„Poświęciłam wszystko, by mąż zrobił karierę. Po 10 latach zrozumiałam, że lojalność czasem działa tylko w jedną stronę”
„Pojawiła się też nowa asystentka. Ładna, młoda, z paznokciami zrobionymi perfekcyjnie. Na początku sądziłam, że chodzi tylko o pomoc w terminarzu. Ale Michał zaczął spędzać z nią więcej czasu niż ze mną, a potem zmienił hasła do systemów”.

- Redakcja
Michała poznałam na jednym z warsztatów przedsiębiorczości. Był starszy ode mnie o jakieś siedem lat, wyglądał na kogoś, kto wie, czego chce. Opowiadał o swoim pomyśle na start-up technologiczny z takim zapałem, że wciągał wszystkich wokół jak wir. Po zajęciach zagadnęłam go, a on spojrzał na mnie i powiedział:
– Potrzebuję kogoś, komu będę mógł zaufać bardziej niż sobie.
Brzmiało to jak propozycja nie do odrzucenia.
Wspierałam go
I nie odrzuciłam. Z dnia na dzień stałam się jego prawą ręką. Początkowo była to czysta współpraca – biznesplan, analizy rynku, pierwsze pitch decki dla inwestorów. A potem zaczęliśmy jadać razem kolacje, zasypiać w jednym łóżku po kolejnych nieprzespanych nocach i budzić się, śmiejąc się do siebie, że „firma nas kiedyś wykończy”.
Gdy mi się oświadczył, zrezygnowałam ze studiów, tłumacząc wszystkim, że to tylko na chwilę, żeby nabrać doświadczenia. Tylko że Michał nigdy nie mówił, że mnie kocha. Za to zawsze powtarzał, że jestem najważniejsza. Że beze mnie nic by się nie udało. Małżeństwo było dla niego tylko układem.
Anka, moja przyjaciółka, próbowała przemówić mi do rozsądku.
– Daria, on cię wciąga w coś, z czego może cię po prostu wypisać.
– Nie rozumiesz – odparłam, pełna świętego przekonania. – On mi ufa. A ja jemu. To coś więcej niż papier.
Robiłam wszystko
Zajmowałam się rozliczaniem faktur, rozmowami z klientami, rekrutacją pierwszych pracowników. Michał był twarzą firmy. Stał na scenie, występował w mediach, rozmawiał z inwestorami. Ja siedziałam po cichu z tyłu, poprawiałam jego slajdy i pisałam maile, które potem podpisywał własnym nazwiskiem. To była nasza umowa bez słów. On błyszczał, ja pilnowałam, żeby to błyszczenie nie zgasło. Kiedy firma rosła, rośliśmy z nią. Michał mówił:
– Jak przyjdzie czas, wszystko będzie też na ciebie. Dzielimy to na pół, przecież wiesz.
Kiwałam głową, bo ufałam mu bezgranicznie. Czułam się jak część czegoś większego. Jakbym naprawdę budowała coś wspólnego. Wierzyłam, że wystarczy, że jesteśmy zespołem.
Ale z czasem zaczęłam zauważać drobiazgi. Nie miałam konta w systemie kadrowym, nie było mnie w KRS-ie, nie podpisywałam żadnych umów. Wszystko było „tymczasowe”, „przejściowe”, „na teraz”. Michał twierdził, że kiedy przyjdzie czas na inwestora strategicznego, wszystko uporządkujemy. Miałam poczekać.
Czułam się pominięta
Firma była już rozpoznawalna. Media zaczęły interesować się naszym produktem, Michał występował w telewizji śniadaniowej, umawiał się z funduszami inwestycyjnymi na lunch w drogich restauracjach. A ja zostawałam w biurze sama z tabelami i harmonogramami.
– Zajmij się papierami, ja mam ważne spotkania – rzucił kiedyś, kiedy zaproponowałam, że pójdę z nim na rozmowę z jednym z kluczowych partnerów.
Pojawiła się też nowa asystentka. Ładna, młoda, z paznokciami zrobionymi perfekcyjnie. Na początku sądziłam, że chodzi tylko o pomoc w terminarzu. Ale kiedy Michał zaczął spędzać z nią więcej czasu niż ze mną, a potem zmienił hasła do systemów, do których wcześniej miałam dostęp, zaczęłam rozumieć, że przestałam być częścią „nas”.
Zapytałam go prosto w oczy:
– Zmieniasz hasła beze mnie. Rozmawiasz z inwestorami, o których nawet nie wiem. Co się dzieje?
Nie podniósł wzroku znad telefonu. Westchnął i rzucił:
– Nie bądź paranoiczką. Mam prawo mieć swoją przestrzeń. Poza tym… to ja zbudowałem markę.
Był egoistą
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Ale po chwili, już ciszej, powiedziałam:
– Ty? A kto siedział po nocach z Excelem? Ja byłam cieniem tej firmy.
Wtedy uniósł głowę i spojrzał na mnie tak, jakby mówił do obcej osoby:
– I dobrze ci w tej roli szło.
Wyszłam z jego gabinetu i zamknęłam za sobą drzwi bez słowa. Tego wieczoru po raz pierwszy od lat nie odpowiedziałam na żaden firmowy mail. Poszłam do kina sama. Nie pamiętam nawet, jaki był film, ale pamiętam, że po raz pierwszy poczułam się jak ktoś, kto powoli wybudza się z transu.
Rano obudziłam się wcześnie. Miałam przygotowaną listę rzeczy do zrobienia: raport miesięczny, plan rekrutacji, aktualizacja strony dla inwestorów. Sięgnęłam po telefon i zobaczyłam nową wiadomość. Krótką. Bez wstępu, bez podpisu: „Nie wchodź mi już w życie, proszę”.
W pierwszej chwili pomyślałam, że to jakiś błąd, że Michał niechcący wysłał ją do mnie. Może to miało trafić do kogoś innego? Zaczęłam do niego dzwonić, ale odrzucał połączenia. Wysłałam maila – też brak odpowiedzi.
Zostawił mnie
Pojechałam do biura, ale drzwi były zamknięte na klucz. Zadzwoniłam domofonem. Otworzył ochroniarz. Zapytałam o Michała, ale wzruszył ramionami i powiedział, że od dziś budynek ma nowego właściciela. Zeszłam po schodach na parter i zadzwoniłam do prawnika, którego kiedyś polecił mi znajomy.
Po kilku godzinach rozmów udało się ustalić, że firma została kilka tygodni wcześniej przepisana na spółkę, a nowym właścicielem był ktoś z zewnątrz, kto nie miał pojęcia o mojej pracy.
Wróciłam do mieszkania, które dzieliliśmy przez ostatnie trzy lata. Było już puste. Zniknęły jego ubrania, komputer, ładowarka do szczoteczki. Nawet koszula, którą trzymał w szafie „na specjalne okazje”. Wszystko zabrał po cichu, nie zostawiając nic, nawet kartki.
Nie miałam niczego
Dwa dni później znalazłam nową siedzibę firmy. Przedstawiłam się, powiedziałam, że jestem współzałożycielką. Obcy mężczyzna, siedzący w pokoju dyrektora, zareagował chłodno, jakby odbierał reklamacje do zamówienia, którego nie realizował.
– Pani tu w ogóle nie figuruje – powiedział spokojnie.
– Ale ja prowadziłam tu wszystko. Michał mi obiecał…
– Proszę wybaczyć, ale nie mamy pani w systemie. Formalnie… pani tu nigdy nie było.
Poczułam, że nie mam dokąd wrócić. Wszystko, co przez lata nazywałam naszym, zniknęło jednym ruchem, jakby ktoś wyciął scenę z filmu i zapomniał ją wkleić z powrotem. Zostałam z niczym. Bez pensji, bez nazwiska, bez miejsca.
Nie miałam oszczędności, nie miałam pracy, nie miałam nawet z kim poważnie porozmawiać o tym, co się wydarzyło. Michał odciął mnie od wszystkiego, co było moim życiem. Zostałam z walizką, w której nie było nic wartościowego.
Byłam zdruzgotana
Przez kilka tygodni nie wychodziłam nigdzie dalej niż do sklepu. Przeglądałam stare pliki, maile, harmonogramy, których nikt nie chciał oglądać. Szukałam dowodów na to, że naprawdę tam byłam. Że coś znaczyłam. Ale w końcu przestałam szukać w systemach. Zaczęłam szukać w sobie.
Potem zaczęłam szukać pracy. Zgłosiłam się do kilku start-upów jako konsultantka. Przez pierwsze tygodnie nie odpisywał nikt. Dopiero po miesiącu dostałam zaproszenie na rozmowę.
Nie odzyskałam pieniędzy, nie wytoczyłam sprawy. Nie chciałam już walczyć o coś, co przestało mieć wartość. Zamiast tego odzyskiwałam siebie. Drobna współpraca, potem kolejna. Telefon od kogoś, kto usłyszał o mnie od znajomego. Ktoś zapytał, czy mogę pomóc w strategii sprzedaży. Inny – czy mogę poprowadzić warsztat.
To nie był wielki powrót. To było ciche, mozolne wychodzenie z gruzu, który kiedyś nazywałam domem.
Daria, 44 lata
Czytaj także:
- „Mina mojej matki tuż przed śmiercią będzie mnie prześladować do końca życia. Nigdy nie wybaczyła mi jednej rzeczy”
- „Córka uważa mnie za chodzący bankomat bez dna. Wstyd mi, że wychowałam takiego interesownego nieroba”
- „Córka zostawiła mi wnuki i ruszyła z nowym kochasiem do Chorwacji. Ja już chodzę na rzęsach, bo po prostu nie mam siły”

