Reklama

Po śmierci Michała każdy dzień wyglądał tak samo: wstawałam, szłam do pracy, wracałam, gotowałam coś na szybko, czasem odpisałam Filipowi na wiadomość, czasem nie. A wieczorami siedziałam na kanapie i przeglądałam zdjęcia. Zwłaszcza jedno – znad morza, gdzie Michał obejmuje mnie od tyłu, a ja się śmieję. Takiego siebie już nie pamiętałam.

Czułam się jak w letargu

Pracuję w bibliotece. Cisza, zapach książek, porządek – to mnie trzymało przy życiu. Ludzie przychodzili, pytali o nowości albo oddawali zaległe tytuły. Nikt nie pytał, co słychać. I dobrze. Filip czasem dzwonił, naciskał, żebym się „otworzyła na świat”, żebym „wyszła do ludzi”. Tylko że ja nie umiałam. Nie po tylu wspólnych latach. Michał był moim życiem. Jak się zaczyna coś od nowa, kiedy to stare się wciąż kocha?

Dopiero po rozmowie z terapeutką coś pękło. Nie powiedziała nic przełomowego – tylko że „nie da się przeżyć żałoby, jeśli się nie dopuści życia”. Kilka tygodni później, przy zbyt mocnym winie i zbyt słabej woli, założyłam konto na aplikacji randkowej. Z poczuciem winy. Jakby mnie Michał miał zaraz złapać za rękę i zapytać: „Naprawdę, Aniu?” I wtedy napisał Tomasz.

Zaczęłam pisać z obcym facetem

Rozmowy z Tomaszem były spokojne, bez presji. Pytania o książki, o ulubione smaki herbaty, o to, gdzie byśmy pojechali, gdybyśmy mogli gdziekolwiek. Odpowiadałam ostrożnie, jakby każde słowo miało mnie zdradzić. Bo przecież nie mówiłam prawdy – nie mówiłam, że czuję się jak oszustka. Że pisząc do niego, zdradzam wspomnienia.

W pracy łapałam się na tym, że czekam, aż napisze. Raz zapytał, czy nie chciałabym się spotkać. Gdy nie odpowiedziałam od razu, napisał: „Bez ciśnienia. Jeśli kiedyś będziesz miała ochotę, daj znać”.

Powiedziałam o tym spotkaniu tylko jednej osobie – Marcie. Mojej przyjaciółce z liceum. Spotkałyśmy się w sobotę u niej, przy winie i naleśnikach z dżemem.

– To tylko herbata, Anka. Nie ślub. Nie musisz z nim sypiać, nie musisz niczego obiecywać. Po prostu pójdź i zobacz, co się stanie.

– Ale po co? On nie jest Michałem. Nigdy nie będzie – powiedziałam cicho.

– Właśnie dlatego. Michał był Michałem. A ten Tomasz może być po prostu kimś, kto posiedzi z tobą przy herbacie, gdy znów poczujesz, że nie ma powietrza w domu.

Długo patrzyłam na datę i godzinę ustalonego spotkania. Dzień wcześniej miałam ochotę je odwołać. Napisałam wiadomość, ale jej nie wysłałam. Skasowałam. Potem znów napisałam, i znów skasowałam. Rano wstałam i się popłakałam. Założyłam niebieski sweter, ten, który Michał lubił. I chociaż serce waliło mi jak szalone, wyszłam z domu.

Umówiłam się z nim

Weszłam do kawiarni dziesięć minut za wcześnie, a on już tam był. Tomasz. Siedział przy stoliku pod oknem, z książką w dłoni. Gdy mnie zobaczył, wstał i się uśmiechnął. Taki zwyczajny uśmiech, ciepły, bez presji. A ja… poczułam się, jakbym właśnie zdradziła.

– Anna? – zapytał cicho, jakby bał się mnie spłoszyć.

– Tak – odpowiedziałam, i uśmiechnęłam się krzywo, bo w tym momencie łzy zaczęły mi napływać do oczu.

Nie zdążyłam usiąść, nie zdążyłam nawet zdjąć płaszcza. Już płakałam. Wstyd. Palący, bezlitosny wstyd. Jakby nagle oczy wszystkich w kawiarni patrzyły tylko na mnie.

– Przepraszam – wydusiłam. – Ja… nie wiem, co ja tutaj robię.

Chciałam uciec. Serio. Miałam już wizję siebie wybiegającej z lokalu, z mokrymi oczami, z żalem, z winą. Ale Tomasz nic nie mówił. Nie zbliżył się, nie próbował dotknąć. Po prostu usiadł z powrotem i powiedział:

– To nie musi być łatwe. Możemy po prostu posiedzieć.

Patrzyłam na niego przez łzy.

– Nie wiem, czy jestem gotowa – powiedziałam. – Ale jestem tutaj.

Kiwnął głową. Zawołał kelnerkę. Zamówił herbatę z imbirem. Dla mnie też. Nic więcej. Milczeliśmy. A ja – w tej ciszy – poczułam, że po raz pierwszy od dawna ktoś jest obok i nie oczekuje, że będę kimś więcej, niż właśnie sobą.

