„Poszłam na wesele kuzynki, bo tak wypadało. W tę 1. noc zrozumiałam, jak monotonne i nudne było moje życie singielki”
„Zaczęliśmy pisać. Najpierw zdawkowo, potem już codziennie. Byłam zaskoczona, jak szybko przeszliśmy od kurtuazji do rozmów o rzeczach, które mówi się dopiero po kilku miesiącach znajomości”.

- Redakcja
Nie mam parcia na związki. Właściwie od kilku lat byłam sama i było mi z tym dobrze. Z czasem nauczyłam się, że samotność nie zawsze boli. Czasem staje się wyborem. W moim przypadku – wyborem wygodnym i bezpiecznym. Nie znoszę dużych imprez, głośnej muzyki, krzyków przy stołach i tańców, gdzie obce dłonie próbują mnie porwać na parkiet. Ale pojechałam na wesele kuzynki Anki, bo tak wypadało – rodzina, poza tym Anka zawsze była tą bardziej towarzyską z nas dwóch. Miałam nadzieję, że przemknę przez tę uroczystość niezauważona.
Nie planowałam się wyróżniać. Włożyłam prostą sukienkę, związałam włosy i usiadłam przy wskazanym mi stole. Wokół gwar, śmiechy, rozradowane ciotki i kolejka do zdjęć z panną młodą. Byłam jedną z nielicznych bez osoby towarzyszącej, co nie umknęło uwadze ciotki Hani, która już przy powitalnym kieliszku rzuciła w moją stronę:
– Jeszcze ci się ktoś trafi, dziecko.
Zamiast odpowiedzieć, uśmiechnęłam się uprzejmie i sięgnęłam po kompot. I wtedy usiadł obok mnie fotograf. Miał czarną koszulę, podwinięte rękawy i lekkie zmarszczki w kącikach oczu, które mogły sugerować, że dużo się uśmiecha. Spojrzał na mnie, skinął głową i wyciągnął rękę.
– Cześć, Maciek.
– Ola – odpowiedziałam krótko i zajęłam się talerzem.
Był uprzejmy
Z początku było krępująco. Od czasu do czasu pytał, czy coś mi potrzeba, czy może dolać wody. W końcu zapytał:
– Nie lubisz wesel?
– Lubię patrzeć, jak inni się dobrze bawią. Ja wolę być obserwatorem.
– Czyli jak ja, tylko ja mam aparat – odpowiedział z uśmiechem.
Przez resztę wieczoru od czasu do czasu wymienialiśmy kilka słów: o muzyce, o tym, kto zna kogo z pary młodej, o jedzeniu. Nic osobistego, nic zapamiętanego, a jednak… Zapamiętałam jego zapach. Nie mogłam tego zrozumieć. To była ledwo wyczuwalna nuta, ale przyklejona do wspomnienia jak cień.
Gdy zbierałam się do wyjścia, tylko skinęłam głową w jego stronę. On odwzajemnił gest i wrócił do przeglądania zdjęć w aparacie. Nie planowałam żadnego kontaktu po tym wieczorze. Włożyłam płaszcz, pożegnałam się z Anką i wyszłam na chłodne powietrze, przekonana, że temat tego wesela zakończę z ostatnim dźwiękiem muzyki.
Chciałam tylko odhaczyć rodzinne wydarzenie. Ale tam, przy stole, w tej niezręcznej ciszy, wydarzyło się coś, co wtedy zlekceważyłam. Dwa dni później siedziałam na sofie, przeglądając wiadomości w telefonie. Powiadomienie z Instagrama pojawiło się nagle. Nie znałam tej nazwy użytkownika, ale zdjęcie profilowe wyglądało znajomo. Kliknęłam. W wiadomości było jedno zdanie i załącznik: „Nie wiem, czy lubisz takie ujęcia, ale to zdjęcie samo się zrobiło”.
W odbiciu dużego, ozdobnego lustra byliśmy we dwoje. Siedzieliśmy bokiem, ja z lekko pochyloną głową, on z aparatem w ręku, patrzący w moją stronę. Zdjęcie było miękkie, trochę rozmyte, jakby zrobione przypadkiem. I w tym właśnie było coś… ciepłego. Coś, co mnie zaskoczyło.
Patrzyłam na to przez chwilę, nie wiedząc, co z tym zrobić. Mój pierwszy odruch? Zamknąć aplikację. Przecież to pewnie tylko uprzejmość. Fotograf, który przesyła zdjęcie gościowi wesela. Zawodowa grzeczność. Ale coś mnie powstrzymało. Napisałam krótko: „Nie wiedziałam, że w ogóle mnie uchwyciłeś”. Odpisał po minucie. „Trudno było nie zauważyć. Siedziałaś najspokojniej z całego stołu”.
Byłam zaintrygowana
Zaczęliśmy pisać. Najpierw zdawkowo, potem już codziennie. Byłam zaskoczona, jak szybko przeszliśmy od kurtuazji do rozmów o rzeczach, które mówi się dopiero po kilku miesiącach znajomości. O jego pracy, o mojej potrzebie ciszy, o tym, że lubię zasypiać przy deszczu i nie lubię, gdy ktoś dotyka moich książek. Po tygodniu zaproponował spotkanie.
„Możemy gdzieś w pół drogi. Na przykład Tczew? Tam jest most, możemy sobie na nim posiedzieć i udawać, że jesteśmy bohaterami jakiegoś filmu”. Nie wiedziałam, co odpisać. Serce zabiło mi szybciej. Zgodziłam się. Spotkaliśmy się na dworcu, oboje spóźnieni. Maciek miał w dłoni termos z herbatą. Zamiast przywitania powiedział:
– Nie sądziłem, że się odezwiesz.
– Nie sądziłam, że w ogóle zapamiętasz moje imię.
Poszliśmy wzdłuż rzeki. Mówił dużo, ja mniej. Opowiadał o ślubach, o tym, że lubi patrzeć na ludzi w najważniejszych chwilach ich życia. Pytał mnie o Toruń, o to, czy lubię swoje miasto. Odpowiedziałam, że to miejsce, gdzie mam spokój. A potem zapytał, czy chcę jeszcze się spotkać. Nie odpowiedziałam od razu. W środku miałam mętlik. Czy ja naprawdę chcę, żeby coś się zaczęło? Czy po prostu jestem ciekawa? To pytanie długo nie dawało mi spokoju.
Spotykaliśmy się przez kilka miesięcy. Najpierw raz w tygodniu, potem częściej. Ja jeździłam do Gdańska, on przyjeżdżał do Torunia. Coraz mniej pisaliśmy, coraz więcej byliśmy obok siebie. Przyszedł listopad, kiedy zaproponował coś, co długo we mnie rezonowało.
– Może spróbujemy zamieszkać razem? Ale nie w twoim ani moim mieście. Może Bydgoszcz? Pośrodku. Będzie sprawiedliwie.
Brzmiało absurdalnie, a jednak zaczęłam o tym myśleć poważnie. Chciałam spróbować. Powiedział, że miłość to ryzyko. Rzuciłam pracę, wynajęliśmy mieszkanie, wszystko potoczyło się zaskakująco szybko.
Na początku było dobrze. Nowe miejsce, wspólne śniadania, wieczory z filmami. Ale potem zaczęły się drobne zgrzyty. Maciek żył intensywnie, ciągle w rozjazdach, wiecznie z telefonem. Ja potrzebowałam planu, ciszy, jakiejś przewidywalności.
Byłam zmęczona
Któregoś wieczoru, gdy wrócił z kolejnej sesji po dwudziestej drugiej, powiedziałam:
– Ty wracasz, a ja nawet nie wiem, czy jesteś zmęczony, czy szczęśliwy. Ja po prostu czekam.
– Bo ty wszystko musisz mieć uporządkowane. Miłość nie działa według grafiku.
I wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że może nie jestem na swoim miejscu.
– Maciek… ja się w tym wszystkim gubię.
Spojrzał na mnie uważnie, bez złości, bez ironii. I nic nie powiedział.
– Nie chcę cię zmieniać. Ale nie chcę też siebie zgubić – dodałam spokojnie.
Westchnął. Pokiwał głową.
– Może to po prostu nie był ten czas.
Spakował się jeszcze tego samego dnia. Ja wróciłam do Torunia kilka dni później.
Znowu byliśmy każde w swoim mieście, tyle że już nie tak samo.
Rozeszliśmy się
Wróciłam do starego mieszkania. Te same ściany, ta sama kanapa, książki na półkach tam, gdzie je zostawiłam. Na lodówce wciąż wisiało zdjęcie z wesela Anki, to, które mi wysłał. Odbicie w lustrze, dwoje ludzi, którzy jeszcze się nie znali, ale już byli w jednym kadrze.
Nie zdjęłam go, ale też nie patrzyłam na nie z żalem. Coś się skończyło, coś się zaczęło i nie trwało długo, ale było prawdziwe. Nie każda miłość musi trwać. Czasem wystarczy, że po prostu była, że na chwilę zmieniła kierunek życia, przestawiła coś we mnie. Teraz znów jestem sama, ale nie taka sama jak wcześniej.
Kiedyś bałam się bliskości, potem próbowałam do niej wejść z rozpędu. Teraz wiem, że potrzebuję kogoś, kto zrozumie moje milczenie. Kogo nie trzeba będzie gonić ani zatrzymywać. I kto nie będzie się bał mojej ciszy. Maciek był ważny, ale nie był moim domem. Miłość nie wybiera… Ale ja mogę. Teraz wybieram siebie.
Ola, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na romantycznym wyjeździe we dwoje mąż pisał SMS-y do kochanki. Modliłam się tylko, by to nie był ktoś, kogo znam”
- „Żona mnie nie szanuje, bo jestem freelancerem. Ona chciałaby ważniaka w garniturze, a nie artystę żyjącego z pasji”
- „Odkąd zostałam matką, sama siebie nie poznaję. Mąż ma mnie za nudziarę, przyjaciółka mu wtóruje, a ja powoli znikam”

