Reklama

Gdyby jeszcze pół roku temu ktoś powiedział mi, że będę zakochany, roześmiałbym mu się w twarz. Byłem wtedy rozwodnikiem przekonanym o tym, że nie warto już wiązać się na dłużej z żadną kobietą. Moje małżeństwo trwało zaledwie 3 lata, ale żoneczka zdołała zgotować mi piekło.

Oczywiście nie żyłem jak mnich, lecz gdy tylko partnerka zaczynała paplać o miłości i wspólnej przyszłości, zrywałem znajomość i zapominałem o jej istnieniu. Bałem się, że gdy za bardzo się do siebie zbliżymy lub nie daj Boże weźmiemy ślub.

Nie chciałem wyjść na gbura

Skakałem więc z kwiatka na kwiatek, ciesząc się wolnością i niezależnością. I kiedy wydawało się, że będę tak robił do końca życia, na mojej drodze stanęła Agata. Dokładnie pamiętam dzień, w którym się wprowadziła do naszego bloku.

To była sobota. Stałem przy uchylonym oknie i paliłem papierosa, a ona dyrygowała mężczyznami, którzy wnosili meble i rzeczy do mieszkania. Wokół jej nóg przez cały czas kręcił się biszkoptowy kundelek, trochę przypominający labladora mojej mamy.

Mimo mikrej postury od razu go dostrzegłem, bo szczekał jak oszalały. Bardzo lubię zwierzęta, ale takie grzeczniejsze. Tymczasem ten pies bez przerwy ujadał. Korciło mnie, żeby się wychylić do właścicielki i poprosić grzecznie, ale stanowczo, żeby uspokoiła swojego pupila, bo mi od tego jego ujadania uszy spuchły, ale się powstrzymałem.

Nie chciałem uchodzić za gbura, który już na przywitanie urządza sceny. Postanowiłem więc poczekać i przekonać się, co będzie dalej. Miałem nadzieję, że jak skończy się przeprowadzkowy harmider, psiak się uspokoi. I nie pomyliłem się.

Gdy mężczyźni wnieśli ostanie pudła, a nowa lokatorka zamknęła za nimi drzwi, zapanowała błoga cisza. Odetchnąłem z ulgą. Pracuję w domu i potrzebuję spokoju. Na samą myśl, że przez cały dzień miałbym słuchać szczekania psa, oblał mnie zimy pot. Na szczęście w tym przypadku nie zanosiło się na taki horror. Wyglądało na to, że psiak dał tylko jednorazowy koncert i od tej pory będzie cicho.

Spokój był tylko w weekend

Mój optymizm okazał się niestety przedwczesny. Błoga cisza panowała tylko do końca weekendu. Gdy w poniedziałek sąsiadka wyszła do pracy, pies dosłownie oszalał. Na zmianę szczekał, skowyczał i wył. W różnych tonacjach, ile miał sił w płucach.

Łudziłem się, że po godzince, najdalej dwóch ochrypnie albo się zmęczy i przestanie, ale nie. Robił tylko krótkie przerwy, pewnie po to, by napić się wody. Na dobre uspokoił się dopiero wieczorem, gdy jego pani wróciła do domu. Następnego dnia sytuacja się powtórzyła. I przez trzy kolejne też.

W sobotę i niedzielę panował spokój, a od poniedziałku wszystko zaczęło się od nowa. Na początku nie reagowałem. Tak jak pierwszego dnia postanowiłem spokojnie poczekać i przekonać się, co będzie dalej. Miałem nadzieję, że jak pies przyzwyczai się do nowego domu, to przestanie tak przeraźliwie szczekać i wyć. Ale mijały kolejne dni, a w jego zachowaniu nic się nie zmieniało.

Doprowadzało mnie to do białej gorączki

W desperacji krzyczałem na niego przez balkon, waliłem w kaloryfer, a nawet chodziłem pod drzwi i próbowałem go uspokoić. Nie pomogło. Pies wciąż wył i przeraźliwie szczekał. I tak w każdy powszedni dzień, od rana do wieczora.

Kilka razy korciło mnie, by pójść do sąsiadki i urządzić jej karczemną awanturę, ale rezygnowałem. Wiedziałem, że inni sąsiedzi już u niej byli i dali jej do wiwatu. Słyszałem na klatce ich wrzaski i przekleństwa… Miałem więc nadzieję, że w końcu coś z tym swoim pupilem zrobi.

