Reklama

Czasem czuję, że jestem zbyt miękka. Że za bardzo przeżywam, za dużo analizuję, że duszę się w tym, co niewypowiedziane. Studiuję psychologię, a mimo to nadal nie rozumiem siebie. Tylko Michał, mój chłopak od kilku miesięcy, potrafił czasem przebić się przez tę warstwę milczenia. Zawsze był spokojny, dojrzały. I to właśnie jego spokój mnie przyciągnął. Ale też ranił.

Z Michałem było… dobrze. Ale nie świetnie. Śmiał się z moich żartów, lubił spędzać ze mną czas, przytulał mocno, ale nigdy nie mówił „kocham”. A ja? Ja się zakochałam na zabój. Każdy SMS od niego wywoływał ukłucie w brzuchu, każde jego spóźnienie — panikę. Nigdy nie przyznałam się przed nim, że moje „hej” znaczyło „brakuje mi ciebie”, a „dobrze” — „boję się, że cię tracę”. Przed Sylwestrem była we mnie dziwna cisza. Magda i Kuba, nasi znajomi z uczelni, zrobili domówkę i zaprosili kilkanaście osób. Michał był podekscytowany, ja udawałam, że też. W środku coś mi mówiło, że ta noc nie będzie taka jak inne.

— Nie przesadzaj, będzie fajnie. To tylko domówka — rzucił Michał, zakładając koszulę.

Skinęłam głową, poprawiając błyszczyk przed lustrem, choć już wtedy wiedziałam, że to nie będzie tylko domówka. Zapachy przypraw i domowego grzańca unosiły się w powietrzu, kiedy weszliśmy do mieszkania Magdy. Śmiech, muzyka, pierwsze kieliszki szampana. Michał już rozmawiał z Kubą, ja natomiast siedziałam przy kuchennym stole, bełtając słomką w drinku. Coś we mnie krzyczało. Coś, czego nie potrafiłam już ignorować. I miałam wrażenie, że tej nocy wydarzy się coś, co zmieni wszystko.

Zaczerpnęłam powietrza

Mieszkanie Magdy i Kuby wyglądało jak z katalogu: wszystko było idealnie dopasowane, światełka migotały ciepłym blaskiem, ktoś właśnie pogłaśniał muzykę, a w przedpokoju już leżała sterta butów. Weszliśmy i niemal od razu Michał zniknął mi z oczu. Szybko złapał kontakt z Kubą, śmiali się, przekomarzali. Ja niby też się uśmiechałam, ale czułam, jak coś mnie trzyma za gardło.
Znalazłam się w kuchni. Usiadłam na krześle, wsparłam łokcie na blacie i przez chwilę patrzyłam na moją szklankę.

Rozmowy dookoła stawały się coraz głośniejsze, ktoś śpiewał refren znanej piosenki, ktoś inny rozlał drinka i śmiał się z własnej nieporadności, a ja... siedziałam tam, jakby mnie nie było. Jakby świat działał beze mnie. Od dwóch tygodni nie miałam okresu. Testu nie zrobiłam, bo bałam się wyniku. Ale ciało było inne, ja byłam inna. Wszystko we mnie szeptało, że to już nie są tylko przypuszczenia. Wiedziałam, że nie wytrzymam z tym do rana. Że jeśli tego nie powiem teraz, to oszaleję.

Odszukałam go wzrokiem. Stał przy oknie, opowiadał coś, gestykulując, a ludzie dookoła się śmiali. Podeszłam do niego, dotknęłam jego ramienia.

— Michał… możesz na chwilę? — zapytałam cicho.

Zabrałam go do przedpokoju, zamknęłam za nami drzwi. Spojrzał na mnie z lekkim zaskoczeniem, może nawet rozdrażnieniem, że oderwałam go od rozmowy.

— Co się dzieje?

Zaczerpnęłam powietrza.

— Michał… nie jestem pewna, ale chyba jestem w ciąży.

Jego twarz skamieniała. Nie zmarszczył brwi, nie złapał mnie za rękę, nie zapytał, jak się czuję. Stał tak przez chwilę, a potem spuścił wzrok.

— Zaczekaj. Nie teraz. Rano. Zrobimy test. Na trzeźwo — powiedział, jakby to była odpowiedź na pytanie o pogodę.

Przytaknęłam. Nawet nie wiem, czy zrozumiał, że coś we mnie właśnie zamarło. Odwrócił się i wrócił do salonu, a ja została sama w korytarzu, słysząc zza ściany śmiechy, muzykę, krzyki i odliczanie do północy.

Wynik był jednoznaczny

Obudziłam się przed siódmą. W mieszkaniu było cicho. Na podłodze w salonie leżeli ludzie przykryci kocami, butelki stały porozrzucane po stołach i parapetach. Przeszłam cicho do łazienki, umyłam twarz zimną wodą. Michał jeszcze spał na materacu obok Kuby, przykryty jakąś bluzą. Szturchnęłam go lekko w ramię.

— Wstawaj — szepnęłam. — Idziemy do apteki.

Nie zapytał, czemu tak wcześnie. Ubrał się bez słowa i wyszliśmy. Na klatce schodowej pachniało starym kurzem i jakimś jedzeniem z wczoraj. Na ulicy było cicho, mgła unosiła się nisko, powietrze było zimne i rześkie. Minęliśmy kilka pustych przystanków, zamarznięte kałuże, jeden sklep otwierał właśnie rolety. W aptece było pusto. Starsza kobieta w białym fartuchu spojrzała na nas bez szczególnego zainteresowania. Podałam jej banknot i powiedziałam tylko:

— Poproszę test.

Michał stał obok, wpatrzony gdzieś w półkę z witaminami. Wyszliśmy z testem w kieszeni. Wracając, nie odzywaliśmy się. Czułam, jak palce mi marzną mimo rękawiczek. Gdy weszliśmy do mieszkania, wszyscy jeszcze spali. Wzięłam test i zamknęłam się w łazience. Wszystko trwało niecałe dwie minuty. Jedna kreska pojawiła się natychmiast. Druga — kilka sekund później. Nie musiałam się przyglądać. Wynik był jednoznaczny.

Wyszłam z łazienki. Michał siedział przy stole w kuchni, patrzył na pusty kubek.

— To… to na pewno? — zapytał, unosząc na mnie wzrok.

— Na pewno — odpowiedziałam sucho.

Zaparzyłam herbatę. Właściwie dwie, ale żadnej nie wypiłam. On też nie. Siedzieliśmy tak obok siebie, ale jakby osobno. Nie wiem, czego się spodziewałam. Może krzyku, może ucieczki, ale nie tego: nie tej ciszy.

Nie odwrócił wzroku

W kuchni było chłodno. Słońce próbowało przebić się przez brudne szyby, ale nie dawało zbyt wiele światła. W kubkach herbata już wystygła. Nie mogłam się zmusić, żeby jej dotknąć. Michał siedział nieruchomo, lekko pochylony, jakby próbował się do czegoś zebrać. Nie pytałam, co myśli. W głowie miałam tylko jedno: Co teraz? Co mamy robić? Co ja mam robić?

Wreszcie, po dłuższej chwili, spojrzał na mnie. Miał lekko podkrążone oczy, może nie spał zbyt dobrze. Albo po prostu nagle zobaczyłam go wyraźniej niż wcześniej.

— Nie mam pojęcia, co teraz — powiedział cicho. — Ale nie chcę uciekać. Chcę… spróbować. — Nie odwrócił wzroku. Powiedział to spokojnie, bez patosu, jakby ważył każde słowo, zanim je wypowiedział.

Wcale nie poczułam ulgi ani nie odetchnęłam z wdzięcznością. Te słowa nie rozwiązywały niczego, ale były jak pierwszy punkt zaczepienia, jak coś, co mogłam choć na chwilę potraktować poważnie.

— Nie musisz nic obiecywać — powiedziałam, wpatrując się w plamę po herbacie na stole.

— Nie obiecuję — odpowiedział. — Mówię tylko, co czuję.

Kiwnęłam głową. Nie miałam siły mówić więcej, ale jego słowa, może właśnie przez to, że były tak ostrożne, mnie nie zraniły. To nie była miłość, ale... jakaś zapowiedź. I może ona wystarczy, by ruszyć dalej.

Nie wróciłam od razu

Wyszłam z mieszkania, nie mówiąc, dokąd idę. Michał nie zapytał. Po prostu zamknęłam za sobą drzwi i zeszłam schodami na ulicę. Miasto było ciche, ospałe. Śnieg topniał, zostawiając na chodniku brudne kałuże. Minęłam kiosk, zamkniętą piekarnię, przystanek, przy którym nikt nie stał. Szłam powoli, bez celu, po prostu chciałam oddychać. Myślałam o pierwszym dniu, kiedy się poznaliśmy. Michał podał mi kubek kawy na uczelni, powiedział coś głupiego i uśmiechnął się tak, że przez cały wykład nie potrafiłam skupić się na niczym. Potem były spacery, dłonie splatane w zimne wieczory, rozmowy do późna. Potrafił wtedy słuchać, nie przerywać, a ja mówiłam rzeczy, których nikomu wcześniej nie mówiłam.

Zatrzymałam się na rogu ulicy. Patrzyłam na obce okna i zastanawiałam się, czy kiedykolwiek byliśmy gotowi na cokolwiek. Czy to była bliskość, czy tylko strach przed samotnością. Czasem trudno to rozdzielić. Nie chciałam dziecka teraz. Nie tak. Nie w tej chwili życia — w tym chaosie, z tym chłopakiem, który sam nie wie, gdzie jest i czego chce. Ale to, co powiedział rano, choć dalekie od zapewnień, zostawiło we mnie cień spokoju. Niepewny, ale obecny. A może to była tylko nadzieja, która, mimo wszystko, nie chciała zniknąć.

Nie wróciłam od razu. Chodziłam jeszcze chwilę między blokami, zaglądałam w bramy, w witryny sklepów. Musiałam to wszystko przetrawić. Nie wiedziałam, czy mu wierzę. Ale uwierzyłam, że nie jestem sama.

Może nie usłyszał

Kiedy wróciłam do mieszkania Magdy, wszyscy jeszcze spali. Na kanapie, otulony jakimś kocem, leżał Michał. Spał na boku, z ramieniem pod głową, jakby nic się nie wydarzyło. Przez chwilę patrzyłam na niego z progu, nie wchodząc do środka. Nie widziałam w nim ojca mojego dziecka. Jeszcze nie. Nie wiedziałam, czy kiedykolwiek tak będę o nim myśleć. Ale tamte słowa, wypowiedziane rano, coś we mnie zmieniły. Nie były wielkie ani odważne, ale prawdziwe.

Usiadłam w kuchni. Herbata, którą wcześniej zaparzyłam, była już lodowata. Wypiłam łyk i skrzywiłam się, ale nie miałam siły zrobić nowej. Słońce przebiło się w końcu przez chmury, oświetlając blat stołu i resztki confetti porozrzucane po podłodze. Nie wiedziałam, co nas czeka. Nie wyobrażałam sobie jeszcze dziecka. Nie umiałam nawet powiedzieć na głos: „Jestem w ciąży”. To wszystko wciąż było gdzieś obok mnie, jeszcze nie we mnie. Ale wiedziałam, że nie wracam do pustki. Że nie jestem zupełnie sama.

Michał przewrócił się na drugi bok, coś mamrotał przez sen. Wyglądał młodo. Może za młodo. Może nie dojrzeliśmy do tego, co nas spotkało. Ale w tej jednej chwili, kiedy powiedział „chcę spróbować”, coś się otworzyło. Nowy początek, jeszcze nieznany, jeszcze nieokreślony. Ale nasz. Podeszłam do niego. Uklękłam obok kanapy i szeptem powiedziałam:

— Nie wiem, czy potrafię ci zaufać. Ale chcę spróbować.

Nie poruszył się. Może nie usłyszał. Może nawet nie musiał. Może miłość nie przychodzi wcale w uniesieniu. Może rodzi się właśnie w takich chwilach: cichych, niepewnych, ale prawdziwych.

Weronika, 24 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama