„Poszłam na sylwestra z przyjacielem, a zostaliśmy wybrani parą wieczoru. Dopiero wtedy mi coś wyznał”
„Zamarłam. Wszyscy zareagowali śmiechem i oklaskami. Natalia krzyczała coś o byciu razem. Ktoś inny klasnął w dłonie. Ja też się zaśmiałam. Jak zawsze. Przecież to był żart. Prawda? Spojrzałam na Maksa, ale on był poważny”.

Zawsze uważałam, że sylwester to takie święto na siłę – trochę jak walentynki, tylko z większą ilością brokatu i drinków. Nigdy nie planowałam fajerwerków – ani tych na niebie, ani w sercu. Lubiłam spędzać ten wieczór spokojnie, z bliskimi, bez nadęcia, bez sztucznych emocji.
Tak też miało być w tym roku. Natalia zaprosiła nas do siebie – w swoim stylu: perfekcyjnie zorganizowana, z błyszczącymi dekoracjami i sałatką, której skład znała tylko ona. Wszyscy się zjechali: znajomi ze studiów, pary, single, jakieś nowe twarze. Ja przyszłam z Maksem jak zawsze.
Maks to mój najbliższy przyjaciel od liceum. Taki, co zna mnie lepiej niż ja sama. Czasem ktoś pytał, czemu nigdy nie byliśmy razem. Wzruszałam ramionami. To przecież Maks. To jakby umawiać się z własnym cieniem. W drodze na imprezę śmialiśmy się z tego, że rok temu zgubiłam rękawiczkę.
– Może w tym roku zgubisz serce? – rzucił z udawanym dramatyzmem.
– Nie noszę takiego – odpowiedziałam z przekąsem.
– A ja myślę, że trzymasz je na wszelki wypadek. W kieszeni. Tylko ja wiem, w której.
Zaśmiałam się. Nawet nie przyszło mi do głowy, że jeszcze tej nocy naprawdę coś zgubię, albo raczej – coś w sobie odnajdę.
Byłam pewna, że to żart
Sylwester u Natalii to był miks kontrolowanego chaosu i idealnej estetyki. Kolorowe drinki, zimne ognie, lista piosenek, która skakała od parkietowych szalonych hitów do romantycznych ballad, i tyle światełek, że można by nimi oświetlić cały Ursynów. Ludzie rozmawiali, śmiali się, tańczyli między kuchnią a salonem. Ja snułam się z kieliszkiem w dłoni, rozmawiałam z jednymi, przysiadałam z drugimi. Maks jak zwykle stał gdzieś obok – niby w tłumie, ale zawsze trochę na uboczu, jakby czekał, aż znów do niego wrócę.
Nagle wszedł Bartek. Nowa twarz. Podobno znajomy Natalii z pracy. Wysoki, z luzem, może nawet za dużym jak na kogoś, kto dopiero wchodzi do grupy. Przedstawił się wszystkim z promiennym uśmiechem i już po dziesięciu minutach robił za samozwańczego wodzireja. To on podniósł kieliszek tuż przed północą, tuż po odliczaniu, i zawołał:
– Wznieśmy toast za najlepszą parę tego wieczoru – Lenę i Maksa!
Zamarłam. Wszyscy zareagowali śmiechem. Natalia zapiszczała: „O tak, złoto i srebro, zawsze razem!”. Ktoś inny klasnął w dłonie. Ja też się zaśmiałam. Jak zawsze. Przecież to był żart. Prawda? Spojrzałam na Maksa.
Stał nieruchomo, z uniesionym kieliszkiem. Uśmiech miał lekko przyklejony. Ale oczy… jego oczy zupełnie nie pasowały do reszty twarzy. Były poważne. Jakby nie patrzył na sytuację, tylko na mnie. Zbyt długo. Zbyt cicho.
– To… miłe. Chyba – powiedział cicho i wypił do dna.
Nie śmiał się. Nie żartował. Wtedy coś mi zadrżało w środku.
Powiedział coś niezwykłego
Po północy zrobiło się spokojniej. Część znajomych poszła na balkon, inni ruszyli na parkiet albo zasiedli w kuchni przy sałatkach. Ja potrzebowałam świeżego powietrza. Wyszłam na taras. Śnieg skrzypiał pod nogami, a zimne ognie zdążyły już się wypalić. Stałam w ciszy, aż poczułam znajomy zapach perfum i ciepło obecności.
– Zimno ci? – spytał Maks, zdejmując swoją kurtkę i narzucając mi ją na ramiona.
– Trochę. Chciałam odetchnąć – uśmiechnęłam się słabo. – Serio, ktoś musiał uznać nas za małżeństwo z dziesięcioletnim stażem, albo za rodzeństwo, które dziwnie dużo czasu spędza razem.
Maks milczał.
– No powiedz coś. Przecież to był żart. Śmieszny, nie?
– Nie jestem zły, że tak pomyśleli – powiedział nagle. Jego głos był niski, spokojny, ale coś w nim zgrzytało. – Jestem zły, że to nieprawda.
Zamarłam.
– Czekaj… co?
– Wszyscy myślą, że jesteśmy razem. A my udajemy, że nic nas nie łączy – wziął głęboki oddech. – Lena, ja… od lat jesteś wszystkim. A ja... udaję, że mi to wystarcza. Ale już nie umiem.
Spojrzałam na niego szeroko otwartymi oczami. Serce mi przyspieszyło. Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Jak to, Maks? Mój Maks? Przecież to zawsze była przyjaźń. Nasze wspólne oglądanie filmów, spacery, śmianie się do łez – to było bezpieczne. Ciepłe. Platoniczne. Nie potrafiłam nic z siebie wydusić. Tylko stałam, czując, jak moje własne przekonania zaczynają się chwiać. Nic nie powiedziałam, nic nie zrobiłam.
Nie wiedziałam, co czuję
Unikałam go. Następnego dnia, gdy Maks napisał „Porozmawiamy?”, odpisałam „Nie teraz”. Potem wyciszyłam telefon. Kiedy próbował mnie złapać w pracy, wyszłam tylnym wyjściem. Wiedziałam, że zachowuję się podle. Ale co miałam mu powiedzieć? „Dzięki za wyznanie, Maks, naprawdę miło, ale ja nie wiem, co czuję”? Brzmiałoby jak żart. A to nie było śmieszne.
Natalia wypatrzyła mnie już drugiego dnia. Przyszła do mnie do mieszkania z kawą i ciastkiem „na uspokojenie”. Tak naprawdę przyszła po odpowiedzi.
– No mów. Co się stało po tym toaście? Bo Maks wyglądał, jakby ktoś mu powiedział, że wygrał i przegrał jednocześnie.
– On mnie kocha, Natalia – powiedziałam w końcu, cicho, jakbym się bała, że to wybrzmi za głośno.
– No... ja zawsze myślałam, że to się kiedyś stanie – wzruszyła ramionami. – Ale nie sądziłam, że on w końcu się odważy.
– A ja nie sądziłam, że to w ogóle możliwe – westchnęłam.
– A ty? Ty go kochasz?
Zamilkłam. Przewróciłam oczami. Wzruszyłam ramionami. Tyle mogłam dać z siebie na ten moment.
– Nie wiem – wyjęczałam. – Nie myślałam o tym. Właśnie w tym problem. Maks był... bezpieczny. Pewny. A teraz wszystko się popsuło.
– A może nie popsuło, tylko się wreszcie naprawiło? – zapytała cicho Natalia. – Może po prostu przez lata nie chciałaś wiedzieć, co naprawdę czujesz?
Zamilkłam. Coś w tym było. Przez lata Maks był tłem. Moim tłem. A może... moim centrum, którego nie chciałam dostrzec?
Próbowałam to naprawić
Zebrałam się w końcu na odwagę i zapukałam do jego drzwi. Właściwie nie planowałam, co powiem. Po prostu... nie mogłam już dłużej żyć w zawieszeniu. Maks otworzył w dresie, z nieogarniętymi włosami i kubkiem w ręce. Wyglądał tak samo jak zawsze. Tylko oczy miał jakby bardziej zmęczone. Albo – zawiedzione.
– Cześć – powiedziałam, wchodząc bez zaproszenia.
– Cześć – odpowiedział zaskoczony. Odsunął się, żebym mogła wejść, i zamknął za mną drzwi.
Usiadłam na tej samej kanapie, na której kiedyś razem oglądaliśmy głupie seriale do trzeciej w nocy.
– Dlaczego mi nigdy wcześniej nic nie powiedziałeś? – zapytałam w końcu.
Maks usiadł naprzeciwko. Podniósł wzrok dopiero po chwili.
– Bo myślałem, że przyjaźń to wszystko, co mogę dostać. Bałem się, że jak powiem coś więcej, to nawet to stracę.
