„Poszłam na grób mamy i przypadkiem spotkałam swojego męża. Nie był jednak sam i nie umiał wytłumaczyć, co tam robił”
„Zatrzymałam się przy jednej z ławek i spojrzałam na nich ukradkiem. Marek nachylił się do niej, coś powiedział, ona uśmiechnęła się, a potem przytrzymała jego dłoń, kiedy razem ustawiali znicz. Nie wyglądało to na pierwszy raz”.

- Redakcja
Nigdy nie lubiłam tłumów na cmentarzu. Może to irracjonalne, ale ta cała demonstracyjna żałoba wśród rozstawionych zniczy i doniczek z chryzantemami przypominała mi bardziej wystawę niż wspomnienie. Mama też nie znosiła tego dnia. Od kiedy pamiętam, zawsze chodziła wcześniej – najpóźniej trzydziestego. Mówiła, że zmarłym nie robi różnicy, kiedy się o nich pamięta. Ważne, żeby się pamiętało w ogóle.
Mijaliśmy się
Ja też tak robiłam. Przed pierwszym listopada, po lekcjach w szkole, pojechałam z zapaloną świecą i skromnym wiązanką. Nie planowałam nic wielkiego – tylko chwilę być z nią, w myślach, i wrócić do domu.
Z Markiem jesteśmy razem od jedenastu lat, małżeństwem – od ośmiu. I choć czasem wydawało mi się, że to wszystko jakoś samoistnie się toczy, a ja po prostu płynę z nurtem – ostatnio czuję się jak ktoś, kto stoi po kostki w błocie i nie umie ruszyć dalej.
Nie było między nami burz ani spektakularnych zdrad. Nie krzyczymy na siebie, nie trzaskamy drzwiami. Ale też nic nas już chyba nie łączy. Przestaliśmy się dotykać, przestaliśmy mówić, mijamy się w kuchni, łazience, korytarzu – jakbyśmy byli dwiema postaciami w tym samym śnie, ale każda śniła coś innego.
Czasem próbowałam jeszcze zapytać – „Jak się czujesz?”, „Chcesz coś obejrzeć razem?”, „Zrobimy coś w weekend?” – ale on zawsze miał inne plany. Albo był zmęczony, albo siedział z nosem w komputerze. Powiedzieć, że był nieobecny, to jak nic nie powiedzieć. Marek potrafił zniknąć z emocji, jakby miał jakąś wbudowaną funkcję wyciszenia.
Nie mogłam uwierzyć
Zaparkowałam na wąskim parkingu przy bocznej alejce. Wzięłam z bagażnika znicz, wieniec i powoli ruszyłam w stronę grobu. W powietrzu unosił się zapach dymu z wypalanych zniczy, mokrych liści i czegoś jeszcze – jakby napięcia.
Zauważyłam go, zanim jeszcze skręciłam we właściwą alejkę. Stał kilka rzędów dalej. W pierwszej chwili pomyślałam, że to ktoś podobny. Ale nie. Marek miał ten sam płaszcz: ciemnogranatowy, wełniany, trochę za długi. Stał przy nagrobku, którego nie rozpoznałam. Nie był to grób mamy ani nikogo z naszej rodziny. Obok niego była kobieta. Miała jasny płaszcz, zawiązany w talii. Stała zdecydowanie za blisko.
Zatrzymałam się przy jednej z ławek i spojrzałam na nich ukradkiem. Marek nachylił się do niej, coś powiedział, ona uśmiechnęła się, a potem przytrzymała jego dłoń, kiedy razem ustawiali znicz. Nie wyglądało to na pierwszy raz. Byli zbyt zgrani, jak na przypadkowych znajomych.
Byłam załamana
Nie wiem, ile to trwało. Minutę, może trzy. Odeszłam, zanim mnie zauważył. Mogłam pójść do mamy, postać przy jej grobie, powiedzieć jej, że coś się zmieniło, ale nie byłam w stanie. Mój krok przyspieszył, jakby samo ciało wiedziało, że chcę się stamtąd wydostać. Kluczyki w dłoni dźwięczały z nerwów, jakby nie potrafiły zrozumieć, że nie ma już pośpiechu. Że nikt na mnie nie czeka.
Zatrzasnęłam drzwi samochodu, usiadłam. Nie płakałam, nie trzęsłam się, tylko siedziałam. Ułożyłam znicz na siedzeniu obok i odpaliłam silnik. Wróciłam do domu jak zwykle. Zdjęłam płaszcz, powiesiłam go na haczyku przy drzwiach. Weszłam do kuchni, wsypałam herbatę do kubka. Poszłam z kubkiem do salonu i usiadłam w fotelu. Zapadłam się w ciszę.
