„Poszłam do sąsiada pożyczyć szklankę cukru i zostałam na noc. Mąż nic nie zauważył, bo w tym czasie gapił się w TV”
„Nasze spotkania zaczęły się mnożyć. Widywaliśmy się w windzie, na klatce, później zaczęły się krótkie rozmowy, które przeciągały się godzinami. Piotrek niczego nie zauważył. Nadal wracał do domu o tej samej porze, siadał przed telewizorem”.

- Listy do redakcji
Jesteśmy razem od czasów studiów – najpierw mieliśmy mieszkanie wynajmowane na spółkę z inną parą, potem kredyt, ślub z rozsądku, bo tak wypadało. A teraz żyjemy razem jak dobrze naoliwiony mechanizm: bez zgrzytów, ale i bez żadnych emocji.
Żyję w rutynie
Moje życie jest przewidywalne. Piotrek wraca o 17, zdejmuje buty, zakłada dres, robi sobie kanapki z serem i siada przed telewizorem. Ja w tym czasie kończę raporty albo przewijam Instagram. Sypiamy ze sobą może raz na kwartał. Ostatni raz był chyba jeszcze w zeszłym roku. I to przypadkiem.
Wydawało mi się, że to po prostu etap w życiu, który trzeba przeczekać. Aż do momentu, kiedy po raz pierwszy zobaczyłam nowego sąsiada. Wprowadził się do mieszkania obok kilka tygodni temu – samotny facet z lekkim zarostem. Pierwsza rozmowa miała miejsce na klatce, przy skrzynkach pocztowych.
– Dzień dobry. Sąsiadka? – zapytał z uśmiechem, który był nieco zbyt miły jak na sąsiedzkie standardy.
– Tak, mieszkam naprzeciwko. Sylwia jestem.
– Andrzej. Miło mi.
Kilka dni później w niedzielę skończył mi się cukier do kawy. Postanowiłam zapukać do sąsiada i spytać, czy mógłby mi pożyczyć.
– Pewnie, nie ma problemu. A może chcesz kawy? Mam ekspres, właśnie testuję nową mieszankę.
Wypiliśmy kawę na jego balkonie. Od tamtej pory całkowicie zaprzątnął moje myśli. Długo nie potrafiłam sobie odpowiedzieć na pytanie, co tak naprawdę mnie do niego ciągnie. To nie była tylko fizyczność. On po prostu słuchał, zadawał pytania, patrzył w oczy.
Interesował się mną
Nasze spotkania zaczęły się mnożyć. Widywaliśmy się w windzie, na klatce, później zaczęły się krótkie rozmowy, które przeciągały się godzinami. Piotrek niczego nie zauważył. Nadal wracał do domu o tej samej porze, siadał przed telewizorem i zamawiał tę samą pizzę co zawsze.
Pewnego wieczoru Andrzej zaprosił mnie na kieliszek wina. Powiedziałam Piotrkowi, że idę na spacer. Nie zapytał, dokąd. U Andrzeja było ciepło. Usiadłam na jego kanapie, a on nalał wina do dwóch kieliszków i zapalił świecę.
– Często uciekasz z domu na spacery? – zapytał, siadając obok.
– Coraz częściej – odpowiedziałam, zerkając na niego ukradkiem.
– To niedobrze. Ale cieszę się, że trafiasz do mnie.
Wypiliśmy po kieliszku. Potem był drugi. Rozmawialiśmy o muzyce, o książkach, o tym, jak trudno się żyje, kiedy wszystko staje się rutyną. On opowiadał o swoim rozwodzie. Patrzyłam na jego profil i myślałam, że to głupie, mam przecież męża.
Kiedy Andrzej nachylił się i dotknął mojej twarzy, nie cofnęłam się. Kiedy pocałował mnie pierwszy raz, odpowiedziałam tym samym. Zostaliśmy razem tej nocy.
Miałam wyrzuty sumienia
Następnego dnia nie mogłam patrzeć Piotrkowi w oczy. Wszystko mnie drażniło – jego poranne mlaskanie przy kawie, nawet to, że nie zapytał, gdzie byłam wieczorem. Próbowałam robić wszystko jak zwykle – sprzątałam, pracowałam, gotowałam, ale w środku we mnie był już tylko chaos.
Gdy wieczorem jadł zupę, spojrzałam na niego.
– Zdradziłam cię – powiedziałam cicho. – Nie wiem dlaczego – dodałam. – Ale musisz to wiedzieć.
Nie odpowiedział. Wstał od stołu, wszedł do sypialni i zaczął się pakować. Ja siedziałam dalej i patrzyłam w swoją miskę. Gdy wychodził, nie spojrzał na mnie. Trzasnęły drzwi.
Przez pierwsze dni po odejściu Piotrka chodziłam po mieszkaniu jak po obcym miejscu. Każda rzecz przypominała mi o nim – kubek w zlewie, jego książka na nocnym stoliku, zapach w szafie. Czułam się, jakbym patrzyła na film o sobie sprzed lat.
Zaczęłam analizować nasz związek. I wtedy dotarło do mnie coś, czego nigdy wcześniej nie chciałam przyznać: ja nigdy naprawdę go nie kochałam. Był bezpieczny, ale nigdy nie sprawiał, że czułam się kochana ani że chciałam kochać. Byliśmy wygodnym duetem – dwójką ludzi, którzy przyzwyczaili się do siebie jak do starego swetra.
Wyszło mi to na dobre
Z Andrzejem nie zaczęliśmy od razu nowego życia. Nie było wielkich deklaracji, kwiatów ani planów na wspólne wakacje. Spotykaliśmy się ostrożnie.
Któregoś wieczoru siedzieliśmy na jego balkonie. Andrzej nalał mi wina i długo milczał, zanim powiedział:
– Nie jestem bohaterem tej historii.
– Ja też nie. Ale chcę już niczego udawać. Ani przed sobą, ani przed tobą – odpowiedziałam.
Jesteśmy tylko ludźmi, którzy zrobili coś, co miało konsekwencje i którzy próbowali to zrozumieć. Nie chciałam, żeby Andrzej zastąpił mi Piotrka. Chciałam, tylko żeby był taki, jaki jest. Bez roli, bez masek.
Zaczęliśmy mówić o rzeczach, o których w poprzednich relacjach żadne z nas nie miało odwagi mówić. O wątpliwościach, o lękach, o samotności, która przychodzi nawet wtedy, gdy ktoś śpi obok. I o tym, że czasem trzeba wszystko rozbić, żeby zacząć od nowa.
Po raz pierwszy od lat czułam, że mogę oddychać pełną piersią. Nie dlatego, że ktoś mnie kochał, ale dlatego, że ja sama przestałam się wreszcie okłamywać.
Sylwia, 32 lata
Czytaj także:
- „Żaliłam się na leniwego męża przyjaciółce, a ona zwęszyła okazję. Widocznie lubi przechodzony towar”
- „Zięć obraził mnie przy stole, a córka udawała, że tego nie słyszała. Nie pozwolę sobą pomiatać”
- „Zaplanowałam ślub w maju, chociaż to podobno przynosi pecha. Przesądy się sprawdziły, bo nie dotrwałam do przysięgi”