Pies jednak ujadał nadal. Coraz głośniej i coraz żałośniej. Czekałem cierpliwie jakieś dwa miesiące. Ale pewnego dnia moja wyrozumiałość się skończyła. Przez tego cholernego psa zawaliłem bardzo ważny projekt i zebrałem za to ostre cięgi. Szef zagroził, że jeśli jeszcze raz się to powtórzy, to wyrzuci mnie z pracy na zbity pysk.

Ogarnęła mnie taka wściekłość, że tym razem poleciałem do sąsiadki. Nie zamierzałem silić się na grzeczność ani ważyć słów. Wręcz przeciwnie, obiecałem sobie, że wyrzucę z siebie wszystko, co leżało mi na sercu. Chciałem, żeby w końcu zrozumiała, że jej psiak zgotował mi piekło. I że nie zamierzam tego dłużej tolerować.

Zrobiło mi się nagle bardzo smutno

Kiedy sąsiadka otworzyła drzwi, przystąpiłem do ataku. Z emocji aż poczerwieniałem. Myślałem, że będzie się bronić, może nawet krzyknie albo odpłaci mi pięknym za nadobne, czyli poczęstuje mnie stekiem wyzwisk.

Tymczasem ona wpatrywała się w podłogę i milczała jak zaklęta. Gdy w końcu podniosła głowę, dostrzegłem na jej policzkach łzy. Poczułem się, delikatnie mówiąc, nieswojo.

Przepraszam, że tak na panią naskoczyłem… Ale przez to szczekanie i wycie mam nerwy w strzępach… – zacząłem się tłumaczyć. – Ten pies zawsze się tak zachowywał?

– Nie znam dokładnie przeszłości Korka. Wiem tylko, że znaleziono go w lesie. Był przywiązany do drzewa, wycieńczony, chudy – powiedziała. – Człowiek, który się na niego natknął, nie mógł się nim zająć, ale zawiózł go do weterynarza. Stamtąd trafił do schroniska dla zwierząt. Spędził tam kilka lat. Wzięłam go, bo nie miał żadnych szans na adopcję. Odkąd tu zamieszkałam, słyszę tylko obelgi, skargi i pretensje. Chyba zawiozę go z powrotem do schroniska, bo jeszcze ktoś mu coś zrobi. – pociągnęła nosem.

– E tam, po co zaraz odwozić do schroniska. To byłoby nieludzkie. Na pewno jest jakiś sposób, by pies się uspokoił. Może warto porozmawiać z jakimś treserem? Albo pójść z Korkiem do psiego psychologa? Słyszałem, że są tacy specjaliści…

– Byłam. I to nie u jednego. Wszyscy zgodnie orzekli, że Korek się w końcu uspokoi, musi tylko uwierzyć, że nikt go już nie porzuci. A to niestety trwa… Tyle złego go już w życiu spotkało, tyle się nacierpiał… I jeszcze to… – schowała twarz w dłoniach.

Poczułem, jakbym ją znał od zawsze

Była tak rozżalona, i przybita, że aż mi się serce ścisnęło. Czułem, że muszę jej pomóc.

– Czyli pani pies boi się samotności? – chciałem się jeszcze upewnić.

– Niestety… Miałam nadzieję, że będę mogła zabierać go do pracy, ale szefowa się nie zgodziła. A on jest taki grzeczny i spokojny. Denerwuje się tylko wtedy, gdy zostaje sam. No i zaczyna szczekać i wyć…

– A jak reaguje na obcych? Na przykład takich mężczyzn koło czterdziestki?

– Dobrze… W pierwszej chwili jest troszkę nieufny, ale ogólnie lubi ludzi. Ale… Dlaczego pan pyta? – spojrzała na mnie zdumiona.

– Bo pomyślałem, że mogłaby go pani przed wyjściem do pracy przyprowadzać do mnie. Mam mnóstwo roboty, więc przez cały dzień nie ruszam się z mieszkania na krok. Nawet po zakupy idę tuż przed zamknięciem sklepów. To dla mnie żaden problem się nim zająć.

– Mówi pan poważnie? – otarła łzy i spojrzała na mnie z wdzięcznością.

Dopiero wtedy dostrzegłem, że ma bardzo piękne oczy. I nie tylko oczy… Zrobiło mi się dziwnie ciepło na sercu.

– Jak najpoważniej. Nie możemy przecież pozwolić, żeby pani ulubieniec wrócił do schroniska i ostatecznie stracił wiarę w ludzi…

– To może pan wejdzie i pozna Korka? Zobaczy pan, to najmilszy i najgrzeczniejszy piesek pod słońcem – zapewniła.

Spędziłem u sąsiadki chyba ze dwie godziny. Piliśmy herbatę i gadaliśmy. Jakbyśmy się znali od lat. Najpierw o psach, potem już o wszystkim. W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że dawno z nikim tak dobrze mi się nie rozmawiało. Korek początkowo przyglądał mi się spod oka ale w końcu podszedł i zaczął lizać mnie po ręce. Po godzinie leżał spokojnie u moich stóp.

Nie potrafiłem zapomnieć o Agacie

– Chyba cię polubił. Bardzo się cieszę – uśmiechnęła się promiennie Agata, z którą zdążyłem już przejść na „ty”.

A mnie przemknęło przez głowę, że chciałbym, by tak uśmiechała się do mnie codziennie. „Człowieku, tylko się nie zakochaj. To nie ma sensu. Kobiety to tylko kłopot” – mruczałem pod nosem, gdy wróciłem do siebie.

Cieszyłem się, że następnego dnia znowu ją zobaczę. Prawdę mówiąc, nie mogłem się już doczekać. Sąsiadka przyprowadziła psiaka przed ósmą. Przyniosła wszystko: legowisko, miseczki, przysmaki, zabawki, smycz.

Udawałem przed Agatą chojraka, uśmiechałem się, ale nie ukrywam, miałem porządnego pietra. Nie miałem pojęcia, czy poradzę sobie z Korkiem. Jak już wspomniałem, lubię psy, ale własnego nigdy nie miałem.

Na szczęście Korek, tak jak zapewniała jego pani, okazał się bardzo zdyscyplinowanym gościem. Spodziewałam się, że będzie myszkował po mieszkaniu, zaczepiał mnie, podgryzał kable. Albo, co gorsza, zacznie szczekać i wyć. Nie było przecież gwarancji, że przy mnie nie zatęskni nagle za swoją panią, nie poczuje się samotny i opuszczony. Na szczęście nic takiego się nie stało.

Gdy za Agatą zamknęły się drzwi, ułożył się wygodnie w swoim legowisku i drzemał. Tylko koło czternastej wstał i delikatnym uderzeniem nosa dał mi do zrozumienia, że chce wyjść na siusiu. Nawet się z tego ucieszyłem. Od siedzenia przy komputerze rozbolała mnie głowa i plecy, więc półgodzinny spacer dobrze mi zrobił.

Zaproszę ją na kolację przy świecach

Kiedy więc Agata przyszła odebrać swojego pupila, miałem dla niej tylko dobre wiadomości.

– Miałaś rację. To naprawdę bardzo grzeczny i miły piesek. Przez cały dzień był cichutki i spokojny. Nie szczeknął nawet na spacerze, choć taki jeden jamnik z sąsiedztwa bezczelnie go zaczepiał – opowiadałem.

– Naprawdę? Czyli nikt już nie będzie się skarżył na Korka? Nie muszę go odwozić do schroniska? – dopytywała się jeszcze Agata.

– Nie, bo nie ma ku temu najmniejszego powodu – uśmiechnąłem się.

– To cudownie! Nawet nie wiesz, jak mi ulżyło… Dziękuję, bardzo ci dziękuję! – rzuciła mi się na szyję.

Przytuliłem ją i pomyślałem, że mógłbym ją tak przytulać przez całe życie. Sam byłem zaskoczony swoimi odczuciami, ale taka była prawda.

Od tamtego dnia minęły dwa miesiące. Nadal opiekuję się Korkiem, gdy jego pani jest w pracy. Ale już nie z konieczności, tylko z chęci, bo psiak w końcu zrozumiał, że nikt nie zamierza go porzucić.

Jak któregoś dnia został sam, bo miałem wyskoczyć na dwie godzinki na miasto, to siedział cichutko jak mysz pod miotłą. Wiem, bo obleciałem sąsiadów i pytałem, czy słyszeli szczekanie i wycie. Chciałem nawet powiedzieć o tym Agacie, ale się powstrzymałem.

Najpierw zaproszę ją do siebie na romantyczną kolację przy świecach. Mam bowiem nadzieję, że połączy nas coś więcej niż sąsiedzka przyjaźń i chęć pomocy psu. Prawdę mówiąc, ja już jestem chyba zakochany. I to na amen.

Czytaj także:
„Miałam być prawniczką i zarabiać kokosy, ale wypadek rodziców pokrzyżował mi plany. Na dobre utknęłam z chorą matką”
„Mój brat na starość kompletnie zwariował! Wydał majątek swojego życia na dziewczynę, która nie wie o jego istnieniu!”
„Facet rzucił mnie dla młodszej, bo stwierdził, że się zaniedbałam. Powiedział mi, że jestem >>przechodzonym towarem

Reklama
Reklama
Reklama