Reklama

Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby tam iść. Nigdy wcześniej nie chodziłam sama do lasu. Ani mnie specjalnie grzyby nie interesowały, ani nie miałam cierpliwości, żeby godzinami grzebać patykiem w mchu. A jednak tamtego ranka, kiedy dzieci ryczały o płatki, a mąż znowu udawał, że nie słyszy, co do niego mówię, po prostu założyłam kalosze i wyszłam. Bez słowa. Nawet nie spojrzałam w lustro. Zabrałam tylko koszyk, nożyk i termos z kawą. Chciałam odetchnąć. Uciec. Schować się na chwilę przed tą absurdalnie zwyczajną codziennością.

Las był mokry i cichy. Myślałam, że najwyżej spotkam jakąś babcię z kijkami albo zbłąkanego psa. A potem ich zobaczyłam. I od tego momentu już nic nie było takie samo.

Stałam jak wmurowana

Kiedy podniosłam wzrok, poczułam dziwny skurcz w żołądku. Najpierw zobaczyłam jego kurtkę – tę zieloną, którą nosił zawsze na ryby. Potem jej śmiech. I to nie był śmiech mojej siostry. Stałam za drzewem i nie mogłam się ruszyć. Zawiał lekki wiatr i nagle usłyszałam głosy, wyraźnie, jakby stali tuż obok.

– No co ty, jeszcze chwilkę – powiedział mój szwagier.

Ktoś nas może zobaczyć – szepnęła kobieta, ale bez przekonania.

I wtedy ją pocałował. Namiętnie. Bezwstydnie. Stałam jak wmurowana, z ręką zaciśniętą na koszyku. Gdybym go wtedy upuściła, usłyszeliby mnie na pewno. Ale nie upuściłam. Stałam, patrzyłam i czułam, jak coś we mnie pęka. Jakbym zobaczyła kogoś z rodziny w obcej skórze. A potem usłyszałam własny oddech – za głośny, zbyt szybki. Odsunęłam się o krok, trzask łamanej gałązki rozciął ciszę.

Słyszałeś? – zapytała ona i cofnęła się o pół kroku.

– Pewnie sarna – mruknął. – Chodź, wracamy.

Patrzyłam bezmyślnie przed siebie

Nie wiem, jak udało mi się nie upaść. Kolana miałam jak z waty, serce waliło mi w uszach. Kiedy ich kroki oddaliły się na tyle, że byłam pewna, iż mnie nie usłyszą, zaczęłam się powoli cofać. Nie patrzyłam, dokąd idę. Po prostu chciałam być jak najdalej. Wyszłam z lasu przy starym rowie melioracyjnym, zupełnie nie tam, gdzie zamierzałam. Usiadłam na pniaku, położyłam koszyk obok siebie i patrzyłam bezmyślnie przed siebie. Czułam, że drżę. Z zimna. Z szoku. Z wściekłości. Telefon zadzwonił. Spojrzałam. Moja siostra.

– Halo? – odebrałam, ale głos mi zadrżał.

– Jesteś w lesie? – zapytała z entuzjazmem. – Bo miałam zamiar iść z Tomkiem na grzyby, ale szef kazał mu dzisiaj przyjść do pracy. No i pomyślałam, że może się spotkamy na miejscu?

Zamilkłam na moment.

– Ala? Jesteś tam?

– Tak… tak, jestem, ale już wracam do domu – skłamałam, zaciskając palce na telefonie.

– To może po ciebie przyjechać?

– Nie trzeba. Zaraz będę.

– Uważaj na siebie. I zadzwoń, jak będziesz w domu.

Rozłączyła się. A ja siedziałam dalej, czując, że to, co widziałam, nie zniknie. Nie wyparuje z pamięci.

Nie wiedziałam, co robić

Zanim wróciłam do domu, zatrzymałam się na stacji benzynowej. Wzięłam kawę z automatu i zamknęłam się w samochodzie. Przez chwilę tylko patrzyłam na kierownicę.

– No i co teraz, mądra Alicjo? – powiedziałam do siebie szeptem.

W głowie kotłowały się myśli. Powiedzieć jej? Milczeć? Ujawnić zdradę, która rozwali jej życie? A może nic nie mówić, udawać, że nie widziałam, że to nie moja sprawa? Wróciłam do domu dopiero po południu. Mąż nawet nie zauważył, że mnie nie było cały dzień – tak był pochłonięty naprawą czajnika. Dzieci kłóciły się o pilota do telewizora. Typowy dzień. Wieczorem, kiedy wszyscy już spali, zadzwoniłam do siostry.

– Wszystko okej? – zapytała od razu. – Bo nie oddzwoniłaś, a ja się martwiłam.

– Tak. Przepraszam. Byłam zmęczona. Zasnęłam.

– A coś zebrałaś?

– Kilka podgrzybków. Niewiele. Ale… – zawahałam się – miałam dziwne wrażenie, że nie byłam w lesie sama.

– No pewnie, teraz sezon. Las pełen ludzi.

– Nie wiem. Jakoś… ktoś się skradał, potem jakieś głosy… ale może mi się wydawało.

Zamilkła na chwilę.

– Może dziki? Albo dzieciaki. Nie przejmuj się.

– Nie przejmuję – skłamałam.

– To wpadnij jutro na kawę. Opowiesz mi wszystko.

– Tak. – ledwo wydusiłam, a potem długo w nocy patrzyłam w sufit, myśląc o tym, co powiem. I czego nigdy nie powiem.

Nie miałam odwagi

Następnego dnia pojechałam do siostry z pudełkiem ciastek, jakbym naprawdę miała ochotę na kawę i plotki. A tak naprawdę czułam się, jakby ktoś mi włożył kamień do brzucha. Siostra otworzyła drzwi uśmiechnięta, w rozciągniętym swetrze, z rozwichrzonym koczkiem.

– Wchodź, bo herbata stygnie – zawołała z kuchni.

– A nie kawa miała być?

– Skończyła się. A herbatę mam taką z kardamonem. Też dobra. No siadaj, opowiadaj.

Usiadłam przy oknie. Jej kot wskoczył mi na kolana, jakby chciał mnie wyciągnąć z tego stuporu. Gładziłam go bezmyślnie.

– Dziwna ta twoja cisza – rzuciła nagle. – Coś się stało?

– Nie wiem, może – wyszeptałam. – A jakbyś… zobaczyła coś, co nie powinno się wydarzyć, to co byś zrobiła?

Zmarszczyła brwi.

– W jakim sensie? Nie rozumiem.

– No nie wiem. Powiedzmy… że ktoś, kogo znasz, kogo lubisz, robi coś, co złamie drugiej osobie serce.

– To ja chyba wzięłabym tę osobę za fraki i powiedziała, że ma dziesięć sekund na wyznanie prawdy. A jak nie, to ja to zrobię.

– A jak to by kogoś zniszczyło?

– A kłamstwo niby nie niszczy? – spojrzała na mnie ostro. – Co ty widziałaś?

Zamilkłam.

Nie mogę ci powiedzieć.

– Ale to mnie dotyczy, prawda?

Milczałam. I czułam, jak coś między nami zaczyna się psuć. Powoli. Bezpowrotnie.

Chodziłam jak cień

Nie zadzwoniła przez kolejne dwa dni. I nie pisała. A ja? Chodziłam jak cień. Mąż się nawet zapytał, czy nie jestem przeziębiona. Gdyby wiedział, co naprawdę mnie boli, to by mu herbata w gardle stanęła. Na trzeci dzień siostra wysłała mi SMS-a:

„Będziesz w domu wieczorem? Wpadnę”.

Nie odpisałam. Ale i tak przyszła.

Nie chcę się kłócić – powiedziała, ledwo przekroczyła próg. – Ale nie znoszę, jak ktoś przede mną coś ukrywa. Szczególnie jeśli to... ty.

Usiadłyśmy w kuchni. Przestawiałam pusty kubek z miejsca na miejsce, byle tylko nie patrzeć jej w oczy.

Tomek zachowuje się dziwnie – zaczęła. – Jest bardziej milczący niż zwykle. Zawsze był, jaki był, ale ostatnio… coś mi nie pasuje.

Milczałam.

– Pytam cię wprost. Wiesz coś?

Podniosłam na nią wzrok. Tyle razy wyobrażałam sobie tę scenę. Że powiem. Że wszystko się oczyści. Że ona mi podziękuje. Nie umiałam. Bo w jej oczach widziałam nie siłę, tylko strach.

– Nie – powiedziałam cicho. – Nic nie wiem.

Przyglądała mi się długo. A potem tylko skinęła głową.

– Dobra. Jak coś, to powiedz. Cokolwiek. Bo ja już nie wiem, co myśleć.

Wyszła bez słowa więcej. A ja poczułam, że zdradziłam ją po raz drugi. I jeszcze gorszy.

Nie mogłam sobie wybaczyć

Od tamtej rozmowy minął miesiąc. Dzwonimy do siebie rzadziej, spotykamy się tylko z dziećmi, przy okazji. Szwagier trzyma się z boku, jakby przeczucie mówiło mu, że wiem. Patrzy na mnie podejrzliwie, a ja udaję, że nie widzę. Czasem łapię się na tym, że jestem zła. Na niego, wiadomo. Ale też… na siostrę. I na siebie. Za to, że tamtego dnia nie zrobiłam zdjęcia. Że nie podeszłam. Że dałam im czas na ucieczkę. I za to, że teraz chodzę z tą tajemnicą w środku. Wczoraj siostra do mnie zadzwoniła.

– Chcesz wpaść jutro? Będę robić zupę dyniową. Twoją ulubioną. Dzieci też się ucieszą.

– Wpadnę – powiedziałam. – Dzieci na pewno się ucieszą.

– A ty?

Zamilkłam.

Nie wiem, czy potrafię się jeszcze cieszyć – powiedziałam po chwili. – Ale mogę spróbować.

– To przyjdź.

Odłożyłam telefon i patrzyłam przez okno. Las był jak zawsze – cichy, nieruchomy. A ja wiedziałam, że więcej tam nie pójdę. Że nie chcę już nic więcej widzieć. Nie każde drzewo ma w sobie coś z baśni. Niektóre ukrywają rzeczy, których się zapomnieć.

Alicja, 45 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama