Reklama

Nazywam się Anna. Mam 35 lat, dwójkę dzieci, męża, dom. Na papierze wszystko wygląda jak spełnienie marzeń. A jednak od dłuższego czasu czuję głównie pustkę i zmęczenie. Marek, mój mąż, od kilku miesięcy jest nieobecny. Wraca coraz później do domu, mówi, że ma „dużo pracy”. Rzadziej się uśmiecha, rzadziej mnie dotyka. Wiecznie gdzieś pędzi. A ja próbuję to wszystko sklejać — dzieci, pracę, dom. I siebie.

Stanęłam jak wryta

– Dziś wrócę późno, mam spotkanie – rzucił rano Marek, zakładając płaszcz.

– Kolejne? – zapytałam, próbując nie brzmieć zbyt zrezygnowanie.

– No taki czas w roku. Ogarniesz dzieci?

– Jak zawsze – mruknęłam, ale on już mnie nie słyszał. Wyszedł, nawet nie patrząc mi w oczy.

Tego samego dnia zadzwoniłam do Kasi, mojej przyjaciółki.

– Nie wiem, co się dzieje. Mam wrażenie, że Marek jest jakiś inny – powiedziałam cicho. – Jakby był obok, ale duchem jest nieobecny.

– Może naprawdę ma dużo roboty? Przed świętami zawsze jest zamieszanie…

– Może, ale czuję, że coś jest nie tak.

Po południu pojechałam do galerii kupić prezenty. Chciałam się czymś zająć, zapolować na promocje. Nie wiedziałam, że wrócę stamtąd z czymś więcej niż tylko torbą rozczarowań.

W galerii panował typowy przedświąteczny zgiełk — tłumy ludzi z torbami, dzieci piszczące przy wystawach z zabawkami, kolędy puszczane z głośników. Wszystko to miało w sobie coś znajomego i w teorii ciepłego, ale ja czułam tylko zmęczenie. Przechadzałam się między regałami z książkami i zastanawiałam, czy Tomek ucieszyłby się z kolejnej encyklopedii o dinozaurach.

I wtedy go zobaczyłam. Marek, mój mąż. W tej samej galerii, w której przecież nie miało go być, miał być na spotkaniu. Nie był sam, szedł z jakąś kobietą, brunetką w eleganckim płaszczu. Szła blisko niego, uśmiechała się. On też się uśmiechał. Potem ją objął, a ja zamarłam. Stałam nieruchomo obok jakiejś witryny z biżuterią, ukryta za dekoracją z bombek i światełek.

– To chyba nie on… – szeptałam do siebie, gorączkowo szukając racjonalnego wyjaśnienia. – Ale przecież ten płaszcz... ten śmiech...

Złapali się za ręce i podeszli do kawiarni. Widziałam ich profile. To na sto procent był Marek. Zadrżała mi ręka, ale wyjęłam telefon i zrobiłam zdjęcie. Potem drugie i trzecie. Uciekłam. Przeszłam obok nich z drugiej strony, nie zauważyli mnie. Serce waliło mi jak szalone. Wyszłam z galerii bez prezentów. Wsiadłam do auta i przez kilka minut po prostu siedziałam, gapiąc się w kierownicę.

– Jeśli on mnie zdradza... to, co dalej?

Bałam się prawdy

– To Marek? – Kasia wpatrywała się w ekran mojego telefonu, aż zamilkła. – Cholera, Anka… To wygląda źle.

– Wiem – odpowiedziałam cicho. – Ale nie chcę wyciągać pochopnych wniosków. Może to koleżanka z pracy. Może... coś załatwiali, razem. Ale... równocześnie się śmiali. Trzymał ją za rękę.

Pewnie mają romans – rzuciła brutalnie. – Przepraszam, ale jeśli sama nie powiem tego na głos, to będziesz to analizować tygodniami.

Siedziałyśmy w jej kuchni, przy kubkach z herbatą. Pokazałam jej zdjęcia, które zrobiłam w galerii. Na jednym Marek obejmuje kobietę ramieniem. Na drugim widać, jak się nachylają do siebie, niemal czoło przy czole.

– Nie zrobiłby mi tego – szepnęłam. – Prawda?

– Anka, ludzie robią różne rzeczy, nawet tym, których kochają. Czasem dlatego, że są pogubieni, czasem dlatego, że są… po prostu słabi.

– Ale przecież nic nie wiem. Może to nic. Nie mogę zrobić mu awantury na podstawie zdjęcia z centrum handlowego.

– I słusznie. Ale może… po prostu go zapytasz? Albo porozmawiasz z jego matką. Ona zawsze znała go na wylot.

Westchnęłam.

– Może rzeczywiście powinnam zacząć od rozmowy. Ale boję się. Bo jeśli on mi powie, że to coś więcej… Nie wiem, czy chcę znać prawdę.

– A jeśli ci nie powie, ale będzie cię nadal okłamywał?

Spojrzałam na Kasię. Milczała, ale jej spojrzenie mówiło jedno: nie chcesz wiedzieć, ale nie możesz dalej żyć w nieświadomości.

Miałam dość kłamstw

Pojechałam do Barbary, teściowej, niby po pudełko z bombkami, które zostawiliśmy tam po ostatnich świętach. Sama zaproponowała, żebym wpadła, bo „dzieci będą miały więcej do ozdabiania”. Idealny pretekst. Zanim zdążyłam zapukać, usłyszałam głosy. Marek był w środku.

– I co zamierzasz? – zapytała Barbara.

– Nie wiem, mamo. Na razie milczę. Ona... zaczyna coś podejrzewać.

Zamarłam, serce podeszło mi do gardła. Stałam w korytarzu jak skamieniała.

Wiedziałam, że się wyda – westchnęła Barbara. – Powinieneś był to zakończyć, Marek. Takie rzeczy zawsze wychodzą. A ty masz rodzinę.

– To nie takie proste – odpowiedział cicho. – Z Magdą wszystko jest... inne. Nie planowałem tego. Ale jak ją znowu zobaczyłem...

– Przestań! Masz żonę! Dzieci! Co ty sobie wyobrażasz?

– Że chcę chociaż raz pomyśleć o sobie.

Nie słuchałam już dłużej. Nogi zrobiły mi się miękkie. Drzwi nagle się uchyliły. Teściowa spojrzała na mnie i zamarła.

– Ania… Ty…

– Słyszałam wszystko – powiedziałam drżącym głosem, mijając ją i wchodząc do pokoju. – Jak mogłeś?!

Marek pobladł.

– To nie tak, jak myślisz…

– To dokładnie tak, jak myślę. Kłamiesz, oszukujesz, zdradzasz mnie od miesięcy. I jeszcze masz czelność mówić, że to nie było planowane?

– Może ochłoniesz, porozmawiacie na spokojnie... – wtrąciła się Barbara.

– Nie, mów prawdę. Teraz.

Cisza. Marek nie podnosił wzroku.

Jego słowa bolały

– Magda... – powiedział w końcu Marek. Siedział na kanapie, pochylony, z łokciami opartymi o kolana. Nie patrzył mi w oczy. – To moja była narzeczona. Byłem z nią, zanim poznałem ciebie.

Zatkało mnie.

– Chcesz mi powiedzieć, że nigdy mnie nie kochałeś?!

– Nie. Nigdy tak nie myślałem – rzucił gwałtownie. – Gdy cię poznałem, zakochałem się, naprawdę. Ale Magda… pojawiła się kilka miesięcy temu. Przypadkiem. I...

I wszystko wróciło? – dokończyłam za niego, ledwie powstrzymując łzy.

– Tak. Emocje, wspomnienia. To, co myślałem, że dawno pogrzebałem. Nie planowałem tego. Spotkaliśmy się raz. Potem znowu. I... nie potrafiłem się odciąć.

Zdradziłeś mnie?

Zamilkł.

– Fizycznie nie. Ale... emocjonalnie, nie wiem. Czuję się rozdarty.

– Rozdarty? Ja się czuję zdradzona. – Głos mi zadrżał. – Od miesięcy próbuję cię odzyskać. Myślałam, że jesteś zmęczony, że to stres. A ty miałeś romans w głowie.

To nie romans! – wybuchnął. – To... coś, co wróciło. Coś, czego nie umiałem przewidzieć.

– Czyli co teraz? Zostawiasz mnie dla niej?

Zamilkł na długo.

– Nie wiem. Chcę wszystko przemyśleć.

Prychnęłam. Odpowiedź idealna dla tchórza. Nie jestem pewna, co bolało bardziej – jego wyznanie, czy to, że nawet teraz nie miał odwagi powiedzieć „kocham cię” albo „zostanę”. Tego dnia wróciłam do domu inną osobą. Zranioną i cholernie samotną.

Zaczęłam myśleć o sobie

Po kilku dniach milczenia zadzwoniłam do Barbary. Chciałam odpowiedzi. Chciałam zrozumieć, od kiedy wiedziała. I dlaczego nic nie powiedziała.

– Wpadnij na chwilę, zrobię herbaty – powiedziała łagodnie, jakbyśmy miały porozmawiać o pogodzie, a nie o tym, że jej syn zniszczył mi życie.

Siedziałyśmy przy stole, otaczały nas świąteczne ozdoby. W powietrzu unosił się cynamonowy zapach ciasta. Ironia losu.

– Od kiedy o niej wiedziałaś? – zapytałam wprost.

– Od kilku tygodni. Przypadkiem zauważyłam wiadomość w jego telefonie.

– I nic mi nie powiedziałaś?

– Ania... to nie było takie proste.

– Proste?! – uniosłam głos. – Wiedziałaś, że twój syn mnie okłamuje. A jednak siedziałaś cicho!

– Bo Marek też jest zagubiony. Zawsze był. Ty jesteś silna, ogarniasz dom, dzieci. A on? On potrzebuje zrozumienia, bliskości.

Zacisnęłam pięści.

– Czyli to moja wina?

– Nie mówię tego. Ale może... może gdybyś częściej okazywała mu troskę, zainteresowanie, a nie tylko była skupiona na dzieciach...

– O matko – jęknęłam. – Naprawdę próbujesz mi wmówić, że Marek szukał romansu, bo miał w domu czyste skarpetki i ugotowany obiad?

Barbara spojrzała na mnie chłodno.

– Mówię tylko, że czasem mężczyźni nie chcą idealnych żon. Chcą takich, które dają im uwagę.

Patrzyłam na nią długo. W ciszy. I zrozumiałam: nigdy nie stanęłaby po mojej stronie. Nawet teraz. Wyszłam od Barbary z ciężarem w piersi, ale też z czymś jeszcze. Z jasnością, której wcześniej nie miałam. Nie muszę już nikomu nic udowadniać ani tłumaczyć, że byłam dobrą żoną. Byłam, wiem o tym i to wystarczy.

W domu dzieci spały, a ja usiadłam w kuchni przy zgaszonej choince. Patrzyłam na migoczące lampki i myślałam o tym, jak łatwo człowiek potrafi zgubić siebie, próbując uratować coś w pojedynkę, bez wsparcia najbliższej osoby. Marek może się wahać, może chcieć się zastanawiać, ale ja nie mam ochoty czekać w nieskończoność.

Nie wiem jeszcze, co będzie dalej. Wiem tylko, że od dziś zaczynam myśleć też o sobie. Bez lęku, bez wstydu. Jeśli coś się ma ułożyć, to tylko na moich zasadach. A jeśli nie, to przynajmniej przestanę żyć w kłamstwie.

Anna, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama