Reklama

Przez większość tego roku udawałam przed światem, że wszystko jest w porządku. Praca? Jasne, ogarniam. Przyjaźnie? No pewnie, przecież mam Klarę i Igę. Miłość? Tu robiło się trudniej, ale nauczyłam się uśmiechać nawet wtedy, gdy w żołądku ściskało mnie z tęsknoty. Bo Michał... Michał był moim początkiem i końcem. Przez cztery lata byłam jego „myszką”, „ptaszkiem”, „światełkiem w tunelu” — tak o mnie mówił, gdy jeszcze chciał mówić.

Potem przestał. Zaczął milknąć między „kocham cię” a scrollowaniem Instagrama. Aż pewnego dnia powiedział, że już nie wie. Że się dusi. I wyszedł. Zostawił swoje rzeczy nietknięte, jakby jeszcze miał po nie wrócić... a ja zostawiłam je tak przez trzy miesiące. Bo miałam nadzieję. Dziś wiem, że nadzieja to śmieszna rzecz. Niby coś daje, ale na dłuższą metę powoduje tylko zbędny ból.

Sylwester zbliżał się wielkimi krokami, a ja byłam gotowa, żeby go przespać. Serio. Miałam plan: koc, pizza, wino i żadnego człowieka w promieniu kilometra. Ale Klara i Iga miały inne plany.

— Tosia, nie ma opcji, żebyś siedziała sama — powiedziała Klara i spojrzała na mnie tym wzrokiem, którym kiedyś błagała mamę o psa.

— Możesz umrzeć z samotności — dodała Iga, zawsze dramatyczna.

Nie miałam siły się kłócić. Zwłaszcza że one naprawdę się cieszyły. Obie zaręczone, obie zakochane. Kiedyś siedziałyśmy we trzy, singielki z winem, psioczące na facetów. Dziś one planowały śluby, a ja próbowałam nie płakać, widząc ich szczęście, które przypominało mi moje niepowodzenie.

Tuż przed wyjściem zadzwoniła mama.

— Tosieńko, a nie lepiej zostać w domu? Po co się męczyć… Wiem, że ci ciężko — mówiła miękko jak zawsze.

— Nie jestem pierwsza ani ostatnia. Sylwester to tylko noc. Przeżyję — powiedziałam, malując usta czerwoną szminką, jakby to miało mnie ochronić przed rozpaczą.

— Ale może po prostu... odpoczniesz? Przemyślisz sobie wszystko?

— Nie chcę być żałosna. Muszę się wreszcie odciąć — powiedziałam to twardo, ale kiedy się rozłączyłam, spojrzałam na swoje odbicie w lustrze i pomyślałam: „Jeszcze nie wiem, jak się odcina serce od wspomnień. Ale spróbuję”.

Udawałam, że żartuję

Weszłam do mieszkania, w którym odbywała się impreza, z uczuciem, jakbym właśnie wchodziła na scenę spektaklu, którego scenariusza nie znałam. Uderzył mnie hałas rozmów, zapach prosecco i błysk świątecznych światełek, które ktoś starannie rozwiesił wokół okien. Wszyscy byli już na miejscu. I wszyscy byli w parach.

Klara i Iga podbiegły do mnie pierwsze. Szczęśliwe, roześmiane, tylko na chwilę oderwane od swoich przyszłych mężów. Iga miała na sobie tę bordową sukienkę, którą kiedyś oglądałyśmy razem w galerii. Mówiła wtedy, że zbyt odważna. Widać teraz już nie była.

— Tosiu! — Klara pocałowała mnie w policzek. — Cudownie, że przyszłaś. Wszystko okej?

— Świetnie — odpowiedziałam z uśmiechem, który ćwiczyłam w lustrze przez ostatnie dwa tygodnie.

Iga nachyliła się do mnie i szturchnęła mnie łokciem.

— Naprawdę wszystko okej?

— Jasne — rzuciłam lekko. — „Świetnie się czuję. Jak po ekstrakcji zęba” — dodałam w myślach, patrząc, jak dziewczyny oddalają się w stronę kuchni, gdzie czekali ich faceci. Nawet machnęli mi na powitanie, a ja delikatnie skinęłam głową.

Potem stałam przez chwilę z kieliszkiem w dłoni, udając, że szukam kogoś wzrokiem. W rzeczywistości nie znałam połowy tych ludzi, a z drugą połową nie miałam ochoty rozmawiać. Widziałam Natalię z jej chłopakiem, tańczyli blisko, śmiali się. Obok nich siedział Bartek, ten z działu marketingu, obejmował dziewczynę, której imienia nie pamiętałam. Każdy miał kogoś. Każdy coś pił, coś mówił, gdzieś szedł. Ja stałam i próbowałam nie wyglądać jak ktoś, kto czeka, aż minie czas.

Zagadała do mnie jakaś koleżanka Klary, ale po minucie rozmowy znalazła lepsze towarzystwo i zniknęła. Nie winiłam jej. Sama nie chciałabym ze sobą dzisiaj rozmawiać. Byłam jak statystka w filmie romantycznym — ta, która stoi w tle, gdy główna bohaterka całuje ukochanego o północy. Wzięłam drugi kieliszek, potem trzeci. Udawałam, że żartuję. Uśmiechałam się w odpowiednich momentach.

Tańczyłam chwilę z kimś, kto miał za wiele odwagi i pewnie wypił też o jeden kieliszek za dużo. A potem wróciłam do tego samego miejsca pod ścianą, gdzie mogłam obserwować. Czułam się jak widz we własnym życiu. Jakby wszystko działo się obok mnie, a ja byłam tylko przeźroczysta. Próbowałam nie myśleć o Michale, o dawnych sylwestrach, o pocałunkach o północy, które wtedy wydawały się tak oczywiste. Teraz wszystko było inne. A najbardziej ja.

Zerknął na mnie

Północ zbliżała się powoli, jakby specjalnie chciała mnie denerwować. Ludzie zaczęli liczyć minuty, niektórzy już wychodzili na balkon z kieliszkami, przygotowani do składania życzeń. Ja zostałam w salonie. Zbyt zimno, zbyt głośno, zbyt… obco. Stałam przy komodzie z plastikową gałązką świerku i patrzyłam, jak kolejna para obejmuje się przy dźwiękach jakiejś coverowej wersji świątecznej piosenki.

Wybicie północy usłyszałam raczej niż poczułam. Zewsząd rozległo się odliczanie. Dziesięć, dziewięć… Wszyscy wykrzykiwali cyfry, jakby za każdą z nich ukryta była jakaś obietnica. Siedem, sześć… Usta zaczęły stykać się z ustami. Cztery, trzy… Ktoś z tyłu trącił mnie łokciem. Dwa… Jedno… Szampan wystrzelił gdzieś w kuchni, a mnie zalała fala życzeń i dźwięków.

— Szczęśliwego Nowego Roku! — usłyszałam gdzieś obok, ale nie odpowiedziałam. Tylko skinęłam głową.

I wtedy go zauważyłam. Stał dwa kroki ode mnie, samotny, z kieliszkiem w dłoni, w granatowej koszuli. Nie znałam go. Na pewno nie był z naszej paczki. Nie uśmiechał się, nie rozglądał nerwowo, jak inni samotni. Po prostu stał, jakby to było całkowicie naturalne. Zerknął na mnie.

— Głupio trochę — powiedział cicho.

Odwróciłam się do niego, zaskoczona.

— Bardziej głupio byłoby udawać, że nas to nie rusza — odpowiedziałam bez zastanowienia.

Pokiwał głową z takim wyrazem twarzy, jakby właśnie tego się spodziewał.

— Dobrze powiedziane. To co, udajemy razem?

Zawahałam się. I znów powiedziałam, zanim zdążyłam pomyśleć:

Nie umiem już udawać.

Zamilkliśmy. Spojrzał mi w oczy. Był w nich jakiś spokój, który nie pasował do tej hałaśliwej nocy. Wyciągnął rękę.

— Marek.

— Tosia — odparłam i uścisnęłam jego dłoń.

Nie wiem, ile tak staliśmy. Ktoś gdzieś wykrzykiwał życzenia, pary całowały się pod drzwiami balkonowymi, a my po prostu trwaliśmy obok siebie, w tej samej niezręcznej pustce, która nagle stała się trochę mniej samotna.

Zaśmiał się lekko

Zaproponował, żeby wyjść na balkon. Potrzebowałam świeżego powietrza, więc kiwnęłam głową. Ustawiłam się z boku, nie za blisko, nie za daleko. Patrzyliśmy na miasto oświetlone fajerwerkami. Marek zapalił papierosa, ale nie częstował mnie, co odebrałam jako szacunek. Milczeliśmy chwilę. Potem on powiedział:

Nie planowałem tu być. Przyszedłem, bo nie mogłem już patrzeć na Instagram.

— A ja przyszłam, żeby nikt nie powiedział, że się nad sobą użalam — odpowiedziałam.

Zaśmiał się lekko.

— Myślisz, że da się jeszcze zakochać? Tak bezpiecznie?

Poczułam, jak moje gardło lekko się ściska. Odwróciłam głowę.

— Nie wiem. Ale myślę, że jak ktoś zadaje to pytanie, to już się zaczyna.

Nie skomentował. Patrzył gdzieś w dal. Przez moment myślałam, że zaraz coś powie. Nie powiedział, ale jego milczenie nie bolało. Było inne. Ciche, ale obecne. I nagle poczułam coś, co przypominało nadzieję. A to od razu mnie przestraszyło.

Wtedy się rozkleiłam

Wyszliśmy razem z imprezy, nawet nie umawiając się, że już czas. Po prostu spojrzeliśmy na siebie i oboje wiedzieliśmy. Miasto było puste i zimne, słychać było tylko odległe wystrzały petard i pojedyncze śmiechy. Szliśmy bez celu, ramię w ramię, w milczeniu, które już nie było niezręczne. Opowiadał o swoim rozstaniu. Mówił spokojnie, bez nienawiści, jakby już niczego od tej historii nie oczekiwał. Ja nie potrafiłam być taka rzeczowa. Słowa przychodziły mi trudniej, ale w końcu zaczęłam mówić. O Michale, o tych wszystkich chwilach, które teraz były tylko bolesnymi wspomnieniami.

Bałam się tej nocy — przyznałam. — Bałam się, że nie wytrzymam patrzenia, jak wszyscy coś mają, a ja nie mam nic.

— Ja się bałem, że znów się złamię i napiszę do niej — powiedział.

Zatrzymaliśmy się nagle. Zorientowałam się, że stoimy pod blokiem Michała. Serce zaczęło mi bić szybciej. Nie prowadziłam nas tu świadomie, ale nogi same wybrały tę drogę. Spojrzałam w górę. Światło się paliło.

— Nienawidzę go, a i tak śni mi się co noc — powiedziałam szeptem.

— Nie śnisz o nim. Śnisz o tym, kim miał być — odpowiedział Marek.

— To nie pomaga.

— Nie miało pomóc. Miało być prawdziwe.

I wtedy się rozkleiłam. Płakałam w rękaw kurtki, a on nic nie mówił. Po prostu był. I to wystarczyło.

Miasto budziło się powoli

Było już po czwartej rano, gdy dotarliśmy na wzgórze nad miastem. Nie planowaliśmy tego, ale oboje nie chcieliśmy jeszcze wracać. Usiadłam na ławce, Marek obok. Zaczynało świtać. W oddali, między budynkami, widać było różowe smugi nieba. Patrzyliśmy w ciszy, nie spiesząc się z niczym.

— Nie chcę, żeby to była tylko sylwestrowa noc — powiedziałam cicho.

Spojrzał na mnie uważnie.

— Nie potrafię jeszcze nic obiecać — odpowiedział po chwili. — Ale mogę zostać na kawę.

Uśmiechnęłam się pod nosem. Ta odpowiedź wystarczyła.

— Myślisz, że to coś znaczy?

— Nie wiem. Ale jeśli mamy się pożegnać, to wolę, żeby to było po kawie.

Siedzieliśmy jeszcze chwilę, zanim wstaliśmy. Miasto budziło się powoli. Nowy rok, nowy dzień, a ja z kimś, kto pojawił się, kiedy przestałam wierzyć, że cokolwiek się jeszcze wydarzy.

Było warto wstać

Wróciliśmy do mojego mieszkania. Marek zdjął buty, rozejrzał się po salonie i nic nie powiedział. Położył się na kanapie, zwinął w pół i zasnął od razu. Jakby był u siebie. Ja zrobiłam sobie herbatę, ale tylko trzymałam kubek w dłoniach. Nie mogłam oderwać wzroku od niego. Spał spokojnie, z twarzą wtuloną w poduszkę, jakby nie nosił na sobie żadnego ciężaru.

Usiadłam w fotelu, owinięta kocem, i przez chwilę po prostu patrzyłam. W mieszkaniu panowała cisza. Z okna wpadało blade światło poranka. Pierwszy raz od miesięcy nie czułam tej charakterystycznej pustki, która zawsze przychodziła po przebudzeniu. Nie czułam lęku. Nie musiałam sobie przypominać, że jestem sama. Może to nic. Może to tylko noc. Może spotkałam go tylko po to, żeby przetrwać tę jedną, dziwną, hałaśliwą noc bez rozrywania się na strzępy.

A może… Może właśnie tak zaczynają się te historie, które potem opowiadasz dzieciom. Albo nie — opowiadasz je samej sobie, kiedy pytasz, czy jeszcze warto. I odpowiadasz: nie wiem. Ale dziś było warto wstać. I nie udawać.

Tosia, 28 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama