„Poszłam na chrzciny, a wróciłam z pierścionkiem zaręczynowym. Nikt się tego kompletnie nie spodziewał”
„– Zobacz, wygląda, jakbyśmy byli parą – rzucił nagle. – Co? – zmarszczyłam brwi, ale kątem oka rzeczywiście zauważyłam spojrzenia. – Serio, chyba zaczęli o nas gadać… – No to może dajmy im coś, o czym naprawdę będą mogli gadać – powiedział z tym swoim półuśmieszkiem i... wstał”.

- Redakcja
Od kiedy zostawił mnie Tomek, minęły trzy miesiące, a ja wciąż nie potrafiłam dojść do siebie. Po pracy wracałam do pustego mieszkania i zrzucałam z siebie wszystko – płaszcz, torebkę, dobre maniery. Leżałam na kanapie z pizzą na kolanach, oglądałam głupie seriale i przysięgałam sobie, że nigdy więcej nie zaufam żadnemu facetowi. Życie solo miało swoje plusy – nikt nie chrapie, nie zostawia skarpet na środku dywanu, nie znika z jakąś „koleżanką z pracy”, kiedy ty akurat gotujesz jego ulubione spaghetti. Ale nie da się ukryć – wieczory były ciche. Za ciche.
Dostałam zaproszenie na chrzciny
I wtedy zadzwoniła Ola. Moja przyjaciółka, bratnia dusza i świeżo upieczona mama.
– Karola, chrzciny Antka. Wpadniesz, prawda?
Nie chciało mi się. Serio. Dzieci, ciastka, uśmiechy i tłum ludzi, którzy będą patrzeć z politowaniem, bo trzy razy zapytają mnie: „A ty to z kim przyszłaś?”. Ale Ola była przy mnie, kiedy siedziałam zasmarkana po rozstaniu. Więc musiałam. Choćby z wdzięczności.
Kupiłam prezent, założyłam sukienkę, której nienawidziłam i poszłam na tę imprezę z myślą, że odbębnię i wrócę do swojej pizzy. Nie wiedziałam, że tego dnia wszystko się zmieni.
Był całkiem zabawny
– Karola! – Ola rzuciła się na mnie zaraz po wejściu. – Wyglądasz pięknie!
– Daj spokój, wyglądam jakbym przyszła na rozmowę o pracę, a nie na chrzciny – mruknęłam, poprawiając zamek sukienki, która cisnęła mnie w biodrach.
Sala była pełna ludzi. Stoły uginały się od jedzenia, dzieci biegały między krzesłami, a starsze ciotki już zdążyły zacząć komentować wszystko – od koloru obrusów po długość spódnicy jakiejś kuzynki. Czułam się jak obca. Znowu.
– Chodź, kogoś ci przedstawię – powiedziała Ola, ciągnąc mnie za rękę.
Przed nami stanął mężczyzna w granatowej koszuli i z lekko nieogarniętą fryzurą. Jego spojrzenie było... niepokojąco spokojne.
– To Marek, mój kuzyn. Marek, to Karolina. Ta Karolina – dodała znacząco, jakby to miało coś tłumaczyć.
– Słyszałem o tobie – powiedział Marek. – Podobno nie znosisz chrzcin i mężczyzn.
Uśmiechnął się lekko. Miał w sobie coś irytująco pewnego. Takiego, co sprawia, że albo chcesz uciec, albo zostać i sprawdzić, o co mu chodzi.
– Mniej więcej w tej kolejności – odparłam chłodno.
– To dobrze, bo ja też nie znoszę chrzcin. Ale mężczyzn… czasem – dodał z przekąsem.
Zaśmiałam się, mimo że nie chciałam.
– To będzie długa impreza – mruknęłam pod nosem.
– Oby. Jeszcze nie zaczęliśmy tańczyć – rzucił i spojrzał na mnie tak, jakbyśmy już się znali od lat.
Dobrze nam się rozmawiało
Zaczęło się niewinnie. Rozmowa przy stole, kiedy wszyscy rzucili się na sernik z bezą, a my zostaliśmy z kieliszkami półwytrawnego wina i jakimś nieśmiałym uśmiechem zawieszonym między nami.
– Więc… naprawdę nie wierzysz w związki? – zapytał Marek, kręcąc kieliszkiem w dłoni.
– Po Tomku? Nie, dziękuję. Raz się sparzyłam i starczy – odpowiedziałam, nie patrząc mu w oczy.
– A zdradził cię, tak po prostu?
– Tak po prostu. Z dziewczyną z biura. Miała ładniejsze zęby i mniej pretensji o wynoszenie śmieci – wzruszyłam ramionami, choć w środku wciąż bolało.
– U mnie to była zdrada z papierami – powiedział spokojnie. – Małżeństwo i rozwód w jednym sezonie.
– Grubo – mruknęłam.
– Taa… – westchnął. – Myślałem, że miłość to coś stałego. Okazało się, że stałe są tylko raty kredytu, które po niej zostały.
Roześmiałam się cicho. Pierwszy raz od miesięcy poczułam, że ktoś naprawdę rozumie. Nie z litości, nie z ciekawości. Po prostu wiedział, jak to jest.
– Może mamy coś wspólnego – powiedziałam powoli. – Złamane serca i poczucie humoru.
– I obrzydzenie do ludzi, którzy przychodzą w białych koszulach na chrzciny – dodał.
Rozmowa toczyła się dalej. Przeszliśmy od złamanych serc do muzyki, książek, planów, których nie zrealizowaliśmy. Gdzieś w tle ktoś rzucił:
– Ale się zgadali, co?
Zrobiło mi się ciepło. Choć przecież… to tylko rozmowa, prawda?
Byłam w szoku
Impreza się rozkręcała. Dzieci już dawno porzuciły eleganckie sukienki i muchy, biegały po sali jak stado małych ninja. Ciotki gadały coraz głośniej, wujkowie prześcigali się w toastach. A Marek wciąż siedział obok mnie. Coraz bliżej.
– Zobacz, wygląda, jakbyśmy byli parą – rzucił nagle.
– Co? – zmarszczyłam brwi, ale kątem oka rzeczywiście zauważyłam spojrzenia. – Serio, chyba zaczęli o nas gadać…
– No to może dajmy im coś, o czym naprawdę będą mogli gadać – powiedział z tym swoim półuśmieszkiem i... wstał. Przez chwilę myślałam, że idzie po coś do picia.
Ale nie. Klęknął. Przed mną. Na środku sali.
– Marek, co ty wyprawiasz?! – syknęłam, czując, jak całe moje ciało sztywnieje.
– Karolino – powiedział głośno, tak że wszyscy ucichli. – Nigdy wcześniej nie spotkałem kogoś, z kim w jeden dzień poczułem się tak dobrze.
Z kieszeni wyciągnął pierścionek. Srebrny, prosty, pewnie zabawka z automatu albo ozdoba z tortu. Ale błyszczał jak coś znacznie poważniejszego.
– Wyjdziesz za mnie?
Zapanowała cisza, taka jak w filmach – aż brzęcząca.
– Czy ty oszalałeś? – szepnęłam, czując, jak kolana mam z waty.
– Może. Ale czasem warto oszaleć, żeby coś naprawdę poczuć.
Patrzyłam na niego, na zgromadzonych gości, na pierścionek. Nie wiedziałam, czy to żart, prowokacja, eksperyment społeczny czy... coś więcej.
Nie odpowiedziałam. Jeszcze nie.
To nie był głupi żart?
Nie powiedziałam „tak”. Ale nie powiedziałam też „nie”. Wstałam, zdusiłam w sobie narastającą panikę i wyszłam. Bez słowa. Po prostu zostawiłam go klęczącego z tym idiotycznym pierścionkiem i poszłam przed siebie, jakbym właśnie uciekła z własnego ślubu, którego przecież nie było.
Na zewnątrz powietrze było chłodne, orzeźwiające. Zadrżałam, ale nie przez zimno. Przez myśli, które waliły mi się na głowę jak lawina.
„Co to w ogóle było?”, „Po co to zrobił?”, „Czy ja naprawdę przez kilka godzin rozmowy wyglądałam jak kobieta gotowa na zaręczyny?!”.
– Karola! – Ola wyskoczyła za mną. – Hej! Co się stało?!
– On... on oświadczył mi się, Ola. Przed wszystkimi! – krzyknęłam, rozkładając ręce.
– Marek nie robi takich rzeczy dla żartów – powiedziała spokojnie. – Ale też się nie spodziewałam... On po prostu… mówił, że z tobą czuje się inaczej.
– Czy ty… czy to było zaplanowane?
– Nie! Przysięgam, ja nie miałam z tym nic wspólnego. Wiem tylko, że mu zależało. Może trochę za szybko, ale on taki jest – dodała, chwytając mnie za rękę. – Spontaniczny. Serce na wierzchu.
Patrzyłam gdzieś w dal. Wtedy zobaczyłam Marka. Stał sam, oparty o latarnię. Bez pierścionka, bez uśmiechu. I wtedy nogi same mnie poniosły w jego stronę.
Nie jestem gotowa, ale...
Stanęłam naprzeciwko niego. Milczał. Wcale nie wyglądał na zranionego. Bardziej… spokojnego. Jakby wiedział, że tu przyjdę.
– Co to w ogóle było, Marek? – zapytałam cicho. – To miał być żart?
– Nie – odparł po chwili. – To miał być impuls. Głupi, może szalony, ale szczery. Nie oczekuję, że odpowiesz mi „tak”. Nie teraz. Może nigdy. Ale chciałem, żebyś wiedziała, że coś poczułem. Coś prawdziwego.
Zawahałam się. Słowa grzęzły mi w gardle, ale w końcu wyplułam:
– Nie jestem gotowa. Wiesz? Jestem… rozwalona w środku. Pogubiona. Nie mam siły znowu się zawieść.
– To nie muszą być prawdziwe zaręczyny – powiedział, wyciągając z kieszeni pierścionek. – To może być pamiątka. Za dziś. Za rozmowę, która zaczęła coś, cokolwiek. Dla mnie to nie jest wszystko albo nic.
Spojrzałam na jego dłoń. Mały, błyszczący pierścionek nie wyglądał już tak absurdalnie. Był jak przypinka do nowego rozdziału. Może nie od razu miłość, może nie od razu „my”, ale jakaś wersja „zobaczymy”.
– Dobra – powiedziałam cicho. – Ale bez klękania, bez fanfar. Bez „na zawsze”. Możemy… po prostu spróbować.
– Właśnie o to mi chodziło – uśmiechnął się, delikatnie wsuwając mi pierścionek na palec. – Nie „na zawsze”. Po prostu… na jutro.
I wtedy, po raz pierwszy od dawna, uśmiechnęłam się naprawdę.
Minęło kilka tygodni. Nie jesteśmy parą z Instagrama, nie noszę białej sukni ani nie planuję wesela. Ale czasem Marek wpada z kawą, rozmawiamy, śmiejemy się, czasem milczymy – i to też jest okej. Pierścionek leży na mojej półce. Nie noszę go codziennie. Ale nie chowam go też na dno szuflady. Bo nie każde „tak” musi oznaczać ślub. Czasem wystarczy, że oznacza: „spróbuję jeszcze raz”.
Karolina, 26 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Ojciec uważał, że kto ma długi, ten powinien się wstydzić. Wściekł się, gdy wzięłam kredyt na mieszkanie”
- „Dla kasy wyjechałam na rok za granicę. Po powrocie pocałowałam klamkę, bo mąż zdążył się odkochać”
- „Byłam pewna, że przyszła teściowa chce mi pomóc z weselem. Zamarłam, gdy odkryłam, co planuje za moimi plecami”

