Reklama

Całe życie przepracowałem własnymi rękami. Najpierw na budowie, potem w zakładzie produkcyjnym. Nie narzekam – dzięki temu zawsze miałem co włożyć do garnka, rachunki były opłacone, a i na czarną godzinę udało się coś odłożyć. Nigdy nie żyliśmy ponad stan. Buty nosiłem, dopóki się nie rozpadły, samochód – stary, ale mój, jeździł do pracy i z powrotem. Nauczyłem się cieszyć z prostych rzeczy: ciepłego obiadu, niedzielnej drzemki, spaceru po lesie.

Mam syna, Adama. On od małego patrzył na świat inaczej niż ja. Zawsze mówił, że nie będzie tyrał jak ojciec, że jemu się należy więcej – pieniądze, samochody, mieszkania. Zaczynał różne interesy, ale nigdy żadnego nie skończył. To kurs handlowy, to sprzedaż przez internet, to znowu pomysł na własną firmę – wszystko rozpadało się szybciej, niż się zaczynało. A ja, głupi, wierzyłem, że może kiedyś mu się uda. Bo każdy ojciec chce, żeby dziecko miało lepiej.

Pamiętam ten dzień, gdy przyszedł do mnie. Siedzieliśmy przy kuchennym stole. Maria, moja żona, krzątała się przy garnkach. Adam usiadł naprzeciwko, wpatrzony w swoje dłonie.

– Tato… mam sprawę – zaczął niepewnie. – Wiesz, że staram się ułożyć sobie życie. Jest okazja kupić mieszkanie. Ale potrzebuję poręczyciela kredytu.

Patrzyłem na niego i w głowie miałem tylko jedną myśl: „wreszcie coś poważnego, wreszcie bierze się za siebie”.

– No i co, synu, myślisz, że ci nie pomogę? – odparłem od razu, nawet bez zastanowienia.

Maria spojrzała na mnie z takim rozczuleniem, jakby to była najpiękniejsza scena rodzinna.

Podpisz, tato, proszę. Ja będę spłacał. Obiecuję – mówił Adam, a w oczach miał ten błysk, któremu zawsze ulegałem.

Zrobiłem, co chciał.

Przyszło pismo

Listonosz przyniósł wtedy kilka kopert. Jedną podał mi bez słowa, tylko tak jakoś dziwnie spojrzał, jakby mu było głupio. Otworzyłem ją dopiero przy stole. W środku znajdowało się wezwanie z banku: brak spłaty trzech rat kredytu, groźba wypowiedzenia umowy. Poczułem, jak robi mi się gorąco. Serce tłukło się w piersi.

– Adam – mruknąłem do siebie – co to ma być?

Jeszcze tego samego wieczoru poszedłem do niego. Siedział w salonie, nogi na stoliku, telefon w ręku.

– Synu, dostałem pismo z banku. Tu jest napisane, że nie płacisz rat. Co się dzieje?

Spojrzał na mnie jakby od niechcenia.

– Tato, spokojnie. Nie wyszło mi tak, jak planowałem, ale dam radę. Trochę się wszystko posypało, ale ja to ogarnę.

– Jak to „posypało”? – głos mi zadrżał. – Przecież obiecałeś, że będziesz spłacał.

– I będę, tylko potrzebuję czasu. Nie panikuj – wzruszył ramionami.

Siedziałem naprzeciwko niego, a w głowie huczało mi jedno: to ja podpisałem, to ja odpowiadam. Poczułem mieszaninę złości i bezradności. Miałem ochotę krzyknąć, że nie dam się wciągnąć w jego kłopoty, że sam musi się z nimi zmierzyć. Ale gdy patrzyłem na niego, przypominał mi się ten mały chłopak, który kiedyś trzymał mnie za rękę i mówił, że jak dorośnie, to będzie bogaty i kupi mi samochód.

Milczałem. Wróciłem do domu z poczuciem, że grunt usuwa mi się spod nóg. Maria spojrzała na mnie pytająco, ale tylko machnąłem ręką. Nie miałem odwagi powiedzieć jej całej prawdy. W nocy przewracałem się z boku na bok, zastanawiając się, czy powinienem natychmiast uciąć pomoc, czy jednak stanąć za synem, zanim wszystko runie. W głębi serca wiedziałem, że już wtedy dałem się złapać w pułapkę.

Powtarzała, że trzeba być rodziną

Pierwszą ratę zapłaciłem z oszczędności, które odkładałem od lat na czarną godzinę. Drugą – z dodatkowych nadgodzin, które wziąłem w pracy, choć ledwo stałem na nogach po dwunastogodzinnych zmianach. Później musiałem już kombinować. Przestałem kupować swoje leki, bo uznałem, że jakoś wytrzymam. Zamiast wędliny brałem najtańszą mortadelę, a w koszyku coraz częściej lądował makaron i kartofle.

Czułem, że z każdym miesiącem robię się coraz słabszy, ale nie mogłem przestać. Bank przypominał mi o terminach, a ja nie chciałem dopuścić, by ktoś z zewnątrz dowiedział się o kłopotach syna.

Pewnego wieczoru usiedliśmy z Marią w kuchni. Widziałem, że wie, co się dzieje, bo rachunki nie kłamały, a w lodówce pustka.

– Marian, przecież to nasz syn – powiedziała cicho. – Musimy mu pomóc. On sobie nie poradzi.

A kto pomoże mnie? – odparłem z goryczą. – Ja już nie mam siły. Haruję, oszczędzam na wszystkim, a on nawet nie zapyta, jak się trzymam.

– Nie przesadzaj. Może się jeszcze podniesie. Wiesz, jaki on jest – zawsze wierzy, że mu się uda.

– Wierzyć to jedno, a płacić to drugie – powiedziałem ostro. – Maria, ty go bronisz, a ja czuję, że tonę.

Zapadła cisza. Patrzyliśmy na siebie, każde ze swoim bólem. Ona jakby nie widziała, że syn wciągnął mnie w bagno, tylko powtarzała, że trzeba być rodziną. Ja z kolei miałem wrażenie, że jestem sam przeciwko światu.

Dni mijały. Praca, kredyt, rachunki. Zrezygnowałem z kawy, z gazet, z drobiazgów, które kiedyś poprawiały mi humor. Zdarzało się, że po nocnej zmianie kładłem się na kanapie i myślałem, jak długo jeszcze wytrzymam. Coraz częściej ogarniało mnie poczucie niesprawiedliwości – że całe życie dźwigam cudze błędy na swoich barkach, a nikt nie widzi mojego wysiłku.

Mówił o tym mieszkaniu, za które płaciłem

To było imieninowe przyjęcie u nas w domu. Maria nalegała, żeby zaprosić Adama i kilku jego znajomych. Upiekła ciasto, zrobiła sałatki, wszystko wyglądało jak dawne rodzinne spotkania, tylko ja w środku czułem się zupełnie inaczej.

Adam wszedł pewnym krokiem, uśmiechnięty od ucha do ucha, jakby nic się nie stało. Za nim weszli koledzy – młodzi, głośni, zadowoleni z życia. Rozsiadali się przy stole, a syn od razu przejął głos.

– Słuchajcie, powoli rozwijam skrzydła – mówił z dumą. – Inwestuję w nieruchomości. Pierwsze mieszkanie już moje.

Słuchałem tego i aż mnie skręcało. Mówił o tym samym mieszkaniu, za które ja płaciłem raty, odkładając własne zdrowie i spokój. Znajomi kiwali głowami, ktoś nawet klepnął go w ramię.

– No, gratulacje, Adam, widzę, że idziesz jak burza – śmiał się jeden z nich. – Jeszcze parę lat i będziesz miał kamienicę.

Maria siedziała dumna, jakby to ona sama to wszystko osiągnęła. A ja milczałem. Czułem, jak w środku rośnie we mnie gniew. Chciałem wstać i powiedzieć prawdę: że to ja co miesiąc przelewam pieniądze do banku, że to ja noszę ten ciężar na plecach. Ale zaraz przyszła inna myśl – kto by mi uwierzył? Powiedzieliby, że zazdroszczę, że nie rozumiem dzisiejszych czasów, że stary człowiek nie potrafi docenić sukcesu młodych.

Wznosili toasty, śmiali się, a ja patrzyłem na syna i widziałem w nim człowieka, który mnie oszukał, a teraz robi z siebie bohatera. Każdy jego uśmiech wbijał mi się w serce jak nóż. Zaciskałem pięści pod stołem, żeby nie wybuchnąć.

Kiedy wieczór dobiegł końca, zostałem w kuchni sam z brudnymi talerzami. Słyszałem jeszcze echo ich śmiechów. Poczułem, że w tej całej zabawie nie było dla mnie miejsca. Byłem tylko cieniem, który płaci cudze rachunki i milczy, żeby nikomu nie zepsuć humoru.

Wreszcie zrozumie, co robi

Nie wytrzymałem długo po tym spotkaniu. W środku aż mnie gryzło. Z każdym dniem czułem większą złość i coraz mniej nadziei, że Adam wreszcie zrozumie, co robi. Postanowiłem porozmawiać z nim jeszcze raz, tym razem bez owijania w bawełnę.

Pojechałem do niego wieczorem. Siedział w fotelu, oglądał jakiś program w telewizji. Wyłączyłem pilotem ekran i stanąłem przed nim.

– Synu, musimy porozmawiać – powiedziałem spokojnie, choć w środku aż wrzałem. – To nie są żadne zabawy. Ty mnie rujnujesz.

Spojrzał na mnie z politowaniem.

– Tato, przesadzasz. Trzeba ryzykować. Tak się robi interesy. Ty tego nigdy nie rozumiałeś.

– Interesy? – podniosłem głos. – To nie są interesy, tylko twoje marzenia na mój rachunek. Ty nawet nie próbujesz tego spłacać. Wszystko zostawiłeś na mojej głowie.

– Oj, daj spokój – machnął ręką. – Jak się odkuję, wszystko oddam. Przecież wiesz, że jeszcze będziesz ze mnie dumny.

– Ja już nie chcę być dumny, ja chcę tylko przestać się bać każdego listu ze skrzynki – powiedziałem cicho, ale każde słowo ważyło więcej niż krzyk. – Ty mnie nie szanujesz, Adam. Wykorzystujesz mnie.

Wstał i odwrócił się plecami, jakby to, co mówiłem, nie miało znaczenia. Poczułem wtedy, że coś we mnie pękło. Przez lata myślałem, że jeśli będę go wspierał, w końcu doceni. Ale w jego oczach byłem tylko narzędziem do spełniania jego zachcianek.

Wróciłem do domu późno, zmęczony jak po całym dniu ciężkiej pracy. Maria pytała, o czym rozmawialiśmy, ale nie miałem już siły tłumaczyć. Czułem, że między mną a synem wyrósł mur, którego nie da się przeskoczyć. Zrozumiałem, że nie chodziło o pieniądze. Chodziło o brak szacunku.

On nie jest dzieckiem

Coraz częściej łapałem się na tym, że brakuje mi słów. Kiedyś potrafiłem się pokłócić, postawić na swoim, a teraz milczałem. Byłem zmęczony, jakby ktoś wyssał ze mnie całą energię. W pracy udawałem, że wszystko jest w porządku, ale w środku czułem się pusto.

Któregoś wieczoru, kiedy znów przeliczałem resztki pieniędzy w portfelu, odezwałem się do Marii.

– On mnie niszczy – wyszeptałem. – Nie daję już rady.

– Nie przesadzaj – odpowiedziała łagodnie, jakby chciała zagłaskać problem. – On chce tylko żyć lepiej. Każdy młody tak ma, musi próbować.

– A ja? – spojrzałem na nią. – Ja nie chcę żyć lepiej? Ja całe życie tylko próbuję utrzymać się na powierzchni. A teraz płacę za jego marzenia.

Maria spuściła wzrok. Wiedziałem, że w głębi serca też ją to boli, ale wolała chronić syna. Tak jakby wciąż był dzieckiem, któremu trzeba wszystko wybaczać.

Zostałem sam ze swoimi myślami. Adam chodził dumny, znajomi widzieli w nim przedsiębiorcę, Maria broniła go jak lwica. A ja tonąłem w ciszy. Każda rata kredytu była jak kamień wrzucony do worka, który nosiłem na plecach. Czułem, że już dawno przestałem być ojcem, a stałem się tylko poręczycielem. Człowiekiem, którego rola w rodzinie sprowadzała się do płacenia cudzych długów.

W tej ciszy i bezsilności zaczęło do mnie docierać, że straciłem coś więcej niż pieniądze. Straciłem więź z własnym synem.

Może tak wygląda ojcostwo

Dziś wiem, że tego kredytu sam nie spłacę szybko. Będzie wisiał nade mną latami. Adam nigdy nie przyzna, że to moja praca utrzymuje jego „imperium”. W oczach innych będzie inwestorem, a ja zostanę tylko cieniem.

Może tak wygląda ojcostwo – milczeć i płacić za błędy dziecka. Tylko że ja czuję, że straciłem nie tylko pieniądze. Straciłem syna, który wziął ode mnie wszystko, a w zamian nie zostawił nawet odrobiny szacunku.

Marian, 57 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama