„Powiedziałam synowej, że urządziła pokój dla wnuka jak z kiepskiego jarmarku. Teraz ponoszę za to przykre konsekwencje”
„Kuba bawił się w swoim pokoju, więc po chwili tam poszłam. Chciałam zobaczyć, co ma nowego. Tym razem doszły jeszcze nowe rzeczy: miękka mata w kształcie liścia, pluszowe zwierzątka z jakiegoś sklepu dla świadomych rodziców i kolejne chmurki”.

- Redakcja
Zawsze byłam kobietą, która mówi, jak jest. Nie owijam w bawełnę, nie mizdrzę się, nie kombinuję. Co myślę, to mówię. A że nie wszystkim się to podoba? Trudno. Wychowałam syna, prowadziłam dom, pracowałam, nie z takich rzeczy się wychodziło.
Gdy się dowiedziałam, że Karolina – moja synowa – jest w ciąży, to nie mogłam spać z radości. Od razu planowałam, jak będę małemu czytać bajki, piec ciasta, szydełkować kocyki. Już widziałam, jak uczę go mówić „babcia”, jak opowiadam mu o świecie, który teraz młodzi robią „na opak”.
Pamiętam pierwsze odwiedziny u Pawła po narodzinach Kuby. Już wtedy coś mnie tknęło. Pokój dziecka wyglądał jak z kiczowatego koszmaru: pastelowe ściany, jakieś beżowe zasłonki z lamami, na półce drewniana tęcza. No i te nieszczęsne naklejki na ścianie – chmurki, gwiazdki, coś jakby senne bajki, tylko że dla mnie to wyglądało… dziwnie. Jak nie pokój dziecka, tylko jakaś wystawa.
– To nie pokój, to przedszkole jak z reklamy – rzuciłam wtedy niby żartem, ale nikt się nie zaśmiał.
Karolina się uśmiechnęła, tak sztywno, jakby właśnie wypiła sok z cytryny. Ona nigdy mnie nie polubiła. Od początku miała minę, jakby ją bolały moje dobre rady. A przecież nie mówiłam nic złego! Próbowałam tylko pomóc, tak jak każda matka by pomogła. Ale dziś młodzi wszystko chcą po swojemu. „Nie mów, nie dotykaj, nie dawaj ciastek, nie kładź na brzuchu”. A jak zrobię coś inaczej – to już patrzą, jakbym chciała dziecku krzywdę zrobić.
Kuba miał wtedy może dwa latka. Zaczynał mówić, powtarzał proste słowa, czasem bełkotał coś pod nosem, co tylko Karolina rozumiała. Ja cieszyłam się, że już trochę kontaktu z nim było, że mogłam mu przeczytać bajkę, posadzić na kolanach. Choć nie powiem, musiałam najpierw zapytać, czy mogę. W ich domu wszystko było na ich zasadach.
Przyszłam wtedy z własnym ciastem – domową drożdżówką z kruszonką. Upiekłam, jak zawsze, z myślą o wnuku. Ale Karolina tylko spojrzała i powiedziała, że na razie Kuba nie je cukru. Co to za dzieciństwo bez słodkiej bułki?
Usiedliśmy w salonie. Kuba bawił się w swoim pokoju, więc po chwili tam poszłam. Chciałam zobaczyć, co ma nowego. Tym razem doszły jeszcze nowe rzeczy: miękka mata w kształcie liścia, pluszowe zwierzątka z jakiegoś sklepu dla świadomych rodziców i kolejne chmurki.
Mnie to męczyło
– No nie, naprawdę nie przesadzacie już z tym wszystkim? – rzuciłam głośno.
Paweł wszedł za mną i od razu się w nim zagotowało.
– Mamo, musisz przestać. To nie twoje dziecko – powiedział ostro, jakby był jakimś psychologiem, a nie moim synem.
– Ale twoje! I czy ja chcę źle? Czy naprawdę nie widzisz, że ten cały kicz szkodzi? – odpowiedziałam. Nie mogłam pojąć, jak ktoś, kogo wychowałam na porządnego chłopaka, mógł tak mnie traktować.
– To nie kicz. To dzieciństwo – odparł bez cienia emocji.
Karolina wzięła Kubę na ręce i wyszła z pokoju. Nawet się na mnie nie obejrzała. A ja stałam tam jak głupia, z ciastem w torbie i ściśniętym gardłem.
Zaczęłam zauważać, że coś się zmienia. Wizyty stawały się coraz rzadsze. Paweł zaczął mówić, że „dużo pracy”, że „Kuba chory”, że „Karolina zmęczona”. Dzwoniłam, proponowałam, że wpadnę, może na chwilę, z zupą. Zawsze było jakieś „nie teraz”.
