„Poprosiłam sąsiada o dobry nawóz do lawendy. Dzięki jego pomocy nie tylko mój ogród pięknie rozkwita, ale też serce”
„Tymczasem, zamiast ładnie się rozrastać, zaczęły usychać. Robiłam wszystko, co w mojej mocy, aby temu zapobiec, ale bezskutecznie. Doprowadzało mnie to do rozpaczy, bo nie miałam pojęcia, co jest nie tak”.

- Listy do redakcji
Kiedy odziedziczyłam dom po babci, pierwszą rzeczą, jaka przyszła mi do głowy, była lawenda. Kocham lawendę, jej niesamowity kolor i zapach. Oczyma wyobraźni widziałam duże ilości tej zachwycającej rośliny w moim ogrodzie. Miała rozpieszczać zmysły i koić nerwy po trudnym dniu. Ale niespodziewanie przyniosła coś jeszcze, a zaczęło się od nawozu.
Uwielbiam lawendę
Dom babci zawsze kojarzył mi się z najpiękniejszymi chwilami dzieciństwa. Obłędny aromat szarlotki i najlepsze na świecie kluski na parze, które zajadałam z jagodami czy truskawkami, aż mi się uszy trzęsły. Ciepły głos babciny snujący opowieści, których mogłam słuchać godzinami. Tęsknię za nim każdego dnia, ale też się cieszę, że to wspaniałe miejsce jest teraz moje.
To nieduży domek na obrzeżach miasta – przytulny i ze sporym ogrodem. Wymagał co prawda remontu, ale na szczęście udało się go przeprowadzić w miarę sprawnie. Odetchnęłam z ulgą, gdy się wprowadziłam i mogłam wreszcie odpocząć od wielkomiejskiego zgiełku. Taki mój mały raj na ziemi.
W lawendzie zakochałam się kilka lat temu, kiedy wraz z Markiem odwiedziłam Prowansję. To, co ujrzałam, wprawiło mnie w absolutny zachwyt. Pole fioletu rozlewające się aż po horyzont. Coś fantastycznego! Od razu przepadałam i wiedziałam, że kiedyś po prostu muszę mieć namiastkę tego u siebie.
Usychała w oczach
Niestety, to się nie udało. Niedługo potem rozwiodłam się z Markiem, kiedy to na jaw wyszły jego zdrady. Potrzebowałam sporo czasu, żeby dojść do siebie, więc moje lawendowe marzenia poszły w odstawkę. Niemniej, teraz gdy miałam swój domek, postanowiłam wdrożyć je w czyn.
Kupiłam trochę sadzonek i umieściłam je w ziemi. Wystarczyło jedynie ich doglądać i cierpliwie czekać. Tymczasem, zamiast ładnie się rozrastać, zaczęły usychać. Robiłam wszystko, co w mojej mocy, aby temu zapobiec, ale bezskutecznie. Doprowadzało mnie to do rozpaczy, bo nie miałam pojęcia, co jest nie tak.
Nie miałam doświadczenia w uprawianiu, ale przecież żyjemy w dobie internetu i szybkiego dostępu do informacji, więc stąd czerpałam swoją wiedzę. Jak widać, nie przynosiło to pożądanych efektów. Już miałam się z bólem serca poddać, kiedy otrzymałam niespodziewane wsparcie.
– Strasznie ją pani zdusiła, więc się nie ma co dziwić, że schnie.
Byłam załamana
To był sąsiad, na którego do tej pory nie zwracałam jakiejś szczególnej uwagi. Standardowe „dzień dobry” gdzieś w przelocie i tyle. Na pewno był starszy ode mnie. Miał przyjazną twarz, na której gościł ciepły uśmiech.
– Mój Boże, kogo niby zadusiłam? – w pierwszej chwili nawet nie pomyślałam o moich roślinkach.
– Mam na myśli lawendę – wyjaśnił uprzejmie.
– Ach, no tak – zrobiło mi się trochę głupio. – Co takiego robię źle?
– Przede wszystkim za mocno ją pani podlewa. Lawenda nie przepada za nadmiarem wilgoci. Ważne też jest, by miała przepuszczalne podłoże.
– Rozumiem – przytaknęłam, aczkolwiek w rzeczywistości nie bardzo miałam pomysł na to, co zrobić z tym fantem.
Sąsiad najwyraźniej dostrzegł moje zakłopotanie, ponieważ zaoferował pomoc. Byłabym szalona, gdybym jej nie przyjęła. Zaraz po naszej rozmowie przyniósł specjalny nawóz do lawendy. Obejrzał sadzonki i stwierdził optymistycznie, że nie mam o co się martwić, bo coś z nich będzie.
Zbliżyliśmy się
I rzeczywiście tak się stało. Dzięki nawożeniu i przestrzeganiu pewnych zasad dotyczących podlewania moja lawenda nabrała sił i wspaniale się rozrosła. Pod koniec czerwca zaczęła kwitnąć. Byłam niezmiernie wdzięczna panu Tomkowi, bo gdyby nie jego wsparcie, to bym sobie sama nie poradziła.
Czas płynął, a mój ogród stawał się coraz piękniejszy i nabierał kolorów. W głównej mierze była to zasługa Tomka, który w pewnym momencie przestał być panem Tomkiem. Tak jakoś zupełnie naturalnie to wyszło.
Sporo nauczył mnie o roślinach – jak i kiedy je przycinać, czym nawozić, jakiej gleby potrzebują. Mówił o tym z ogromną pasją, aż chciało się słuchać. W naszych rozmowach pojawiało się coraz więcej prywatnych wątków. Czasami siedzieliśmy dwie czy trzy godziny przy herbacie lub kawie i opowiadaliśmy o swoich życiowych doświadczeniach. Podobnie jak ja, Tomek od paru lat był sam. Jego żona zachorowała na raka i zmarła.
– Do dziś jakoś się zebrać nie mogę, aby posadzić róże, a tak je uwielbiała.
Był czarujący
Doskonale wiedziałam, co miał na myśli. Ja miałam identycznie z lawendą. Bałam się, że przypomni mi o zdradach byłego męża, ale na szczęście nic takiego się nie zdarzyło. W każdym razie więź pomiędzy mną a Tomkiem umacniała się z każdą pogawędką, z każdym spotkaniem, z każdą kolejną wspólnie wypitą herbatą.
Razem zbudowaliśmy piękną pergolę w moim ogrodzie – nawet nie podejrzewałam siebie o umiejętności stolarskie, a okazało się, że złapałam bakcyla. Przy pergoli posadziliśmy róże – Tomek nie krył wzruszenia.
Minęło parę miesięcy, odkąd zaproponował nawóz do lawendy – dopiero wtedy odważył się zaprosić mnie na kolację. Nie taką w restauracji, ale lepszą, bo domową. Nieco mu pomagałam, ale to on grał w kuchni pierwsze skrzypce, odkrywając przede mną swój kulinarny talent. Uważam, że to seksowne, kiedy mężczyzna świetnie gotuje.
– Nie rozważałeś przypadkiem otworzenia restauracji? – pytałam, delektując się obłędnymi pieczonymi warzywami i sernikiem dyniowym.
– Kiedyś, jak byłem młodszy.
– To jest rewelacyjne! Serio, powinieneś się zgłosić do jakiegoś programu kulinarnego lub założyć bloga.
Jesteśmy szczęśliwi
Nasze uczucie rozwijało się powoli, świadomie i dojrzale, bez zbędnego pośpiechu. W ciepłej atmosferze, w cieniu suszącej się w całym domu lawendy. Nie sądziłam, że po rozstaniu z Markiem, które ostro dało mi w kość, będę jeszcze w stanie otworzyć się na miłość i wpuścić ją pod swój dach.
Obawiałam się, że znów zostanę zraniona. Z Tomkiem jest inaczej. Przy nim czuję się całkowicie bezpieczna i zaopiekowania. Mogę być sobą, nie muszę zakładać masek. Jest wyrozumiały, cierpliwy, wrażliwy. Nasz wspólny świat to taka kraina łagodności, w której zawsze pragnęłam się znaleźć, kochana i w pełni akceptowana.
Dorota, 40 lat
Czytaj także:
- „Myślałam, że znalazłam miłość na dancingu. Gdy tylko zgasły światła, zostałam jednak sama na parkiecie życia”
- „Rodzina urządziła sobie u mnie darmowe wakacje. Za nic nie płacili, a mieli żądania jak na all inclusive”
- „Dla rodziny byłem tylko dostawcą internetu. Urlop bez wi-fi miał nas zbliżyć, a wywołał konflikt roku”

