsze uważałam, że mój brat jest trochę... wygodnicki. A tu proszę.
— Naprawdę ci to nie przeszkadza? — dopytałam z niedowierzaniem.
— Sabina — zaśmiał się lekko. — Jesteś zmęczona, wiem. Trzeba było wcześniej mówić. Nikt nie oczekuje, że będziesz cyborgiem.
Zrobiło mi się ciepło w środku. Po raz pierwszy od lat ktoś z mojej rodziny nie potraktował mojej słabości jak kaprysu. Może to jednak będzie inna Wigilia?
Zakręciło mi się w głowie
Po rozmowie z bratem poczułam coś dziwnego. Jakby ulgę, ale też i strach. Bo rozmowa z mamą to już inny kaliber. Mama nie zna pojęcia „nie dam rady”. Dla niej „zmęczenie” to wymówka, „brak sił” — histeria. Wybrałam właściwy numer i od razu zaczęłam chodzić po mieszkaniu, jakbym mogła uciec przed jej reakcją.
— Sabinka! — ucieszyła się. — Już się chciałam przypomnieć w sprawie Wigilii. Masz już plan? Robisz śledzie jak w zeszłym roku?
Zamknęłam oczy. Oddychaj — nakazałam sobie.
— Mamo... nie będę robić Wigilii w tym roku.
Między nami zapanowała napięta cisza. Wiedziałam, że mama coś kombinuje w myślach. Kalkuluje, co powiedzieć, żeby zabolało, ale nie za bardzo.
— Co to znaczy, że nie robisz? — odezwała się wreszcie.
— Po prostu... Praca, brak pieniędzy, nie mam siły. Naprawdę nie mam. Czuję się wypalona.
Zamiast pretensji usłyszałam cichy westchnienie.
— To ja ci pomogę.
— Słucham?
— Przyjdę wcześniej. Zrobimy razem. Nie musi być wszystko. Ważne, żebyśmy byli razem.
— Naprawdę? — zapytałam, a głos mi zadrżał. — Bez wyrzutów?
— Sabina, ile można udawać, że wszystko robisz sama?
Zakręciło mi się w głowie. Te słowa... To chyba nie była mama, a jakaś inna kobieta. Ciepła, prawdziwa.
— Mamo... dziękuję.
— Nie dziękuj. Odpocznij. W końcu jesteś też czyjąś córką, nie tylko gospodynią.
Rozłączyłam się i pierwszy raz od dawna... zaczęłam płakać.
Zaniemówiłam
W sobotę otworzyłam okna, włączyłam radio i spojrzałam na swoje mieszkanie z nowej perspektywy. Nie było idealnie. Kurz na półkach, zacieki na lustrze, firanka od wewnątrz zbrązowiała od grzejnika. W innym roku dostałabym szału i już biegała ze ścierką. Teraz… wzięłam kubek herbaty i usiadłam na kanapie. Nie mam siły. I tyle. W myślach już słyszałam, jak kuzynka parska śmiechem, oglądając moje nieperfekcyjne przygotowania.
„Sabina, no weź, nawet okien nie umyłaś?” — pewnie rzuciłaby od progu. Wtedy zadzwonił telefon.
— Cześć, tu Anka — odezwała się kuzynka. — Słyszałam od mamy, że nie robisz w tym roku Wigilii. Chcesz, żebym wpadła pomóc ze sprzątaniem?
Zamrugałam.
— Ty? Pomóc?
— No, nie przesadzaj — zaśmiała się. — Mogę odkurzyć i ogarnąć kuchnię. Po co masz się zajeżdżać?
Zaniemówiłam. Anka, ta sama, która kiedyś z dumą wypominała każdą niedociągniętą serwetkę, teraz proponuje pomoc?
— Sabina, żyjesz? — usłyszałam.
— Tak, tylko... jestem w szoku.
— Może i powinnam częściej się odzywać, a nie tylko krytykować — rzuciła, jakby czytała mi w myślach.
Po południu razem sprzątałyśmy kuchnię. Było zaskakująco zwyczajnie. Rozmawiałyśmy o niczym i o wszystkim. W pewnym momencie Anka zerknęła na mnie znad worka ze śmieciami.
— Może czasem za dużo od siebie wymagasz?
Stałam wtedy przy zlewie i nagle... popłynęły mi łzy. Tym razem nie z przemęczenia, a z ulgi. Nie zatrzymywałam ich.
Nikt nie oceniał
W Wigilię obudziłam się później niż zwykle. Pierwszy raz od lat nie nastawiłam budzika na szóstą. I pierwszy raz... nie miałam w sobie paniki. Nie było „muszę, muszę, muszę”. Tylko: „zobaczymy, co będzie”. O szesnastej usłyszałam domofon.
— To my! — Głos brata brzmiał jak z radia: pogodny i beztroski. Wnieśli kilka toreb z jedzeniem. Pachniało grzybami, kapustą z grochem. A Gosia, jego żona, rzuciła:
— Sabina, tylko barszcz zrobiłaś? Idealnie. Resztę mamy.