Zacisnęłam dłonie na kolanach. Czułam, jak coś we mnie znika i coś innego rośnie w jego miejsce.
– A jeśli powiem, że nie wiem, co czuję?
– To też będzie w porządku – odpowiedział spokojnie. – Nie mówię ci tego, żeby coś wymusić. Chciałem tylko, żebyś wiedziała.
Zamilkłam. Popatrzyłam na niego uważnie. W jego oczach nie było wyrzutu ani pretensji. Była tylko czułość i smutek. Taki głęboki, że aż mnie zabolało. Nie było szczęśliwego zakończenia. Nie było pocałunku. Tylko cisza. A może czasem właśnie w ciszy zaczyna się coś ważnego.
Ukrywałam to sama przed sobą
Wróciłam do domu i długo siedziałam w ciszy. Bez muzyki, bez telefonu, bez rozpraszaczy. W głowie przewijały się obrazy z ostatnich lat – nasze wspólne spacery, rozmowy o wszystkim i o niczym, to jak Maks zawsze pamiętał, żebym nie piła herbaty z miętą, jak przynosił mi termos z gorącą kawą, kiedy zasypiałam nad projektami. Wszystko to, co wtedy wydawało się oczywiste. Normalne.
Nagle poczułam, że może właśnie to było nienormalne – ta oczywistość. To, że nigdy nie zapytałam siebie, czy to nie jest coś więcej. Czemu ja właściwie nigdy nie byłam zazdrosna, kiedy inne dziewczyny do niego startowały? Czemu zawsze śmiałam się z ich prób, ale z tyłu głowy miałam cichy głosik: „Nie, on nie jest dla nich”? Czemu nie potrafiłam zasnąć, jeśli nie odpisał mi na wiadomość przez godzinę? Czy to nie było uczucie? Tylko takie, które nazwałam „przyjaźnią”, bo tak było bezpieczniej?
Zerknęłam na telefon. Żadnej nowej wiadomości od niego. Może to dobrze. Teraz to ja musiałam podjąć decyzję. Bez presji. Bez litości. Bez wygodnego „zobaczymy”. Spojrzałam przez okno. Z nieba sypał lekki śnieg. Cicho, spokojnie. Jakby świat też czekał, aż coś zrozumiem. Nie wiedziałam, co będzie jutro, ale po raz pierwszy od dawna nie chciałam uciekać. Nie chciałam udawać, że nic nie czuję. Niepewność była lepsza niż udawana obojętność.
Odważyłam się
Nie wysyłałam od razu wiadomości. Nie pisałam „tęsknię”, nie dzwoniłam, nie rozgrywałam tej sytuacji jak partii szachów. Po prostu... dałam temu chwilę. Dwa dni później, wieczorem, kiedy w kuchni parowały dwie szklanki herbaty – jedna dla mnie, druga dla nikogo – napisałam mu krótkiego SMS-a: „Przyjdź na herbatę. Musimy pogadać”. Wysłałam. Bez emotki, bez żartów. Tak po prostu. Czułam, że nic więcej nie trzeba.
Nie wiedziałam, co mu powiem. Nie byłam pewna, czy chcę spróbować „czegoś więcej”. Wiedziałam tylko, że nie mogę już żyć w ignorancji. Nie mogę traktować naszej historii jak wygodnej strefy komfortu, w której nic się nie psuje, ale też nic nie rośnie. Chwilę później dostałam odpowiedź: „Już idę”. To wystarczyło.
Nie wiem, jak to się potoczy. Może znowu będziemy się śmiać z głupich rzeczy, oglądać filmy do nocy i sprzeczać o to, kto bardziej spóźnia się na spotkania. Może będziemy razem. Może nie. Już nie boję się tego, co będzie dalej. Po tylu latach zrozumiałam, że prawdziwe relacje nie polegają na tym, żeby zawsze było łatwo. Tylko na tym, żeby nie uciekać, kiedy robi się trudno.
Lena, 28 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „W sylwestra przypadkiem zabrałam kurtkę mojej przyjaciółki. W taki sposób dowiedziałam się o podwójnej zdradzie”
- „Nasze małżeństwo od dawna kręci się tylko wokół kanapy i telewizora. Mąż każdą inną rozrywkę uznaje za moją fanaberię”
- „Nie znoszę firmowych imprez integracyjnych. 1 wyjazd w góry sprawił jednak, że moje serce obudziło się z zimowego snu”