Marek wrócił po dziewiętnastej. Otworzył drzwi spokojnie, jakby świat na zewnątrz nie miał na niego żadnego wpływu. Wszedł, rozejrzał się, spojrzał na mnie.
– Jak było na cmentarzu? – zapytał, zdejmując buty.
– Spokojnie. A u ciebie?
– Też.
Potem nie padło już żadne słowo.
Obmyśliłam zemstę
Po jego kąpieli usłyszałam dźwięk zamykanego laptopa. Zapaliłam małą lampkę i wyjęłam z szuflady teczkę z dokumentami. Nasz akt ślubu, wspólne konto, stary akt darowizny mieszkania od moich rodziców. Wszystko uporządkowane.
Nie spałam prawie wcale. Przekładałam się z boku na bok, jakby pozycja mogła coś zmienić. Około trzeciej wstałam i poszłam do salonu. Usiadłam na kanapie, gdzie jeszcze niedawno oglądaliśmy razem filmy. Zawsze myślałam, że nasze życie jest zwyczajne. Że tak wygląda dojrzałość, że nie wszystko musi być wielkie i namiętne. Mama mówiła, że prawdziwa miłość to ta, która trwa, a nie ta, która się pali. Ale nie powiedziała, co zrobić, kiedy zostaje tylko popiół.
Zaczęłam przypominać sobie dzień ślubu. Sukienka była skromna, włosy spięte w niski kok. Marek był spięty, jak zwykle. Ale patrzył wtedy na mnie. Potem dostaliśmy to mieszkanie od moich rodziców. Marek miał wtedy jeszcze entuzjazm, plany, szkicował wieczorami projekty, czasem nawet żartował. Próbowałam wierzyć, że wszystko to tylko etap. Aż stało się całością.
Podjęłam decyzję
Spojrzałam na segregator leżący na stole. Otworzyłam go i jeszcze raz przejrzałam dokumenty. Konto wspólne – do zamknięcia. Mieszkanie – chciałam je zostawić sobie, a może mojej siostrze Kasi i jej córkom. Marek nie dołożył do niego ani złotówki.
– Mamo, nie wiem, czy to twoja rocznica, czy mój pogrzeb – powiedziałam cicho, patrząc na znicz, który miałam dziś zapalić, a którego nie postawiłam. – Powiedziałaś kiedyś, że zdrada zaczyna się w ciszy. Miałaś rację.
Po szóstej rano wstałam i zaczęłam się ubierać. Wiedziałam już, co zrobię. Nie miałam żadnej pewności, dokąd mnie to zaprowadzi, ale wiedziałam, że to będzie pierwszy krok.
W kancelarii było cicho i jasno. Przypominało bibliotekę. Meble były stare, ciemne, pachniały lakierem i kurzem, który w takich miejscach nigdy nie znika całkiem. Kobieta z recepcji poprosiła mnie do pokoju na końcu korytarza. Prawnik miał może pięćdziesiąt lat, elegancki, oszczędny w słowach. Przedstawiliśmy się sobie. Usiedliśmy.
– W czym mogę pomóc, pani Moniko?
– Chciałabym uregulować kilka spraw majątkowych. Mieszkanie, konto, upoważnienia.
– Czy pani i mąż macie wspólność majątkową?
– Tak.
– Czy chce ją pani rozdzielić?
– Tak.
Wszystko przepisałam
Zadawał pytania spokojnie, rzeczowo. Ja odpowiadałam tak samo. Ani razu nie powiedziałam, dlaczego to robię. On nie pytał. To była rozmowa dwóch osób, które dobrze wiedzą, po co się spotkały.
Podpisałam dokumenty jeden po drugim. Przeniosłam część oszczędności na nowe konto. Zabezpieczyłam to, co mogłam. Przez cały czas czułam się, jakbym wykonywała czyjeś polecenia, ale to były moje decyzje. Po prostu ciało mnie wyprzedziło.
Kiedy wszystko było gotowe, prawnik spojrzał na mnie zza okularów.
– Pani Moniko, czy mąż wie o tych zmianach?
– Jeszcze nie. I raczej się nie dowie od pana.
– Oczywiście. Sprawa jest dyskretna.
Wyszłam na ulicę. Było chłodno, ale nie czułam zimna. Nie czułam też ulgi. Nie było w tym żadnego przełomu, po prostu cisza – taka, która zostaje, kiedy człowiek już się przestaje bać.
Monika, 40 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Matka namawiała mnie na dzieci, a teraz się wypięła. Siedzę w domu z krzyczącym niemowlakiem i sama płaczę w poduszkę”
- „Mój syn ma 27 lat i dalej jest na moim garnuszku. Wstydzę się za niego, ale przecież nie mogę go wyrzucić z domu”
- „Bartek robił wszystko, żebym była szczęśliwa. Płacił rachunki, spełniał zachcianki, a ja nadal nic nie czułam”