Odsunęli mnie
Pomyślałam – może lepiej będzie ich zaprosić do siebie? Zadzwoniłam, zapytałam, czy przyjadą na niedzielę. Usłyszałam, że nie da rady. Znowu coś wypada. Już nawet nie pytałam, co. Pewnego dnia zadzwoniłam wieczorem, tak po prostu. Odebrał Paweł. Słyszałam, że mówi półgłosem, pewnie siedzieli z Karoliną w salonie.
– Rozumiem, że teraz się babcie już do niczego nie przydają – powiedziałam, nie kryjąc żalu.
– Mamo, nie mów tak. Po prostu… dużo się dzieje – odpowiedział.
– Aha. Ale żeby zadzwonić, to już nie ma nawet pięciu minut? – powiedziałam sucho i się rozłączyłam.
Później tłumaczyłam sobie, że młodzi teraz są leniwi, że im się nie chce utrzymywać relacji. Ale w środku czułam, że to nie lenistwo. Tylko że mnie już tam nie chcą. Zebrałam się w sobie i zadzwoniłam. Tym razem nie owijałam w bawełnę. Powiedziałam Pawłowi, że czuję się odsunięta. Że mnie nie ma w ich życiu.
– Mamo… – zaczął cicho, ale nie wiedział, co powiedzieć.
– Chciałam tylko zaprosić was na obiad. Tyle lat gotowałam dla ciebie. Naprawdę już nie masz ochoty nawet na zupę?
Nie byłam potrzebna
Po drugiej stronie była cisza. W końcu westchnął.
– Nie chodzi o zupę. Karolina nie czuje się komfortowo. Mówi, że ciągle jest oceniana.
Zatkało mnie.
– Oceniana? Ja się tylko troszczę.
– Mamo, ty chcesz dobrze. Ale wszystko musisz mieć po swojemu.
– A może to wy po prostu nie macie rozumu? – rzuciłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
Zrobiło się niezręcznie. Rozmowa zakończyła się szybko, ale nie mogłam przestać o tym myśleć. Czy naprawdę byłam aż tak straszna? Od początku Karolina mnie nie lubiła. Może tylko czekała, aż zniknę z ich życia.
Siedziałam sama w kuchni. Na stole leżał stary album ze zdjęciami. Przewracałam kartki powoli, jedno po drugim. Paweł jako dziecko – w piaskownicy, z wiaderkiem, z moim szalikiem na szyi. Pamiętałam ten dzień, zrobiło się zimno, a ja nie miałam dla niego czapki. Więc owinęłam go, czym miałam. Śmiał się wtedy, a ja śmiałam się razem z nim.
Teraz patrzyłam na jego syna i widziałam te same oczy. Ten sam układ brwi, kiedy się dziwi. To boli, bo wiem, że mogłabym być dla niego kimś ważnym. Tylko nikt mi na to nie pozwolił. Może nie jestem łatwa. Ale kto mnie nauczy, jak być babcią, jeśli nie życie? I może kiedyś zrozumieją, że chciałam dobrze. Tylko nie wiem, czy jeszcze wtedy będę żyła.
Telewizor grał cicho w tle, ale ja nie słuchałam. Wzrok miałam utkwiony w okno. Na parapecie stała roślina, którą kiedyś przyniósł mi Paweł na imieniny. Od dawna już nie kwitła, ale podlewałam ją z przyzwyczajenia. Może jeszcze odbije, myślałam. Tak samo mówiłam sobie o nich.
Nie odzywali się
Zbliżała się zima. Kuba pewnie już mówił pełnymi zdaniami, może nawet opowiadał o przedszkolu. Może o tych chmurkach na ścianach, które tak mnie kiedyś drażniły. Może je lubił? A może nawet nie wiedział, że kiedyś siedziała w tym pokoju kobieta, która chciała dla niego całego świata, ale potrafiła to okazać tylko głośno i niezgrabnie?
Patrzyłam w to okno i myślałam, że miłość bywa różna. Jedni potrafią ją okazać cicho, inni – tak jak ja – za głośno, zbyt pewnie, zbyt nachalnie. Chciałam tylko, żeby było dobrze. Ale czasem chęć naprawiania wszystkiego psuje najbardziej.
Nie wiem, czy jeszcze kiedyś do siebie wrócimy. Może kiedyś zadzwonią, może przyjdą. A może już nie. I może właśnie tak miało być.
Lucyna, 60 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Robiłam jesienne porządki w szafie i znalazłam coś dziwnego w kieszeni męża. Już wiedziałam, że muszę się rozwieść”
- „Mój mąż miał pomagać sąsiadce w jesiennych porządkach na działce. Zamarłam, gdy zobaczyłam go tam w samym szlafroku”
- „Przy jesiennych porządkach na działce odkryłam dowody zdrady męża. Altanka służyła mu nie tylko do grillowania”