Za chwilę przyszła mama, z sernikiem i z uśmiechem.
— Ustaw talerze, resztą ja się zajmę — powiedziała, zdejmując płaszcz.
Ostatnia pojawiła się Anka.
— Stół już nakryty? — rzuciła, zdejmując buty. — Mam obrus i świeczki.
Stałam w progu, patrząc, jak moi bliscy krzątają się po mojej kuchni. Jak się śmieją, podgrzewają pierogi, nalewają kompot.
— Wy… naprawdę to wszystko dla mnie? — zapytałam cicho.
Mama spojrzała na mnie czule.
— Dla nas wszystkich, kochanie. Ale tak, trochę też dla ciebie.
I wtedy to do mnie dotarło. Przez lata dźwigałam wszystko sama, bo bałam się poprosić o pomoc. Bałam się, że to słabość. A tymczasem... dopiero kiedy powiedziałam „nie dam rady”, oni przyszli. Usiedliśmy do stołu. Wcisnęłam się między mamę a kuzynkę. Wzięłam opłatek. Ale zanim cokolwiek powiedziałam – rozpłakałam się. Głośno. Bez hamulców. I nikt nie powiedział: „Nie płacz”. Nikt nie oceniał. Po prostu... byli przy mnie.
Naprawdę nie jestem sama
Po kolacji siedzieliśmy jeszcze długo przy stole. Świece już dopalały się powoli, dzieci kuzynki układały puzzle w kącie, a z głośników cicho leciały kolędy. Nikt się nie spieszył. Nikt nie zaganiał do zmywania. Było... spokojnie. Cicho i ciepło. Brat dolał sobie kompotu i rzucił:
— Wiesz co, Sabina... może od przyszłego roku będziemy robić Wigilię na zmianę? Raz u ciebie, raz u nas?
Spojrzałam na niego zaskoczona. On chyba mówił serio.
Mama poprawiła okulary i dodała:
— I nie musisz być zawsze taka silna. Serio. Widzimy, że już za dużo lat ciągniesz wszystko sama.
Kuzynka zaśmiała się cicho.
— No, jesteśmy rodziną, nie komisją oceniającą. A ja chyba wolę cię taką, trochę rozczochraną, niż spiętą jak przed maturą.
Uśmiechnęłam się, zaskoczona, jak bardzo mi to wszystko pasuje. Czułam, jak gdzieś wewnątrz mnie pęka skorupa. Przez tyle lat myślałam, że muszę być silna. Że jak się rozpadnę, to wszystko się rozpadnie razem ze mną. A dziś... pozwoliłam sobie być słaba. I nic się nie rozpadło — przeciwnie, jakby się coś właśnie posklejało.
Popatrzyłam po nich wszystkich: brat, który rozładowuje napięcia żartem, mama, która naprawdę się stara, Anka, która odkurzyła mój dywan i nie skomentowała jego koloru. Nawet dzieci, które podsunęły mi kawałek układanki do dokończenia. To nie była perfekcyjna Wigilia, ale miała w sobie prawdę. I chyba po raz pierwszy poczułam, że naprawdę nie jestem sama.
Wytarłam łzy
Po północy zrobiło się cicho. Wszyscy wyszli, dzieciaki ubrane w piżamy, mama z torbą pełną resztek, brat z ciastem zawiniętym w folię. Zostałam sama. W mieszkaniu pachniało kapustą, cynamonem i woskiem z wypalonych świec. Na stole leżał niedokończony opłatek, a na kanapie koc, którym kuzynka się przykryła, gdy drzemała po kolacji. Zaparzyłam sobie herbatę, usiadłam przy stole i spojrzałam na wszystko z nowej perspektywy. Nie było idealnie, ale było dobrze.
I tak bardzo chciało mi się płakać. Po raz pierwszy od lat nie dźwigałam wszystkiego sama. I nagle poczułam żal. Że tak długo milczałam, że przez tyle lat nie mówiłam, że mi źle i że się boję. Że potrzebuję pomocy. Może to nie ich wina, że nie pomagali. Może po prostu nigdy im nie pozwoliłam? Patrzyłam na światełka choinki, na bałagan w kuchni, na kieliszki z resztką kompotu. I pomyślałam, że niczego już nie muszę udowadniać.
Nie wiem, jak będzie za rok. Nie oczekuję cudów. Nie wierzę w bajkowe przemiany. Ale mam nadzieję, że już nigdy nie będę w tym wszystkim sama. Wytarłam łzy. Ciepłe. Inne. Takie, które przynoszą ulgę. I pierwszy raz od dawna, naprawdę głęboko, spokojnie odetchnęłam.
Sabina, 43 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „W mikołajki zrozumiałam, że dla męża jestem tylko kucharką. Żałuję, że 10 lat temu powiedziałam »tak« przed ołtarzem”
- „Teściowa stale kontroluje nasz domowy budżet. Nie mam zamiaru spowiadać się jej z każdej wydanej złotówki”
- „Dostałam sweter z reniferem na mikołajki. Mąż nawet w taki wyjątkowy dzień nie potrafił się postarać”