Opowiedziałam mu o mężu

Herbata parzyła mnie w palce. Trzymałam filiżankę kurczowo, jakby mogła mnie uratować. Milczenie między nami nie było niezręczne – było łagodne, miękkie. Tomasz siedział spokojnie, jakby czekał, aż sama zdecyduję, co dalej.

– Michał… – zaczęłam. – Mój mąż. Nie żyje od dwóch lat. Miał zawał. Siedział przy śniadaniu, żartował, że bułki twarde jak kamień. Potem po prostu… przestał oddychać.

Tomasz nie powiedział nic. Nie dopytywał, nie kiwał głową. Tylko słuchał. I to mnie uruchomiło.

– Byliśmy razem od studiów. Pół życia. On znał mnie na wylot. Wiedział, kiedy kłamię, że wszystko gra. Wiedział, jak parzę herbatę i że nie lubię, gdy ktoś zostawia okruszki na blacie. Wiedział wszystko.

Przełknęłam ślinę. Ręce mi się trzęsły.

– I teraz nie wiem, jak żyć. Ludzie mówią: „czas leczy”. Ale czas to tylko kolejne dni bez niego. Bez jego śmiechu. Bez jego stóp wystających spod kołdry. Bez jego „chodź tu, Anka, tylko cię przytulę”.

Tomasz spojrzał na mnie spokojnie.

– Straciłem siostrę w wypadku – powiedział cicho. – Byliśmy bardzo blisko. Nikt nie wiedział, że ze sobą mieszkaliśmy po rozstaniu z moją partnerką. Miałem wrażenie, że mi się rozsypało wszystko.

Zamilkł na chwilę. Potem dodał:

– To nie musi być teraz życie na nowo. Może to po prostu jedna herbata. I jedno spotkanie.

Patrzyłam na niego i po raz pierwszy pomyślałam, że może to nie zdrada. Może to tylko tęsknota za czyimś ciepłem.

Porozmawiałam z synem

Wracałam do domu wolno, jakbym nie chciała tam dotrzeć. Tomasz zapytał tylko, czy może mnie odprowadzić, ale odmówiłam. Potrzebowałam być sama. Przejść to wszystko w ciszy. Na klatce schodowej poczułam znajomy zapach płynu do podłóg. Michał zawsze narzekał, że śmierdzi. Pomyślałam wtedy: „co za absurd, że wspomnienia wracają przez środki czystości”. W mieszkaniu było zimno. Włączyłam światło i przez chwilę po prostu stałam. Potem zdjęłam płaszcz, usiadłam przy stole i wzięłam do ręki telefon.

„Jak było?” – zapytał Filip. Napisał jeszcze, że trzymał kciuki.

„Dziwnie” – odpisałam. „Płakałam, zanim zdążyłam zamówić herbatę. Ale on został”.

Po chwili telefon zadzwonił. Filip.

– Mamo… jestem z ciebie dumny – powiedział, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. – Wiem, że to dla ciebie trudne. Ale tata… on by nie chciał, żebyś była sama do końca życia. On by chciał, żebyś jeszcze była szczęśliwa.

Ścisnęło mi się gardło.

– Ale on był całym moim życiem… – szepnęłam.

– A ty jesteś całym moim – odpowiedział Filip. – I nie chcę, żebyś bała się żyć. To nie zdrada. To krok.

Płakałam drugi raz tego dnia. Ale tym razem to nie był wstyd. To była ulga. Bo ktoś mnie zrozumiał. Bo ktoś wiedział, że nie chcę zapomnieć Michała. Ale też – nie chcę umierać za życia.

Teraz mi lżej

Nie zakochałam się w Tomaszu. Nie umówiłam się na kolejne spotkanie. Przynajmniej nie od razu. Ale coś się we mnie odblokowało. Jakby ten jeden wieczór wystarczył, żebym mogła przestać bać się oddychać pełną piersią. Zaczęłam dostrzegać drobiazgi: jak ładnie pachnie poranna herbata, jak cicho jest w bibliotece, zanim przyjdą ludzie. Przestałam unikać lustra. Czasem nawet się sobie przyglądałam. Nie z miłością – jeszcze nie – ale z akceptacją. Patrzyłam na kobietę, która przeżyła coś wielkiego. Która się nie poddała.

Na cmentarzu przestałam mówić Michałowi, że nie umiem bez niego żyć. Zaczęłam mówić, że się staram. Że idę. Powoli, ale idę. W telefonie wciąż mam kontakt do Tomasza. Czasem wysyłam mu zdjęcie herbaty. On odpisuje: „To już tradycja?” A ja uśmiecham się i nie czuję się winna.

Nie wiem, co będzie dalej. Może nic. Może coś. Ale wiem, że spróbuję. Bo życie po stracie to nie zdrada. To dowód miłości – do siebie, do tego, co było, i do tego, co może jeszcze przyjść.
„Nie wiem, czy jeszcze kiedyś pokocham” – pomyślałam, siadając przy oknie z kubkiem w dłoniach. – „Ale wiem, że mogę spróbować żyć”.

Anna, 47 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama