Reklama

Grudzień. Miesiąc, który większości ludzi kojarzy się z choinką, światełkami i piernikami. Mnie – z bólem głowy i mopem w ręku. Co roku ta sama jazda: pucowanie kafelków, mycie okien, przegląd zawartości każdej szuflady. A potem kolacja, uśmiech i udawanie, że wszystko jest cudownie.

W tym roku powiedziałam sobie: nie sprzątam. I nie dlatego, że jestem leniwa. Po prostu mam dość. Od rana do nocy ogarniam dzieci, pracę, dom. A kiedy przychodzą święta, nikt nie zapyta, jak się czuję. Ma być czysto, pachnieć cynamonem i błyszczeć.

Nie tym razem.

– W tym roku nie sprzątam – powiedziałam do siebie, pijąc kawę w kuchni. I poczułam coś dziwnego. Jakby ktoś mi zdjął z pleców dziesięć kilo. Marek jeszcze nic nie wie. Ale powiem mu o tym w niedzielę. Przy obiedzie. Przy wszystkich.

Nie jestem służącą. Mam prawo być zmęczona. I mam prawo do świąt, w których też odpocznę.

Byli zdziwieni

Niedzielny obiad. Rosół, schabowy, ziemniaki z koperkiem. Marek jak zwykle wpatrzony w talerz, dzieci się kłócą o ogórki, a Teresa, moja teściowa, z wyrazem wiecznej krytyki na twarzy przygląda się, czy aby nie przypaliłam kotleta. Siedziałam cicho. Czekałam na moment. Aż w końcu – przerwałam ciszę.

– W tym roku nie będzie świątecznego sprzątania – powiedziałam spokojnie, ale wyraźnie.

Cisza. Potem śmiech.

– Żartujesz? – zaśmiał się Marek. – Przecież zawsze sprzątasz. To już tradycja.

– Nie żartuję. Mam dość. W tym roku nie pucuję fug ani nie szoruję podłóg na kolanach.

Teresa odłożyła widelec.

– W twoim domu zawsze było czysto. Co się z tobą dzieje?

– Zmęczyłam się byciem służącą – odparłam. – Dzieci nie zapamiętają, czy okna były umyte. Zapamiętają tylko, czy mama była wściekła, czy szczęśliwa.

– Ale przecież... – zaczął Marek.

– Nie. Po prostu nie. Nie chcę znowu ryczeć dzień przed Wigilią, bo wszystko na mojej głowie.

Magda spojrzała na mnie z drugiego końca stołu. Uniosła brew, uśmiechnęła się lekko i rzuciła cicho:

– Serio to powiedziałaś? Szacun.

W sercu poczułam coś na kształt ulgi. Ale i strach. Bo właśnie rozpętałam wojnę.

Mąż próbował zrozumieć

Wieczorem, gdy dzieci spały, Marek wszedł do kuchni. Bez słowa wyjął z szafki herbatę, zalał wrzątkiem, usiadł naprzeciwko mnie.

– Nie rozumiem cię – powiedział w końcu. – To tylko raz do roku.

– No właśnie – spojrzałam na niego. – Raz do roku zajeżdżam się jak wół, a ty potem opowiadasz rodzinie, jakie mieliśmy „magiczne święta”.

Westchnął, odsunął kubek.

– Nigdy cię nie zmuszałem.

– Ale też nigdy nie pomogłeś – warknęłam. – W twojej głowie święta same się robią. Kolacja się gotuje, dzieci są grzeczne, a dom lśni. A ja?

– Anka, no przestań. Przesadzasz.

– Nie przesadzam. Po prostu pierwszy raz mówię na głos, co czuję.

Zamilkł. Patrzył w blat. Przez chwilę miałam nadzieję, że coś w nim pękło. Ale nie. Wstał i powiedział chłodno:

– Nie wiedziałem, że ci tak źle ze mną.

– Nie z tobą – powiedziałam cicho. – Ze światem, w którym wszystko jest na mojej głowie, a nikt nawet nie zadaje sobie pytania, czy ja jeszcze daję radę.

Zostawił herbatę. Poszedł do salonu. A ja zostałam sama w kuchni – zmęczona, ale pierwszy raz od dawna poczułam, że nie jestem już tłem.

Teściowa była zła

Pojechałam do Teresy z zamiarem szczerej rozmowy. Chciałam jej powiedzieć, że święta będą w tym roku... inne. Bez pucowania. Bez udawania.

Zaparzyła kawę, podała ciastko.

Marek mówił, że coś ci odbiło – zaczęła bez ogródek. – Co to za pomysł, żeby nie sprzątać przed świętami?

– Nie mam już siły – odpowiedziałam. – Nie chcę kolejnych świąt, w których w Wigilię jestem wykończona i zła. Dzieci zapamiętają, że mama krzyczała. Tyle.

Teresa spojrzała na mnie jak na wariatkę.

– W moich czasach kobieta wiedziała, co do niej należy. Nikt nie zadawał głupich pytań.

– A może właśnie dlatego była nieszczęśliwa? – rzuciłam ostro, zanim zdążyłam się ugryźć w język.

– Anka, nie przeginaj. Święta to nie czas na bunt. One muszą być z klasą. Co ludzie powiedzą?

– A co mnie to obchodzi?

Nie pozwolę, żeby moje wnuki świętowały w bałaganie! – podniosła głos.

– To zostań w domu – odpowiedziałam spokojnie. – Albo przyjedź z odkurzaczem. Ja już nie dam się wpędzić w świąteczną niewolę.

Wstałam. Podziękowałam za kawę. Zostawiłam ją z niedopitą filiżanką i wyrazem szoku na twarzy. Po raz pierwszy nie cofnęłam się przed Teresą. I mimo że w środku cała się trzęsłam – czułam, że zaczynam siebie słyszeć.

To było coś nowego

W domu było cicho. Dzieci układały puzzle w pokoju, Marek udawał, że coś robi w garażu. Nikt się do mnie nie odzywał.

Usiadłam w kuchni z kubkiem herbaty. Wpatrywałam się w bałagan na stole – okruszki, kolorowanki, pognieciona serwetka. Jeszcze tydzień temu dostałabym szału. Dziś... nie czułam nic. A może pierwszy raz czułam spokój. Przyszła wiadomość od Magdy:

„Nie daj się złamać. Jesteś odważna. Może nie wiedzą, ale ja wiem.”

Łzy same poleciały. Nawet nie wiedziałam, że są tak blisko.

Z kuchni dobiegło pytanie:

– Mamo, czemu płaczesz? – zapytał młodszy.

Bo się uczę być szczęśliwa – odpowiedziałam, nie myśląc.

– A to trudne? – zapytał poważnie.

– Bardzo – przyznałam.

Nie musiałam być teraz dzielna. Nie musiałam nikomu nic udowadniać. Nie musiałam nawet sprzątać. I pomyślałam: może właśnie po to są święta – żeby przestać udawać.

Niech mąż coś zrobi

Marek wszedł wieczorem do kuchni. Nie złościł się. Nie patrzył z góry. Usiadł.

– Nie wiem, jak się w tym odnaleźć – powiedział cicho. – Ale chyba widzę, że jesteś spokojniejsza. Może nawet… szczęśliwsza?

Zamieszałam herbatę.

– Szczęśliwa nie. Ale mniej zła na siebie. Za to, że przez lata zapominałam o tym, co czuję.

– Przez nas?

– Nie. Przez to, że nikt nie zadał pytania: „Anka, a ty czego chcesz?” I przez to, że sama go sobie nie zadawałam.

Zamilkł na chwilę. Spojrzał w stronę dziecięcych rysunków na lodówce.

– Co możemy zrobić inaczej?

Podniosłam na niego wzrok.

– Ty możesz zacząć od podkurzania pod kanapą – powiedziałam i pierwszy raz od tygodni się uśmiechnęłam.

Marek prychnął śmiechem.

– To jest do zrobienia.

– A ja... mogę nie być idealna. Mogę mieć w nosie, co powiedzą ludzie.

Wstał. Poszliśmy do salonu. Odsunął kanapę. Spojrzeliśmy pod spód jednocześnie. Kurz, kredka, plastikowa głowa lalki.

– Witam w rzeczywistości – rzuciłam.

Nie odpowiedział, ale poszedł po odkurzacz.

Aneta, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama